Artykuły

Listy o muzyce

Mój drogi!

Uroczystości obchodów czterdziestolecia odzyskania Wrocławia za pasem, podsumowujemy dorobek tych 40 minionych lat, szykujemy się do wyeksponowania bieżącego stanu posiadania - a tu nagle w środowisku kulturalnym zażarta dyskusja, rozbudzona artykułem Romana Suszyńskiego w "Sprawach i Ludziach": "Wielki grajdoł" czy "Metropolia kulturalna"? Wytacza się najcięższe działa, odsłania najboleśniejsze niedostatki naszego życia kulturalnego i naszego posiadania w królestwie kultury. Co za szczęście, że zrekonstruowało się "Panoramę Racławicką" i wystawiono dla jej ekspozycji "Rotundę" z mądrze pomyślanymi przyległościami. Jest się przynajmniej czym pochwalić - bo przecież poza "Rotundą" "Panoramy Racławickiej" nie zbudowano we Wrocławiu żadnego nowego obiektu kulturalnego.

Jeżdżę po Ziemiach Zachodnich i Północnych na różne festiwale i premiery i zazdrość mnie gnębi: w Opolu wystawiono europejski teatr, w Gdyni paradny Teatr Muzyczny, w Szczecinie teatr, w Słupsku teatr. Nowe gmachy filharmonii, teatrów, sale koncertowe, szkoły muzyczne, a u nas? W ramach "kapitalnego remontu" przebudowano świetlicę przedsiębiorstwa budowlanego na - jak to określił Jerzy Waldorff, kiedy jeszcze jeździł do Wrocławia - "pół filharmonii". W planach było dobudowanie "drugiej połowy" z nowoczesną, pojemną i akustyczną salą, ale od dawna o tych planach się już nie mówi. Projekt budowy obszernego pałacu muzyki, w którym znalazłyby pomieszczenie i sala kameralna Wrocławskiej Opery, i Wrocławska Operetka z salą widowiskową, salami prób, pracowniami, warsztatami itp., i Akademia Muzyczna z kameralną salą koncertową - został ze względu na trudny stan gospodarczy państwa odłożony do szuflady na lepsze czasy. A budowa takiego gmachu wydaje się niezbędna. Sędziwy gmach teatru operowego wymaga kapitalnego remontu; od lat reperuje się, skleja, sztukuje dachy, mury, fundamenty, urządzenia sceniczne, stropy, wyciągi, skomplikowaną aparaturę wodną do podnoszenia żelaznej kurtyny. Gmaszysko trzyma się kupy i nadaje się do eksploatacji jedynie dzięki niezwykle ofiarnej pracy zespołu technicznego i okresowej konserwacji, przeprowadzanej co roku przez wyspecjalizowane ekipy. Ale nadejdzie czas, że konserwacje, doraźne naprawy i remonty nie wystarczą, trzeba będzie teatr zamknąć i poddać kapitafnemu remontowi. I gdzie wtedy podzieje się zespół Wrocławskiej Opery? W sąsiedztwie Opery znajduje się budynek dawnej "Klubowej". Pamiętam "Klubową" w pełni rozkwitu z dziennikarskimi wieczorami, na których niezapomniany Zbyszek Grotowski i Mieczysław Kofta prowadzili nasze "gazety mówione". Dziś "Klubowa" zieje pustką! Budynek został przydzielony Operze na sale prób, pracownie itd. Podobno już - po wielu latach poszukiwania wykonawców - dokumentacja jest na ukończeniu. Jeszcze tylko znaleźć przedsiębiorstwo budowlane, które podejmie się kapitalnego remontu! Wierzę jednak, że nowemu kierownictwu Wrocławskiej Opery ta sztuka się uda. To by choć w części rozładowało kłopoty produkcyjne naszego operowego teatru.

Wrocławska Operetka znajduje się w fatalnej sytuacji. Małżeństwo teatru muzycznego z filmem jest diabelnie niewygodne i dla teatru, i dla filmu. Dyrektor Langer zabiega o przydział całego "Śląska" dla Operetki i pozostawienie kina w charakterze sublokatora, tak jak to miało miejsce w przedwojennej Filharmonii Warszawskiej, w lwowskim "Apollo". Na pewno ułatwiłoby to życie Operetce, ale prawdę powiedziawszy żadne układy prawne nie zamienią niewygodnego pokinowego gmachu na teatr, w którym można by wystawiać operetki i musicale z prawdziwego zdarzenia. Przeróbka "Śląska" na nowoczesny teatr muzyczny kosztowałaby nie mniej niż budowa od podstaw nowego teatru. A może spróbować by tańszego rozwiązania? Może wybudować nowoczesny, spełniający wszystkie wymogi współczesnej sceny i widowni teatr dramatyczny, przeprowadzić tam zespół Teatru Polskiego (aby dyrektor Przegrodzki nie musiał się juz martwić o wykorzystanie makrosceny i zapełnienie widowni na 1200 miejsc), a obecny Teatr Polski oddać Wrocławskiej Operetce? Toż to teatrzysko jak ulał dla teatru muzycznego! W takim rozwiązaniu zabrakłoby jedynie nowego pomieszczenia dla Adademii Muzycznej, która - wierz mi - pokonuje z ogromnym wysiłkiem trudności rozbicia uczelni na odległe od siebie siedziby.

Tak czy owak trzeba się ostro wziąć do roboty i, jak się da najprędzej, poprawić stan posiadania wrocławskich przedsiębiorstw kulturalnych i wrocławskiej uczelni muzycznej.

Pamiętam, jak przed laty (bodajże na 30-lecie powrotu Wrocławia do Polski) zaproponowaliśmy równocześnie z Krystyną Tyszkowską - zamiast stawiania symbolicznego pomnika - wystawienie teatru-pomnika, wielkiego obiektu kulturalnego, który byłby pomnikiem odzyskania Ziem Zachodnich i świadectwem naszej pracy na tych Ziemiach. Pomnik-Pałac Kultury czy Pałac Muzyki, a może skromniej: Teatr-Pomnik. Co Ty o tym myślisz? Może za 10 lat na Pięćdziesięciolecie Odzyskania Wrocławia taki Teatr-Pomnik przypominałby dzieciom i wnukom wrocławskich pionierów pracę dziadków i ojców nad odbudową polskiej kultury na tych Ziemiach, rozwój polskiej kultury we Wrocławiu, trud włożony przez trzy pokolenia wrocławskich Polaków w stworzenie z ruin i zgliszcz, pozostawionych nam przez wojnę, dolnośląskiej metropolii kultury i nauki.

A zatem: "metropolii"! A co z "grajdołem"? Nie trzeba ukrywać, że znajdujemy się w tej chwili "w dołku". Jak w życiu człowieka, jak w życiu historii: okresy szczęśliwe i okresy trudne przychodzą falami - raz jesteśmy u szczytu sukcesów, raz borykamy się z kłopotami. Bez wątpienia tych kłopotów obecnie w życiu kulturalnym Wrocławia nie brakuje. Po rezygnacji Jerzego Grotowskiego Teatr Laboratorium - przez lata duma i wizytówka wrocławskiej kultury - nie tak prędko odzyska dawną sławę i międzynarodową rangę. Dyrektor Zbigniew Cynkutis ma nie lada zadanie przed sobą. W nie lepszej sytuacji jest w Teatrze Współczesnym dyrektor Jan Prochyra. Po Kazimierzu Braunie robić filozoficzny teatr współczesny - to sztuka nie lada. A że Teatr Współczesny od początku steruje w tę stronę - to można było wysondować z wyboru tekstu i sposobu inscenizacji pierwszego spektaklu wystawionego pod nową dyrekcją. Była to wiązanka tekstów Stanisława Ignacego Witkiewicza o istocie sztuki pt. "Jeden chybiony, drugi w serce", poprzedzana słynną kreskówką Jerzego Kaliny "Solo na ugorze". Uczestnicząc w tym widowisku (bo inscenizator przedstawienia starał się włączyć widzów w akcję pewnej części spektaklu), zadumałem się głęboko. Dlaczego reżyser chce nas na gwałt zadziwiać swoimi pomysłami? Dlaczego chce na siłę udziwniać i tak pełnego dziwności Witkacego? Dlaczego wśród dziesiątków chwytów inscenizacyjnych topi pełną sarkazmu, ironii, dowcipu, swoistej filozofii, zaskakująco nowatorskiego sensu sztukę autora "Onych". Pamiętam, jak podobną pomyłkę popełnił kompozytor Zbigniew Bargielski, pisząc niesłychanie skomplikowaną, pełną udziwnionych współbrzmień i skoków melodycznych, pointylistyczną muzykę do Witkacego "W małym dworku". Nieporozumienie pogłębili jeszcze scenografowie, dając udziwnioną konstrukcję dekoracji i niesłychanie dziwne kostiumy i w końcu reżyser, każąc śpiewakom Opery Wrocławskiej poruszać się w pokracznych sytuacjach, pokracznymi ruchami. W chaosie dziwności zginął nieszczęsny Witkacy! Tak też i stało się w spektaklu "Jeden chybiony, drugi w serce". Swoją drogą - wybierając teksty z "Onych" i inscenizując je w formie "promenadowej", wśród swobodnie zgromadzonej w halu teatru publiczności - reżyser Maciej Domański miał pecha: właśnie "Oni" idą w interesującej inscenizacji Jacka Bunscha w Teatrze Polskim, a na kilka dni przed premierą spektaklu "Jeden chybiony, drugi w serce" piąty zespół "Royal Shakespeare Company" dał wzorowy pokaz inscenizowania "teatru promenadowego" w czasie gościnnych występów w wielkim atelier naszej Wytwórni Filmów Fabularnych.

Muszę Ci też wyznać, mój drogi, że patrząc na "wyścigi nowoczesności", ogarniające coraz większą liczbę polskich teatrów, odczuwam coraz większą tęsknotę za porządnym realistycznym teatrem, z porządnie, twórczo reżyserowanymi spektaklami, z naprawdę dobrymi aktorami, prowadzonymi przez umiejącego pracować z aktorami reżysera. Bez udziwnień, bez "awangardowych" pomysłów!

W ostatnich miesiącach miałem sposobność nasłuchać się sporo współczesnej muzyki polskiej i widziałem niejedną sztukę polskich współczesnych autorów. Jak dużo jest interesującej, pięknej współczesnej muzyki - jak mało interesującego, dobrego polskiego teatru współczesnego! Co się dzieje z polskim teatrem do niedawna jeszcze należącym do światowej czołówki?

Z dużym zainteresowaniem czekam na zbliżające się Dni Polskiej Muzyki Nowej (odbywające się na przemian z Wrocławskim Festiwalem Polskiej Muzyki Współczesnej). Impreza ta, zapoczątkowana przed dwoma laty, przyniosła wówczas wiele ciekawej muzyki i interesująco skonstruowanych spektakli muzycznych. Małą próbkę wrocławskiego wkładu w owe "Dni nowej muzyki" dał nam Wrocławski Oddział Związku Kompozytorów Polskich, organizując koncert kameralny w sali Filharmonii. Usłyszeliśmy w tym wieczorze pełne poezji dwa szkice na trąbkę i fortepian "Zeszłego roku w Elsynorze" Rafała Augustyna, w wykonaniu Stanisława Zastawniaka i Aliny Woytowicz, romantyzujące dwie nowele na fortepian Piotra Drożdżewskiego, wykonane przez Mirosława Gąsieńca, pięknie rozbudowany w kontrastujących nastrojem i dramatycznym napięciem pięciu częściach Duet na flet i wiolonczelę Ewy Podgórskiej, zagrany z widocznym zaangażowaniem i emocją przez Wandę Balcar i Joannę Burmecha. W drugiej części koncertu wystąpiła Wrocławska Grupa Perkusistów - pamiętamy jeden z pierwszych występów tego zespołu w czasie "Dni muzyki nowej" przed dwoma laty. Młodzi muzycy wzbogacili znacznie swój repertuar dźwiękowy, uzyskali znacznie większą precyzję rytmiczną i precyzję zgrania, a równocześnie zyskali swobodę i fantazję dynamiczną interpretacji. W wykonaniu trzech muzyków z Wrocławskiej Grupy Perkusistów usłyszeliśmy pełne subtelnych niespodzianek brzmieniowych, rytmicznych i dynamicznych, podanych w swobodnej narracji ciekawie dobranych instrumentów "Tre pezzi per batteria" Krzysztofa M. Teodorowicza i niesłychanie dynamiczną, trzymającą słuchaczy w napięciu, głęboko emocjonalną "Polichromię dla trzech perkusistów" kompozytora wrocławskiego, posiadającego już wysoką rangę na międzynarodowym rynku współczesnej muzyki awangardowej, Ryszarda Klisowskiego.

Tak więc w rozmowie o "grajdole" zawędrowaliśmy do rozwijającego się wrocławskiego muzycznego środowiska twórczego, które zaczyna w polskiej muzyce współczesnej odgrywać coraz większą rolę. Cieszy zwłaszcza udział młodych kompozytorów w koncercie, w którym mogą się zmierzyć z kompozytorami posiadającymi już wyrobione nazwisko. Cieszy też dobry poziom, jaki zaprezentowali młodzi wrocławscy instrumentaliści i przede wszystkim Wrocławska Grupa Perkusyjna. Przyznam Ci się, że ciągle wypatruję we Wrocławiu dobrego zespołu kameralnego - kwartetu smyczkowego, kwintetu dętego, złożonego z młodych instrumentalistów spośród studentów lub absolwentów wrocławskiej Akademii Muzycznej. Wrocławska Grupa Perkusistów może stanowić zachętę dla młodych muzyków do tworzenia zespołów kameralnych. Oby tylko nasza Grupa Perkusyjna i owe in spe nowo powstające młode zespoły miały gdzie i dla kogo grać! To już zadanie dla Filharmonii organizującej koncerty szkolne, dla Dolnośląskiego Towarzystwa Muzycznego i wreszcie dla Krajowego Biura Koncertowego, które młodych muzyków otacza szczególną opieką.

Jak już mówimy o nowych zespołach muzycznych, przypomnijmy, że przy Wrocławskiej Filharmonii powstał pod batutą Jana Ślęka mały zespół symfoniczny "Sinfonietta Wrocławska", która będzie się specjalizować w popularnej, najlepszej muzyce, m.in. w muzyce dawnego Wiednia, którą Jan Ślęk uprawia ze specjalnym zamiłowaniem i znawstwem tajników interpretacyjnych. Zespół "Leopoldinum" pod dyrekcją Marka Pijarowskiego wyjechał na swoje pierwsze tournée zagraniczne, orkiestra, chór, soliści i balet Opery Wrocławskiej dają koncerty na scenie operowej (m.in. bardzo udany koncert z aukcją kostiumów, rekwizytów i plakatów operowych na odbudowę Wrocławskiej Starówki). A zatem coś się rusza w tym "grajdole". A gdy przeglądnąłem program XX, jubileuszowego, Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Oratoryjnej i Kantatowej "Wratislavia Cantans" upewniłem się, że w dziedzinie muzyki nasze miasto na pewno nie jest "grajdołem" - mimo wielkich kłopotów, z jakimi się boryka Wrocławska Opera, mimo dramatu Wrocławskiej Operetki, która musiała na kilka tygodni przerwać występy na skutek pęknięcia kotłów centralnego ogrzewania w "Śląsku". Przygotowaną premierę musicalu "Dziękuję Ci,Ewo" musiano odłożyć do cieplejszych dni...

Jednym słowem, mój drogi, "byle do wiosny"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji