Tartuffe ubiera się z angielska
Jan Kott - krytyk o nader wyostrzonym piórze - i Stanisław Dygat - pełen finezji powieściopisarz, wpadli na pomysł dosyć nieoczekiwany. Napisali oto pospołu i na nowo komedię o ,,Świętoszku". Ze znakomitego pierwowzoru zostawili (z niewielkimi odchyleniami) kompozycję intrygi, kolejność epizodów, humorystyczne sytuacje, liczbę i charakter postaci, wreszcie główne zagadnienie obłudy.
Przy tym ostatnim zaczynają się różnice. Tartuffe nie wyciera już klęczników kościelnych; a działa w instytucjach, na zebraniach, między dostojnikami. Obłuda religijna zamieniła się z biegiem czasu w polityczną. Orgon jest dyrektorem tramwajów miejskich. Doryna jego sekretarką, Elmira - panią nowoczesnej willi, Walery, nie przestając być zalotnikiem, przedzierzgnął się w skórę majstra warsztatów tramwajowych. Pan Zgoda zmienił stan Woźnego Trybunału na urzędnika wydziału kwaterunkowego, a oficer Gwardii został Milicjantem.
Rzecz dzieje się po staremu w domu Orgona, ale już nie w Paryżu, a we Wrocławiu i raczej współcześnie niż w czasach Ludwika XIV.
Autorzy zarazem ułatwili i utrudnili sobie zadanie. Pierwsze - to dysponowali gotowym szkieletem utworu. Drugie - bo przyszło im przybrać ten szkielet w dzisiejszy kostium, a potem - ożywić.
Można by przy tej okazji snuć rozważania wokół kapitalnego zagadnienia: czy treści współczesne wymagają nowego kształtu artystycznego, czy też wystarczy im klasyczna forma? Jeśli "Nowy Świętoszek" miał być argumentem na poparcie drugiej tezy - to niezupełnie zostaliśmy przekonani.
Pomysł literacko arcy-smaczny. Wykształcony widz bawi się widokiem znajomych postaci w nowych strojach, wyłapuje zdania ze ,,starego Świętoszka" włączone do dialogu. Ale może też podumać przy tym w jak niewielkim stopniu charakterologiczne cechy ludzkie przekształcają się w dekoracjach nowego miejsca i czasu. I tu zaczyna się zabawa dosyć powierzchowna, mogąca zrodzić przekonanie o zasadniczej niezmienności natury człowieka, jego wad i zalet, na tle ruchomego krajobrazu rzeczy. Wniosek jak widzimy płytki i zgoła niemoralny.
Dekoracje współczesności pozostają w komedii rzeczywiście dekoracjami. Owe sprawy uprzątnięcia gruzów, nowej linii tramwajowej, zakupów na czarnym rynku, wypełnienia planu - rozgrywają się w dalekim, nieprzejrzystym tle, widz bierze je raczej na wiarę, nie jest naprawdę wciągnięty w te zagadnienia. Na pierwszy plan - zgodnie z pierwowzorem - wysuwa się konflikt między Tartuffem a domem Orgona. A sama postać Świętoszka? Autorzy z obowiązku trawestatorów chcieli nadać jej nową problematykę. Kott i Dygat nie pisali przecież socjologicznego studium obłudy, ani nie rozstrzygali zawiłych stosunków formy i treści. Naszkicowali po prostu szczerze zabawną komedyjkę, mówiącą w sposób lekki i uchwytny dla każdego o ważnej sprawie czujności, o budzącym optymizm bankructwie farbowanych lisów w starciu z dojrzewającą społecznie młodzieżą. Dali wartościową literacko pozycję repertuaru rozrywkowego, którego tak łakną nasze teatry.
Dopisany do sztuki prolog Ireny Bołtuć wprowadza na scenę Moliera w peruce i każe mu rozmawiać z postaciami stworzonymi przez niego, Kotta i Dygata. Ale publiczność, która przedtem nigdy nie słyszała o Tartuffie - zapomina wnet o tej scence i bawi się wyśmienicie tym co widzi.
Autorzy pokusili się o zmianę profilów postaci. Tartuffe jest działaczem - jak sam o sobie mówi - "absolutnym", kłamliwie sugeruje przynależność do partii, auto nazywa potocznie "środkiem lokomocji", zaleca innym kupowanie w Pedetach, ale oburza się na przypuszczenie, że jego garnitur mógłby być z nieangielskiego materiału. Przemawia kapitalnie parodiowanym żargonem dziennikarskim, trywializującym nieznośnie najsłuszniejsze myśli i hasła.
To ostatnie zbliża go do Elmiry - żony dygnitarza, usiłującej pogodzić styl nowego życia z wczorajszymi gustami. Jej dom z meisenami i ptifurkami ma być "intelektualną świetlicą dla postępowej inteligencji" - taki "prawdziwy home demokratyczny". Najładniejsza postać dawnego "Świętoszka", świadcząca o rewolucyjnych poglądach Moliera na sprawę kobiety - przekształciła się obecnie w złośliwą (acz celną) karykaturę.
Interesujący jest wariant Marianny. Młoda panna z dobrego domu w połowie pozostała jeszcze gęsią, ale już zaczyna chciwie chłonąć nurty współczesnego świata. Miejmy nadzieję, że małżeństwo z energicznym Walerym dopomoże jej w tym ostatecznie.
Mniej udała się postać Kleanta. Jeśli dobrze zrozumiałem miała to być retrospektywna polemika z typem molierowskiego rezonera. Filipika przeciw niemu nie ma umotywowania w sztuce, a już włożona w usta najmniej odpowiedzialnej figury (Damis po staremu został wrzaskliwym głuptasem, choć nosi rękawice bokserskie) - staje się w ogóle niezrozumiała dla słuchacza.
Autorzy tu i ówdzie pokusili się o odświeżenie dowcipów "Świętoszka". Przypomnijmy sobie jego rozmowę z Doryną na początku trzeciego aktu.
Tartuffe: ...Proszę panny wprzódy,
By wzięła tę chusteczkę, nim zwróci się do mnie.
Doryna: A na co?
Tartuffe: Pierś przysłonić, co sterczy nieskromnie,
Duszy spokój widokiem takim zmącić można
I w ten sposób najłacniej myśl przychodzi zdrożna.
W "Nowym Świętoszku" scena ta wygląda tak:
Tartuffe: ...(ogląda się niespokojnie na Dorynę, wreszcie wstaje i ze śmiertelną powagą obciąga jej sukienkę za kolana): Proszę bardzo... proszę siadając nie odsłaniać kolan. To jest zupełnie niewłaściwy, antydemokratyczny styl życia. Odsłania pani drobnomieszczańskie krajobrazy.
Wreszcie kwestia zakończenia. Dzieło Moliera ma jak wiadomo wiele pierwiastków dramatycznych. Interwencję dobrotliwego księcia, która jak ,"deus ex machina" przychodzi w osobie Oficera Gwardii ze szczęśliwym zakończeniem w zanadrzu - odczuwamy jako przyczepkę, jako dworski ukłon poety, konieczny aby sztuka w ogóle mogła dostać się na scenę w jego czasach. W "Nowym Świętoszku" było tu wymarzone pole do pokazania różnicy między tamtą sprawiedliwością a naszą. Tymczasem autorzy powtarzają mechanicznie chwyt, a nawet potęgują jeszcze sztuczność sytuacji, każąc milicjantowi w szaro-niebieskim mundurze przemawiać w chwili aresztowania... wierszem. W egzemplarzu sztuki mogło to mieć swój sens, podkreślało prawdopodobnie umowność całej awantury, fakt, że jest ona raczej literacką zabawą, niż obrazem rzeczywistości.
I tu dochodzimy do zasadniczej rozbieżności między wyczuwalnymi intencjami autorów, a realizacją sceniczną. Reżyser Stanisław Bugajski zrobił wszystko, aby uprawdopodobnić tę historię, aby nadać jej kształt współczesnej komedii, operującej mocno karykaturalną satyrą, ale w końcu realistycznej.
Jan Wiśniewski jako Orgon, z rzetelnym zresztą talentem, przekonywał nas wszystkimi sposobami aktorskimi, że taki dyrektor tramwajów może chodzić po świecie. Krystyna Ciechomska (Elmira) z dużym poczuciem humoru narysowała plastyczną sylwetkę "paniusi demokratycznej", często spotykaną wśród żon literatów.
Hugo Krzyski celnie podawał dowcipy dialogu, nie umiał jednak stworzyć postaci scenicznej wielkiego formatu, jaka kojarzy się nam z imieniem Tartuffa. Widz patrzył nań raczej ze wzgardliwym politowaniem, niż z oburzeniem. - Jan Nowicki dał pyszną, molierowską figurę Pana Zgody z urzędu kwaterunkowego. Był wśród zespołu "arką przymierza między dawnymi a nowymi laty". Młodzież: Zbyszewska (Marianna), Ziobrowski (Damis), Skorulski (Walery) i Korycka (Doryna) - grała z temperamentem i wdziękiem.
W tekście istnieją duże różnice w charakterach figur "starych" i "młodych". Tartuffe i Pan Zgoda - to groteska satyryczna; Orgon i Elmira - farsa współczesna; Doryna, Marianna, Damis i Walery - mieli być zdaje się postaciami najbardziej realistycznymi. Aktorzy wrocławscy zatarli te różnice, ustawiając wszystkich na jednej płaszczyźnie sceny. Oto jedna z rozbieżności między zamierzeniem literackim a rzeczywistością teatralną.
Tempo przedstawienia - doskonałe. Całe pięć aktów z przerwami - trwa dwie godziny.
Scenografia Jerzego Szeskiego zrezygnowała z możliwości kpiny plastycznej na temat wnętrza domu pani Elmiry. Ograniczyła się do kompozycji akcentów dekoracyjnych epoki molierowskiej ze współczesnymi.
Na koniec jedno ostrzeżenie. Jadąc do Wrocławia na "Nowego Świętoszka" przeczytałem po drodze prawdziwego "Świętoszka". Postąpiłem bardzo lekkomyślnie i niewłaściwie. Nie radzę tego czynić nikomu z widzów. Łatwo o porównania krzywdzące dla dowcipnych autorów zabawnej farsetki.