Artykuły

Sumienie miernot

To nie jest przedstawienie uderzające nieprzewidywal­nym. Nie zmieni obrazu Sa­lieriego i Mozarta jaki przy­jęliśmy za oczywisty za spra­wą poprzednich, ważnych re­alizacji "Amadeusa". Ale jest w nim Zbigniew Zapasie­wicz, który rozmawia z Bo­giem. Artysta obnażony.

"Amadeus" Zbigniewa Brzozy jest przedstawieniem zbudowanym z pięknych, utrzymanych w niemal filmowej stylistyce, obrazów. Rzadko się zdarza by w dzisiejszym teatrze scenografia i inscenizacyjne zabiegi tak mocno oddziaływały na klimat spektaklu i nadawały barwę odczu­ciom widza.

Półmrok XVIII-wiecznych pokoi, pełgające światło świec, pełna powie­trza przestrzeń pałacowych sal wy­czarowanych na oczach widza - to wszystko znakomicie wprowadza w realia historii. Scenografia Doroty Kołodyńskiej jest oszczędna ale z wy­czuciem zakomponowana. Salieri uchwycony w strumień światła, wy­łaniająca się z ciemności publiczność na koncercie, dłonie dyrygenta po­większone cieniem na ścianie - to obrazy, które zostają w pamięci.

Mozart w interpretacji Andrzeja Mastalerza nie jest rozwydrzonym smarkaczem. To nieokrzesany pro­stak, bardzo dorosły i bardzo nieprzy­jemny. Nikt nie może Mastalerzowi zarzucić, że taki być nie może. Zbyt łatwo nasza wyobraźnia uległa For­manowi, dlatego odrzuca w pierw­szym impulsie postać Mozarta gru­biańskiego, świadomego swej wyż­szości nad tłumem karierowiczów. To dobra rola, choć nie przesłoni wi­doku boskiego dzieciaka. Znakomicie wypada w spektaklu związek Mozar­ta z Konstancją, w czym duża zasługa Agnieszki Grochowskiej - najwięk­szej niespodzianki przedstawienia.

Studentka Akademii Teatralnej bez "zadyszki" dotrzymuje kroku do­świadczonym aktorom. Stworzyła energiczną, zaczepną, charakterną Konstancję, świetnie wyczuwając osobowość postaci.

I Mastalerz, i Grochowska i Sławo­mir Orzechowski - w roli cesarza Józefa II, wszyscy oni pozostają w pół­mroku Salieriego granego przez Zbi­gniewa Zapasiewicza. Nie jest odkry­ciem ten Salieri - zgorzkniały, dła­wiony przez własną ambicję starzec przykuty do wózka, z cyniczną od­wagą zdający relację ze swej podykto­wanej zawiścią zbrodni. Ale Zapasie­wicz niezwykle mocno akcentuje pakt zawarty z Bogiem, będący dla ar­tysty jedynym gwarantem na przy­szłość. Obnaża w artyście błąd, który ciąży nad jego drogą - pragnienie sławy, próżność i pychę, co równe jest sprzeniewierzeniu się talentowi, danemu od Boga. Salieri pod koniec życia, z sumieniem splamionym zbrodnią, zdaje sobie sprawę, że to czego pragnął jest jego przekleń­stwem. Spełniło się jego marzenie o sławie i sukcesie. Jego nieszczę­ściem jest to, że widzi więcej niż otaczająca zarówno jego jak i Mozarta tłuszcza. W obliczu geniuszu sam re­dukuje się do pozycji miernoty.

Zapasiewicz jest bardzo powścią­gliwy w emocjach. W jego Salierim nie czuć uwielbienia dla Mozarta. Żadnej więzi. To bardzo wiarygod­ne, jak i cała złożona natura artysty, którą aktor kreśli w okrutnie przeko­nujący sposób.

- Ja już odchodzę - mówi Salie­ri w ostatniej scenie, nazywając sie­bie "patronem miernot". Zostawia­jąc widownię z własnym rachun­kiem sumienia.

Niech to wystarczy tym, którzy jeszcze nie widzieli "Amadeusa". Na aktorów miary Zapasiewicza nie wol­no trwonić słów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji