Artykuły

Infantylna "Cyganeria" w Operze. I po dramacie

"Cyganeria" w reż. Rana Arthura Brauna w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Adam Olaf Gibowski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Długo oczekiwana premiera "Cyganerii" w Teatrze Wielkim - pierwszej od czasu objęcia dyrekcji teatru przez Renatę Borowską-Juszczyńską - okazała się muzycznym sukcesem i teatralną porażką

"Cyganeria" Giacoma Pucciniego w reżyserii Rana Arthura Brauna to spektakl - delikatnie mówiąc - bardzo słaby. Rządzi w nim scenograficzna tandeta i infantylnie skrojeni bohaterowie. Reżyser chciał stworzyć bajkę dla dorosłych, tak przynajmniej deklarował. Jeżeli to, co zobaczyliśmy na sobotniej premierze, było bajką, to z pewnością opowiedzianą źle, głosem cherlawym i bezbarwnym.

Bohaterowie opery to grupa młodych artystów, którzy wiodą życie na skraju nędzy w zimnym mieszkaniu na poddaszu. Jeden z nich Rodolfo, zakochuje się w młodziutkiej i ślicznej Mimi, która w ostatnim akcie umiera, prawdopodobnie na gruźlicę. To zresztą niejedyna para, której losy śledzimy na scenie. Jest jeszcze Musetta i Marcello, których związek nie należy do łatwych, jest za to niezwykle burzliwy. W libretcie opery trudno szukać jakiegoś wątku przewodniego, któremu podporządkowane byłyby losy bohaterów. Są to raczej wybrane sceny z życia paryskiej bohemy. Akcja opery dzieje się w Paryżu - według Pucciniego ok. 1830 roku, u Brauna - czas trudno określić. Sam Paryż jest w spektaklu raczej skandynawski niż paryski. Mieszkańcy chodzą po ulicach ubrani w kalosze i przeciwdeszczowe płaszcze, stroje wyjęte żywcem z obrazów, przedstawiających rybackie kutry. Łacińska dzielnica Paryża przypomina targ rybny, a nie kulturalny "pępek" Europy. Nie pomogło chodzenie artystów po widowni - to zresztą stary i dość ograny chwyt, który teraz już bardziej drażni niż zaskakuje. Oszczędna scenografia oparta jest głównie na projekcjach wizualnych, przedstawiających domy, ulice i las.

Dlaczego akurat las? Trudno powiedzieć. Mimi i Musettę przyodziano w bajkowe sukienki, rodem z filmów Disneya, a bohaterów męskich - w skromne spodnie, koszule i kamizelki. Jest w tym wszystkim sporo niekonsekwencji - akcja spektaklu dzieje się w grudniu (na projekcjach wideo dachy domów pokrywają się stopniowo śniegiem), a Mimi spacerujące po ulicach w lekkich pantofelkach i zwiewnej sukience. Powie ktoś, że język teatru rządzi się symbolem i umownością. Zgoda. Czy aby jednak w takim stopniu? Moim zdaniem to dość kulawy zabieg. Pora wreszcie pochylić się nad postaciami spektaklu. Wypadają nad wyraz blado. Trudno stwierdzić, czy przyczyna leży w mało efektownej reżyserii, czy w nieumiejętnej grze artystów. Intuicja podpowiada mi to pierwsze. Bo też wszystko jest w tym przedstawieniu naiwnie kolorowe i banalne: kiwające się w lewo i prawo żółte domki z czerwonymi dachami (animacje), kolorowe baloniki, barwne sukienusie... Słowem wszystko przypomina bal w przedszkolu. Plastyczny kicz i nic poza tym. Ładunek zdziecinnienia spektaklu jest tak wysoki, że zabija wszelki potencjał dramatyczny, tej w sumie bardzo dramatycznej historii. Nie miałbym nic przeciwko, żeby takim językiem opowiedzieć którąś z oper buffa Rossiniego, ale nie "Cyganerię"!

Honor premiery uratowali soliści i orkiestra. Najjaśniejszą gwiazdą sobotniego spektaklu był koreański tenor Jeongki Cho. To bardzo utalentowany artysta, o wyjątkowo pięknej barwie głosu, wyrazistej średnicy i dużej technice wokalnej. Cho stworzył przekonującą postać Rodolfo, pełnego liryzmu i żarliwości. Wszystko w tej kreacji było zadowalające, najwyższe dźwięki partii artysta wyśpiewywał z lekkością i niekłamaną naturalnością, a przy tym z nienaganną frazą. Nie tylko dobrze wypadał w ustępach solo, równie dobrze partnerował innym śpiewakom, zgodnie towarzysząc w ansamblach, nie przekrzykując pozostałych śpiewaków, co wśród tenorów bywa rzadkim zjawiskiem. Wybór tego artysty do roli Rodolfo był strzałem w dziesiątkę. Życzyłbym sobie i wszystkim melomanom, by Jeongki Cho częściej mógł gościć w Gmachu pod Pegazem. Bardzo dobrze zaprezentował się także baryton Stanisław Kuflyuk w roli Marcella. Zarówno jego gra aktorska, jak i strona wokalna były bez zarzutu. Najbardziej przykuwał uwagę skupionym dźwiękiem i znakomitym cieniowaniem dynamicznym.

Pozostali panowie: Wojciech Śmiłek i Jaromir Trafankowski pozostali nieco w cieniu, jednak ich wkład w całość przedstawienia był także spory. Wszyscy odtwórcy głównych ról męskich pokazali wiele dobrego, szczególnie w pierwszej scenie w akcie pierwszym, gdzie popisali się bardzo czystą intonacją i umiejętnością śpiewania zespołowego. Niestety, po raz kolejny nie zachwyciła Roma Jakubowska-Handke - tym razem w roli Mimi. Znów było sporo błędów intonacyjnych i wykrzyczanych najwyższych dźwięków. Kiepsko wypadła jej aria z pierwszego aktu "Mi chamiano Mimi", pełna niedostatków intonacyjnych i nieznośnie rozwibrowanego głosu, co było bardzo zauważalne także w dalszej części spektaklu. Brak panowania nad głosem uwydatnił się ze szczególną mocą w finale pierwszego aktu, gdzie śpiewaczka całkowicie poległa intonacyjnie. Odnoszę wrażenie, że artystka nie jest w stanie zaśpiewać wysokich dźwięków w dynamice piano, co znacznie obniżyło poziom interpretacji roli Mimi, obfitującej w wiele delikatnych i lirycznych fraz oraz dynamicznych cieni. Dyskusyjna natomiast pozostaje interpretacja Małgorzaty Olejniczak-Worobiej w partii Musetty, która być może była nazbyt ekspresyjna pod względem dynamiki, jednak w moim przekonaniu śpiewaczce udało się stworzyć bardzo wdzięczny rysunek kawiarnianej subretki.

Znakomicie spisała się orkiestra pod batutą maestra Gabriela Chmury. Trudna partytura Pucciniego została w pełni odkryta przed publicznością. Wielka precyzja intonacji, umiejętne eksponowanie ustępów solowych, a także znakomicie zbalansowana wspólna gra wszystkich instrumentów wprawiała w niekłamany zachwyt. Orkiestra, prowadzona w bardzo wyważony sposób, doskonale towarzyszyła śpiewakom, podkreślając liryzm partii wokalnych. Taki stan rzeczy cieszy z dwóch powodów. Po pierwsze widać, że Orkiestra Teatru Wielkiego wychodzi z ogromnego kryzysu artystycznego, po drugie - tempo tego procesu jest zaskakująco szybkie i pozytywnie wpływa na jakość spektakli, nie tylko premierowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji