Medea
"MEDEA" napisana przez Eurypidesa, starogreckiego klasyka, różni się dość zasadniczo od "Medei" napisanej dla Teatru Dramatycznego przez Stanisława Dygata, co każdy powinien wiedzieć. Dygat oparł swoją historią Medei na zasadniczym wątku starej greckiej tragedii, ale przeniósł akcję całkowicie do planu ziemskiego, zrywając z bogami, którzy już dzisiaj, jak wiadomo, nie istnieją. Nie jest to jedyne uwspółcześnienie tekstu. Dygat w miejsce Chóru wprowadził postać Młodej Dziewczyny, która jest nie tylko komentatorem zdarzeń, zapowiadaczem i obserwatorem, ale prowadzi swoje życie na scenie, wkracza chwilami w akcję. Mimo to nie jest to postać rzeczywista dramatu, służy raczej celnemu uogólnieniu filozoficznemu. Ta dziewczyna utrwali niejako w sobie wieczne kobiece cechy charakteru Medei, poniesie je dalej. Jest to postać tragiczna nie wskutek własnego losu - jeśli to możliwe - ale poprzez to, co widzi u innych, poprzez to, co ją dosięga wskutek ludzkiej solidarności, czego chce uniknąć i czego prawdopodobnie we własnym losie nie uniknie. Jest to postać współczesna. Wyraża współczesne obawy przed tym co w tradycji ludzkiej przynosiło ludziom rozwianie złudzeń, nieszczęście zamiast spodziewanego szczęścia, rozczarowanie zamiast pewności, ból zamiast miłości. Na scenie ten współczesny człowiek zachowuje jednak ton i styl klasyczny, wypowiadając nasze dzisiejsze myśli, przez co podnosi ich wagę i nadaje wysoką rangę tak często deptanej przez publicystów współczesnej niechęci do silnych uczuć - nienawiści i miłości. Tak zagrała tę rolę Elżbieta Czyżewska.
Wydaje mi się, że w omawianym przedstawieniu i autor tekstu, i reżyser spektaklu - Jerzy Markuszewski - znaleźli dobry sposób na zachowanie klasycznego, uogólniającego stylu greckiej tragedii przy pełnej nowoczesności środków. Można by wyobrazić sobie takie współczesne potraktowanie "Medei" - ograniczone oczywiście tylko do akcji ze szkodą dla wartości intelektualnej - gdzie ta tragedia zamieniłaby się w dość pospolity dramat rodzinny, w historię zdradzonej żony, która mści się na mężu, zabijając wspólne dzieci. "Medea" Dygata napisana jest wprawdzie językiem współczesnym, który jednak dzięki hieratycznemu i podniosłemu układowi zdań zachowuje tak zwaną klasyczność, nawet w scenach małżeńskich kłótni. Reżyseria Markuszewskiego nadała przedstawieniu współczesny rytm i tempo, podkreśla zarazem wagę słowa. Przedstawienie poszło w kierunku uogólnienia - pokazania wiecznej, a niepojętej przewrotności charakteru kobiety (oglądanej oczywiście z pozycji mężczyzn), oraz jej skłonności do okrucieństwa, niebezpiecznego dla wszystkich. Tę groźną rolę zagrała Halina Mikołajska, która pokazała wiele nowych swoich umiejętności. Skomplikowany portret kobiety, która całą inteligencję skupia na czynieniu zła, kierując się ślepą na resztę uczuć nienawiścią - był wstrząsający, choć świadomie bez emocji narysowany, tylko przez mądry wybór środków. Pełną grozą wiało od jednego jej słowa: "Nieszczęście?" - wypowiedzianego z najwyższa radością.
Wielość środków i chwytów reżyserskich oraz scenograficznych - doskonałe dekoracje i kostiumy Andrzeja Sadowskiego, bardzo estetyczne daleko nawiązujące do antyku, ze świetnie stworzoną perspektywą na maleńkiej scence Sali Prób - nie przeszkodziły, a pomogły wydobyciu na pierwszy plan aktorstwa. Oprócz Haliny Mikołajskiej i Elżbiety Czyżewskiej, w przedstawieniu wzięli udział: Józef Para jako Kreon Ludwik Pak w roli posłańca (doskonale powiedział fragment tekstu o szczęściu, którego nie zrodziła prawda, lecz tęsknota ludzka), Jerzy Adamczak, Wojciech Siemion (wspaniałe opanowanie pamięciowe greckiego tekstu, który spełnia w spektaklu rolę klasycznej klamry, a przez współczesny kostium aktora wiąże przeszłość z teraźniejszością) oraz Gustaw Lutkiewicz w roli Jazona. Wypada z wielkim zadowoleniem powitać Lutkiewicza po raz pierwszy na warszawskiej scenie. Ten typowo charakterystyczny aktor doskonale kontrastował z postaciami tragedii w pierwszej części przedstawienia, a później pokazał tragizm tym bardziej przekonywający, że prawdziwy pomimo zewnętrznych warunków wykonawcy. Mały spryt, a potem głęboki męski ból Jazona to wielkie osiągniecie Lutkiewicza. Za tę odważną obsadę roli należy się Markuszewskiemu osobna pochwała.
Przedstawienie jest w sumie śmiałą, ciekawą i kompetentną, dobrze przemyślaną propozycją potraktowania tematu klasycznego we współczesnym teatrze.