Rewolucja pełna cudów
Jeśli sądzić o współczesnym widowisku operowym na podstawie "Króla Rogera" (premiera odbyła się na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie w miniony piątek) i "Dialogów karmelitanek" (przedstawionych w łódzkim Teatrze Wielkim tydzień wcześniej), to łatwo zauważyć, że w ostatnim roku tysiąclecia mamy do czynienia z rewolucją estetyczną. Zarówno warszawski, jak i łódzki spektakl dowodzą, że opera jako gatunek ewoluuje w kierunku monumentalnego, intelektualnego widowiska.
Realizujący "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego Mariusz Treliński (podobnie jak w Łodzi Krzysztof Kelm), nie ograniczył się do pokazania akcji ilustrowanej muzyką. W to miejsce stworzył harmonijną kreację, manifestującą potęgę syntezy, do której realizator dojść może jedynie poprzez szczegółową analizę wszystkich tworzyw. Obydwa przedstawienia nie tylko ogląda się i słucha. O nich się rozmyśla, przeżywa się je, poszukuje znaczeń i odniesień.
"Olbrzymie kontrasty i bogactwa dziwnie łączących się światów... poszukiwanie ukrytego znaczenia tego, rozwiązywanie jakichś nierozwiązalnych zagadek... błądzenie wśród niesłychanych skarbów..." tak o projekcie "Króla Rogera" pisał Karol Szymanowski do Jarosława Iwaszkiewicza (autora libretta). I te słowa, wydaje się, były światłem, które prowadziło talent i wrażliwość Mariusza Trelińskiego przez meandry opery z "nikłą akcją", za to z poetyckim tekstem.
W kontekście "Króla Rogera" trudno oprzeć się też podejrzeniom, że Treliński, odczytując to co "nierozwiązywalne", podążał tropem myśli Oscara Wilde'a: "Ten, kto zagląda pod powierzchnię, czyni to na własną odpowiedzialność". I na własną odpowiedzialność zrezygnował z realizmu, tworząc oniryczny świat, w którym niepewność i opętanie rywalizują z racjonalizmem.
Taka interpretacja muzyki i tekstu narzucała dość kategorycznie koncepcję scenograficzną. Dawno w warszawskiej operze nie oglądaliśmy tak wysublimowanego zespolenia formy i treści. Boris Kudlicka - scenograf, a także autorzy kostiumów: Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk oraz reżyser światła Stanisław Zięba nie tylko dokonali kilku cudów (znakomite efekty wizualne), ale odwzorowali świat (jak chcieli tego Szymanowski i Iwaszkiewicz) "bezbrzeżny, bezkresny nieprześniony". Klimatu dopełniała oryginalna choreografia Emila Wesołowskiego.
Kreację realizatorów wzmocnili znakomici wykonawcy: jak zwykle fenomenalna Izabella Kłosińska (Roksana), której muzykalność i piękno nośnego głosu zachwyca "bezbrzeżnie", a także znakomity Wojciech Drabowicz (Roger). Precyzją i wspaniałymi pianami popisała się orkiestra pod niezawodną batutą Jacka Kaspszyka, wirtuozerię zaprezentował chór, prowadzony przez Bogdana Golę.
Prawdą jest, że wśród publiczności (i w Warszawie, i w Łodzi) dało słyszeć się zgorszone słowa zdumienia: "to niebywałe, co można zrobić z operą". Mnie jednak wydaje się, że - przynajmniej do dzieł XX-wieku - nie można dziś stroić opery w plusze, koronki i kokardy. Świat nie zatrzymał się. Scena pudełkowa też kiedyś była rewolucją...