Artykuły

Ze świata marionetek

"Burza" w reż. Igora Gorzkowskiego Teatru Ochoty i Studia Teatralnego Koło w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

"Burza" jest jednym z tych dramatów, które przez lata obrosły rozmaitymi interpretacjami. Lektura tego tekstu wykracza na ogół poza jego baśniową konwencję, co diametralnie odróżnia go chociażby od "Snu nocy letniej". Stykanie się światów magicznego i realnego ma w opowieści o Prosperze bardziej radykalny wymiar niż we wcześniejszej komedii. Jeśli odrzucimy sztafaż literackich naleciałości z siedemnastego wieku, z tekstu Szekspira wyłaniają się gorzkie prawdy o roli artysty, ludzkiej samotności i rozczarowaniu światem. Można też doszukiwać się w ,,Burzy" wątków politycznych, by przywołać chociażby inspiracje postkolonialne.

Z ostatnich inscenizacji tego dramatu warto przypomnieć spektakl Warlikowskiego. Widowisko w Teatrze Rozmaitości było przede wszystkim dobrze przygotowane pod względem realizacji. Dynamika narracji szła w parze z nowatorskim czytaniem Stratfordczyka. Miranda była w wieku swojego ojca, poza tym zamieniono chociażby płeć Trinkula. Wszystkie te zabiegi miały swoje znaczenie symboliczne. Gorzej było z wymową przedstawienia. Wprowadzenie wyraźnych aluzji do Jedwabnego miało stworzyć problem zbiorowej winy, która spada ze starszych pokoleń na nowe. Twórcy chcieli bronić autonomii jednostki, a w rezultacie pozbawili ją wolnej woli. Słaba dialektyka poskutkowała nierównościami, które zaważyły na kształcie całej inscenizacji. Ostatnie słynne przedstawienie ,,Burzy" miało miejsce w bydgoskim Teatrze Polskim. Maja Kleczewska posłużyła się głównie motywami z Szekspira, zostawiając ledwie kilka stron oryginału. Choć samo przedstawienie odniosło zasłużony sukces, to nasuwa się pytanie: czy była to jeszcze adaptacja angielskiego autora?

Spektakl w Kole jest wierny literze tekstu. Chociaż może należałoby powiedzieć to inaczej: twórcy po prostu operują wyłącznie dramatem, nic nie dopisują do słów mistrza. Co nie znaczy, że nie dokonują modyfikacji. Przede wszystkim ograniczają ilość postaci do zaledwie pięciu. ,,Burza" zyskuje kameralność, jaką mogliśmy zaobserwować chociażby w rumuńskiej inscenizacji Silvu Purcarete. Scenograf Joanna Gawrońska stworzyła przestrzeń, która cechuje się plastycznością. Dekoratorka rozpięła kilka dużych, pożółkłych prześcieradeł i rozstawiła je na małej scenie Koła. Całości dopełniła krzesłami i drabiną, obok której postawiła metalową beczkę z wodą wewnątrz. Wyspa Prospera jest niemal tak uboga jak jej pan. Umiejętne wykorzystanie przejść za proscenium pozwoli później na ożywieniu stworzonej przestrzeni.

Gorzkowski wyraźnie odwołuje się do tradycji teatru jarmarcznego, podróżnego, w którym scenografia miała charakter ozdoby, choć nie stanowiła marginesu przedstawienia. W zapowiedzi do widowiska możemy wyczytać informacje o odwołaniach do Felliniego. Siłą rzeczy narzuca się więc film ,,La Strada". Produkcja Włocha opowiadała właśnie o wędrujących artystach. Wspólna podróż była jednocześnie okazją do wzajemnego poznania swoich dusz. Atleta Zampano stopniowo uczy się szanować drobną Gelsominę. Spektakl Gorzkowskiego wyrasta z podobnych pobudek. Głównym celem inscenizacji jest odrzucenie utartego spojrzenia na postaci z ,,Burzy". Chirurgiczne działania na tekście przynoszą wszakże rozmaite efekty.

Zupełnie inaczej niż tradycyjnie, przedstawia się sylwetka Ferdynanda. Syn Alonsa oprócz swoich partii tekstu posługuje się także kwestiami Stefana i Trinkula. Nie jest to już rycerz z bajki, cherubin, który jest jedynie pionkiem w rękach Prospera. W roli Mateusza Rusina jest jakiś pierwiastek buntu. Chłopak dowiaduje się od Kalibana o możliwościach, jakie przyniosłoby zgładzenie pana wyspy. Od tej sceny, przez kilka następnych, aktor będzie się posługiwał kwestiami Stefana. Książę nie skrywa swoich ambicji, chociaż potrafi jedynie przytakiwać prymitywnemu niewolnikowi. Berłem młodego uzurpatora jest piersiówka, którą tubylec traktuje jak hostię. Tylko że młodzieniec jest tak naprawdę biernym obserwatorem knowań Kalibana. Dopiero po zakończeniu tego wątku Rusin mówi tekstem przypisanym w dramacie Ferdynandowi. Praca, jaką zleca księciu Prospero, ma być odkupieniem za pragnienie władzy. Trudno powiedzieć, by była to kara. Raczej proces wychowawczy, bowiem największym grzechem Ferdynanda jest marazm. Brakuje mimo to aktorskiego dopełnienia tej postaci. Mateusz Rusin świadomie kreuje sylwetkę apatycznego chłopczyka. Zbyt często pozostaje jednak w tej masce, jak w klatce, która paraliżuje jego warsztatowe możliwości. W rezultacie z tego Ferdynanda bije monotonia.

Podobnie ewoluuje Miranda. Wiktoria Gorodeckaja przez większość czasu chodzi na palcach. Stopy ma natomiast obwiązane bandażem. Może to budzić skojarzenia z krępowaniem kobiecych nóg w Chinach. Ale przywodzi na myśl także dyscyplinę, której poddaje się ciała młodych baletnic. Prospero wyraźnie poddaje córkę testom wytrzymałości, być może tym samym wierności? Sztucznie wywołane przywiązanie rozpada się z chwilą spotkania Mirandy z Ferdynandem. Gorodeckaja gra na początku dziewczynę jakby lekko upośledzoną, by pod koniec mówić już poważnym, dojrzałym tonem. Kluczowa jest scena, gdy młoda para zmywa podłogę - on koszulą, ona swoją sukienką. To ich do siebie zbliża, a w rezultacie wprowadza na drogę dorosłego życia. Ciekawa rola aktorki Narodowego cechuje się wiarygodnym przejściem od psychologii niesamodzielnej dziewczynki do świadomej kobiety.

W stosunku do Ariela zastosowano zasadę demistyfikacji. Duch nie jest już duchem, to raczej sługus Prospera, niechętnie wykonujący jego rozkazy. Bartłomiej Bobrowski mówi tonem na poły ironicznym, na poły poważnym. Jedynie alabastrowy makijaż nadaje mu aurę tajemniczości. W przeciwnym razie można by go uznać za pozbawionego charakteru lokaja. Wyjątkowość tej postaci polega w spektaklu na jej dwuznacznym statusie ontologicznym. Ariel ma trzeźwy stosunek do rzeczywistości, choć przecież stoi ponad nią. Wodzi za nos zamachowców - Kalibana i Ferdynanda. Wprowadza do przedstawienia nastrój niepokoju, jaki można poczuć chociażby w ,,Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Jerzego Hasa. Niepotrzebne wydaje się tylko robienie z Ariela jakiegoś fantazmatu. Mam tu na myśli ubieranie Bobrowskiego w pomarańczową suknię. Więcej w tej świetnej roli z Arlekina niż z Brighelli. Wydaje się, że aktor sięga czegoś nieuchwytnego, czego w słowach wyrazić się wprost nie da.

Zaskakuje współczucie, jakim twórcy obdarzają Kalibana. Tubylec wykrzykuje swoje żale w środek baniaka z wodą. Ciekawe wykorzystanie tworzonego w ten sposób efektu dźwiękowego skutkuje narastaniem atmosfery oniryzmu. Znakomity Wiktor Korzeniewski przedstawia swoje silne ciało jako jedyny środek obrony przed czymś, przed czym obronić się nijak nie potrafi. Chodzi o świadomość własnej samotności. Syn czarownicy jest skrzywdzonym dzieckiem. Prospero wyraźnie się nim bawi. Gdy wydaje się, że chce go pogłaskać, w rzeczywistości sięga ręką do stojącego obok kubła. Złudzenie opieki wzmaga zrozumiałą złość niewolnika. Kara, jaka spotyka Kalibana za bunt, zdaje się wzbudzać sprzeciw widowni.

Prospero Henryka Talara nie należy do największych ról tego aktora. Nie znaczy to jednak, że jest to kreacja nieudana. Można doszukiwać się w takiej interpretacji maga kogoś pokroju Fryderyka z ,,Pornografii" Gombrowicza. Zdaję sobie jednak sprawę, że to znaczne uproszczenie. Bowiem w przypadku wszystkich kreacji w tym spektaklu psychologia jest dość powierzchowna. Przedstawienie jest nowatorskie pod względem interpretacji ,,Burzy", choć daleko mu do psychodramy. A na taką zasługiwałoby przedstawione ujęcie tematu. Gorzkowski dostrzega w tekście możliwość ukazania postaci w nowym świetle. Konwencja jarmarku skutkuje jednak moralizatorstwem. Na szczęście nie jest to szafowanie tanimi frazesami. Twórcy nie unikają baśniowości, ponieważ podkreślają to, co w ,,Burzy" prawdziwie tragiczne. Owszem, końcowy zwrot Prospera w stronę publiczności jest w tym wypadku tylko eleganckim zwieńczeniem całości. Nie ma co się doszukiwać tutaj filozoficznych konstatacji. Postacie z widowiska Gorzkowskiego przypominają marionetki, które mają zamiar opowiedzieć nam tylko jakąś opowieść. Jest więc jak we wspominanym teatrze wędrownym. Unika się jednoznaczności, choć są one nieraz widoczne jak na dłoni. W przedstawieniu czuć jednak pasję, która do opowiedzenia takiej historii jest niezbędna. Decyduje to o sile i uroku tego spektaklu. Dynamiczne przejścia między scenami i nowe spojrzenie na ,,Burzę" równoważą niedociągnięcia aktorskie i realizacyjne.

Mnie przypomniał się przy okazji spektakl ,,Komedianci", który oglądałem jakiś czas temu na bydgoskiej Wyspie Młyńskiej. Pozornie banalna konwencja teatru nawiązującego do sceny jarmarcznej potrafi lepiej przedstawić rzeczywistość niż najbardziej wyszukane psychoanalizy. Warto o tym pamiętać, oglądając widowisko Igora Gorzkowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji