Artykuły

"Medea" czyli obojętność

"Medea" w Teatrze Nowym nie przyciąga tłumów. Czy tylko dlatego, że klasyka grecka ciągle jeszcze nie objawiła na naszych scenach kształtów idealnych? Że inscenizatorzy łamią głowy nad tekstami tłumaczeń, które nie zdradzają cienia piękności starożytnej poezji i które najczęściej starając się wiernie oddać treść tragedii posługują się językiem, jakim nigdy nikt nie mówił? Głośne czytanie większości przekładów starożytnej tragedii obnaża ich wyszukaną sztuczność. Filologiczna wierność rzadko idzie w nich w parze z dbałością o urodę stylu i melodię wiersza. Nic więc dziwnego, że na lekcjach polskiego wieje nudą I tak trudno przekonać młodzież poznającą "Antygonę" w tłumaczeniu Brożka czy Morstina o potędze poezji Sofoklesa. A już mówienie o wzniosłości czy kathartycznym działaniu tragedii może wywoływać u młodych czytelników uśmiech niedowierzania. I trudno się dziwić tak oczywistej reakcji na wiersze składane z mozołem, w których pochowanie Polinika określa się jako "zdrożny pogrzeb", a działanie Antygony jako "czyn zbożny".

Teatr Nowy gra starożytną grecką "Medeę" w adaptacji Stanisława Dygata. Adaptacji, którą na programie nazywa się transkrypcją. Termin ten wprowadza w błąd. Dlaczego utwór tak daleki w formie od tragedii Eurypidesa, utwór, w którym chór zastępuje nowa postać nieobecna u starożytnego tragika (Niespokojna dziewczyna), przypisuje się jednak Eurypidesowi? Czy nie byłoby najuczciwiej (zwłaszcza wobec tego widza, który nie zna Eurypidesa) nazwać tę tragedię "Medeą" Dygata według Eurypidesa albo "Medeą" Eurypidesa w adaptacji Dygata? Kiedy Sartre ogłosił współczesną wersję "Trojanek" wybrał tę drugą drogę. Zachował imię Eurypidesa przy tytule, a swoją pracę nazwał adaptacją. Podobnie zresztą postąpił ostatnio sam Dygat mieniąc się, i słusznie, autorem "Alcesty" "według Eurypidesa". Poświęcam temu tak dużo miejsca gdyż sprawa jest niebłaha. W Łodzi nigdy dotąd nie wystawiono oryginalnej "Medei", a w innych teatrach polskich zrobiono to tylko dwukrotnie - po raz pierwszy w roku 1924 w reżyserii Stanisławy Wysockiej i z nią samą w roli tytułowej, zaś po raz drugi dopiero w roku 1960, też w Krakowie, w reżyserii (i z główną rolą) Lidii Zamkow. W drugiej inscenizacji posłużono się przekładem Stanisława Millera. Pozostałe przedstawienia "Medei" - warszawskie i rzeszowskie w roku 1962 oraz ostatnie w Białymstoku (przed rokiem) i obecne w Łodzi - to adaptacje. Wydaje się, że trzeba to widzom dobitnie uświadomić. Ważne to i dlatego, iż większość spektakli greckiego dramatu przeznacza się na tzw. abonamenty szkolne.

Nie oznacza to jeszcze, że wybrzydzam na "Medeę" Dygata. Tekst płynący ze sceny Teatru Nowego jest o wiele gładszy i znacznie lepiej brzmi od wszystkich polskich przekładów Eurypidesa. Nie jest to jednak tragedia Eurypidesa i widz powinien o tym wiedzieć. "Medea" Dygata ma ładne kadencje, ale ma też swoje mielizny. Tekst napisany współczesną prozą nie jest wolny od fragmentów brzmiących nazbyt potocznie, a w innych momentach razi publicystycznym frazesem. Kiedy na przykład Medea słowa "Śmierci przybądź do mnie!" komentuje tak oto: "Niech rezygnacja z istnienia stanie się najlepszym jego rozwiązaniem" nagle cały jej lament staje się po prostu pretensjonalny. Sprzeciw budzi również zastosowanie w tragedii sformułowań zapożyczonych z rachunku ekonomicznego, np. w kwestii Jazona do Medei: "Ale czy z racji mojego ocalenia nie otrzymałaś więcej niż zainwestowałaś?". Nie bardzo także rozumiem, dlaczego Dygat tak łatwą ręką zalicza kobiety do rzeczy (choć "obdarzonych życiem"!) i jednocześnie każe owym rzeczom kupować mężów ciskając im pieniądze do stóp. (Z monologu Medei: "Pośród wszystkich rzeczy obdarzonych życiem i zdolnością myślenia, my kobiety jesteśmy rzeczą najbardziej pożałowania godną. Przede wszystkim, aby zyskać męża musimy cisnąć mu złoto. A tym, cóż zdobywamy więcej jak tyrana dla naszego ciała?")

Dosadność spłyca "Medeę", pospolituje ją, odbiera jej niezwykłość. Myślę że błędne są interpretacje zmierzające do uczynienia z niej kobiety przeciętnej, kobiety będącej jedną z wielu czy też - jak to czytamy w programie - "kobiety zwanej Medeą". Nie zgadzam się na "kobietę zwaną Medeą", jak ją przedstawia w swoim artykule reżyser spektaklu, Jerzy Hoffman. Zarówno w programie ("konsekwentna w obsesyjnym do patologii doprowadzonym przygotowaniu aktu zemsty") jak w tym, co się dzieje na scenie, kryje się jakiś fałsz. Jeżeli chcemy za wszelką cenę sprowadzić Medeę na ziemię lub choćby dać widowni do zrozumienia, że historię Medei można odnaleźć także w codzienności, niszczymy istotną cechę tej tragedii: poczucie, że nie daje się ona wytłumaczyć do końca i ogarnąć wyobraźnią, że sama Medea i jej miłość (czy namiętność) to zjawisko niepospolite, którego nie można zmierzyć obiegową miarą. Przymierzanie Medei do codzienności, do jakiegoś tam ogólnoludzkiego wymiaru uczuć i czynów jest krzywdzące nie tylko dla Medei (bo zrównuje mit z kryminalną opowieścią), ale i dla nas, bo nas pozbawia czegoś, co się po staroświecku nazywa wzniosłością.

W spektaklu "Medei" zabrakło poezji. W programie co krok znajdujemy przypomnienie, iż Eurypides "odheroizował mity" oraz "zdarł kostiumy z bohaterów dawnych legend". Nie upoważnia to jednak do szukania w tym autorze pospolitości. Zarówno spektakl jak i treść programu (o czym piszę nie bez zażenowania) dowodzi, iż realizatorzy zapomnieli o tym, co ważne w każdej sztuce. Istotna jest nie tyle treść, ile sposób w jaki się ją opowiada. Eurypides ukształtował mit o Medei wedle kanonii sztuki tragicznej swoich czasów, uformował go w ścisłych rygorach poezji. "Transkrypcja" Dygata nie dyktuje żadnych rygorów. Dlatego krzywdzące byłoby ocenianie wysiłków wszystkich twórców, którzy złożyli swoją pracę dla ostatecznego efektu - przedstawienia "Medei" w Teatrze Nowym. Przypomina ono bowiem wprawianie w ruch atomów lżejszych przy zachowaniu pozorów, jak by one ważyły więcej. Posłużyłam się tu metaforą zaczerpniętą z wypowiedzi Levi-Straussa o języku poezji. Brzmi ona następująco: "Poeta zachowuje się wobec języka jak inżynier, który usiłowałby utworzyć atomy cięższe, wychodząc od atomów lżejszych. Przedmioty lingwistyczne, które fabrykuje poeta, są cięższe niż przedmioty prozy. Dorzuca on do ekspresji lingwistycznej nowe wymiary i w poezji tradycyjnej wyraźnie widać ukazywanie się owych dodatkowych wymagań w rymie, rytmie i innych prawach prozodii" (G. Charbonnier "Rozmowy z Claude Levi-Straussem").

Ciężar atomów wytwarzanych na scenie Teatru Nowego w Łodzi zmniejsza się niepokojąco przebywając drogę do widza. Wychodzimy z teatru ani wstrząśnięci, ani poirytowani. Obojętni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji