Medea bez patyny
Z wielką radością witamy autentyczny talent Jerzego Markuszewskiego, który ze swego reżyserskiego egzaminu uczynił interesujący debiut. Dotychczasowy młody reżyser STS-u sieknął po wielki arcydramat Eurypidesa "Medeę" i zadziwił nas wielką umiejętnością, kulturą, a przede wszystkim własną kulturą, a przede wszystkim własną inwencją twórczą. Dokonał nowatorskiej próby odczytania jednego z największych arcydzieł starożytnego świata oczami współczesnego człowieka.
"Medea" wyszła uwolniona jak gdyby od balastu niezbyt już dziś czytelnego. Można powiedzieć, że reżyseria Markuszewskiego ją odmitologizowała i zlaicyzowała, przy tym odrzucając patynę, ukazała nam jak gdyby rdzeń arcydzieła, ciągle żywy w swej wielkości. Młody reżyser nie uchybił kulturze, dobremu smakowi, a przede wszystkim nie naruszył klimatu, ani stylu antyku. Za francuską modą "Medeę" poddano "prozatorskiej transkrypcji" Stanisława Dygata, prostej, współczesnej, o pewnej klasycznej kadencji zdań. Ciekawe, czy "transkrypcja" poetycka nie zabrzmiałaby jeszcze lepiej?
Konsekwentnie realizując swoje zamierzenie, młody reżyser wyłuskuje więc wszystko co w tragedii związane jest bezpośrednio z rozwojem wydarzeń, z motywacją psychologiczną Medei, od jej miłości do nienawiści, od heroizmu do największej zbrodni. Tragiczna Medea opętana namiętnością, cierpieniem z powodu zdrady małżeńskiej Jazona musi najpierw zabić w sobie miłość macierzyńską, gdyż zgładzenie Glauki, córki Kreona, którą dla kariery poślubić chce Jazon, jest zbyt słabym ciosem. Musi się zdobyć na heroizm dzieciobójczyni aby zaspokoić swą zemstę i zdruzgotać swego największego wroga. Płaci więc za swą zemstę najwyższą ceną - śmiercią swych dzieci.
Młody reżyser całą swą uwagę koncentrując na monologu wewnętrznym Medei pomija oczywiście uboczne wątki i drugorzędne postacie, aby całą uwagę widza skupić na wewnetrznej walce bohaterki, na psychologii jej zbrodni. Spektakl zyskuje na dynamice, czytelności. Grają w nim nie bogowie, lecz ludzie bez koturnów herosów. W tej laickiej "Medei" zachowano pewne akcenty nie tyle z pietyzmu dla antyku, co wykwintności i dobrego smaku. Na przykład chór reprezentuje po grecku Siemion w czarnym ubraniu, nie tyle aby wyprzedzać wypadki, czy komentować losy ludzkie, lecz aby przypomnieć smak i wdzięk oryginału. Zachowano również pewną umowność ruchów aktorów starożytnych znanych nam ze starych fresków czy z waz greckich.
Medea jest też nowym sukcesem wielkiej aktorki Haliny Mikołajskiej, tragicznej heroiny w swej zbrodni, szyderczej i cierpiącej kobiety, uginającej się pod ciężarem swej okrutnej zbrodni. W swym geście, mimice, była postacią współczesną i antyczną jednocześnie.
Zasługuje na wzmiankę funkcjonalna scenografia Andrzeja Sadowskiego, składająca się z patynowanych, srebrnych płaszczyzn, całkowicie bez rekwizytów, nie psuła poczucia greckiej antyczności, architektury starożytnych murów i komnat na zamku Kreona. Słowem udany egzamin reżyserski i wybitny debiut artystyczny.