Artykuły

Błysk w oku i holywoodzki uśmiech. Gdynia czaruje Warszawę

"Deszczowa piosenka" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Piotr Sobierski w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Kultowa "Deszczowa piosenka" w Teatrze Muzycznym Roma to techniczny majstersztyk, w którym aktorskiego honoru broni m. in. solista Teatru Muzycznego w Gdyni. Tomasz Więcek w głównej roli to prawdziwy holywoodzki amant.

Tytułowy utwór, przemoknięty Gene Kelly i jego nieprawdopodobny taniec w strugach deszczu to kanon światowej kultury. "Deszczowa piosenka" to dzisiaj jeden z najważniejszych filmowych musicali, który na deski teatru trafił jednak dopiero po 30 latach. Najpierw na londyński West End w 1983 r. gdzie "Deszczową" wystawiano przez rok ponad 300 razy, dwa lat później na nowojorski Broadway. Biorąc pod uwagę wszystkie zestawienia trudno powiedzieć, że sukces filmu przełożył się na sukces teatralny. W każdym przypadku spektakl schodził z afisza stosunkowo szybko, ale to nie zraża twórców, którzy przygotowują kolejne wznowienia - w tym roku tytuł ponownie pojawił się w Londynie i po raz pierwszy również w Polsce.

Warszawskiej produkcji towarzyszył, jak i przy poprzednich realizacjach, wieloetapowy casting. Walka o obecność na deskach Romy zawsze wywołuje wielkie emocje. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do kilku aktorów znanych z gdyńskiego Teatru Muzycznego, w tym do Tomasz Więcka, który dostał szansę zagrania głównej roli (na zmianę z Dariuszem Kordkiem).

Gene Kelly, jako Don Lockwood, zapisał się w historii filmu muzycznego. Konfrontacja z legendą jest zawsze wielkim wyzwaniem, ale na szczęście Więcek wyszedł z tego zadania obronną ręką. Wykorzystał wszystkie swoje atuty - urok, wdzięk i niesamowite poczucie humoru, a do tego to co najważniejsze w teatrze muzycznym - aktorskie i wokalne umiejętności. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem Więcka w roli tak znakomicie dopasowanej do jego scenicznego emploi.

Krok za Więckiem podąża znana z gdyńskiej wersji "Shreka" Marta Wiejak wcielająca się w postać Kathy Selden, ukochanej Dona. Młoda aktorka błyszczy na scenie Romy. Jej niezwykła naturalność i lekkość grania, w połączeniu z delikatnym, ale bardzo przyjemnym wokalem i tanecznymi umiejętnościami stanowi niebywałą ucztę.

W towarzystwie dwójki głównych bohaterów blaknie ich najbliższy kompan Cosmo Brown. W oryginale to wieczny kawalarz, w wykonaniu Jana Bzdawki niestety postać bezbarwna i pozbawiona bigla. Brak energii to zresztą największy zarzut dotyczący większości obsady. Aktorzy tańczą co prawda znakomicie, ale grają już nieco gorzej. Razi szczególnie brak naturalności w scenach dialogowych.

Siłą warszawskiej realizacji jest z pewnością muzyka. Dawno nie słyszałem w Romie tak znakomicie przygotowanej orkiestry, która pod dowództwem Krzysztofa Herdzina zamienia się w prawdziwy nowojorski big band. A dopełnieniem i kluczem do sukcesu jest wizualna strona spektaklu - piękne kostiumy Doroty Kołodyńskiej, niezwykła, czerpiąca ze świata filmu, scenografia Borisa Kudlicki i oczywiście wodna kurtyna, która ściąga nad scenę wyczekiwany deszcz. Wszystko chodzi w tym spektaklu, jak w dobrze naoliwionej maszynie. Roma osiągnęła poziom, który stawia ją na równi ze światową potęgą musicalu - West Endem i Broadwayem.

"Deszczowa piosenka" to pewny frekwencyjny sukces warszawskiego teatru, ale też dowód na panujący w musicalu marazm. Brak ciekawych nowych spektakli powoduje, że coraz częściej na teatralne deski trafiają nieco przykurzone tytuły, nie zawsze najlepsze i najbardziej porywające. Tak też stało się w przypadku Romy, której najnowsza produkcja to niestety tylko kolejna powtórka z rozrywki. I trudno o tym zapomnieć nucąc po wyjściu z teatru "I'm Singin' in the Rain".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji