W okowach techniki
Najnowsza premiera "Króla Rogera" w Teatrze Wielkim jest od czasu pierwszej prezentacji w 1926 r., piątą dopiero inscenizacją dzieła Szmanowskiego-Iwaszkiewicza w historii tej sceny, łatwo jednak doszukać się przyczyn wydaje się zdumiewającego stanu rzeczy.
Libretto jest pełne niedomówień, akcja też nie podnieca, gdyż narracja toczy się bardziej w sferze ducha niż scenicznej materii. Te i inne uwarunkowania skutecznie odbierały realizatorom zapał do podejmowania artystycznego ryzyka.
Dla utalentowanego reżysera Mariusza Trelińskiego, "Król Roger" był więc wyzwaniem nie lada. Dla Jacka Kaspszyka, który wyjawił jasno swój punkt widzenia - bezwzględnego prymatu muzyki w tym spektaklu - także. Intencje obu głównych realizatorów zostały spełnione. Jednakże oba punkty widzenia na dzieło okazały się nie do pogodzenia.
Treliński postawił na współczesne odniesienia dramatu. Wystawia go teraz, gdy przestały obowiązywać różne tabu, w tym - homoseksualizmu. Zauważa też, jak bardzo wielka sztuka zderza się z pop-kulturą, a ludzie poszukując tożsamości, miotają się w złudnym świecie pseudowartości. Aby wyrazić swoje idee, Treliński otrzymał do dyspozycji nieograniczone zda się możliwości techniczne. Wykorzystał je wraz ze scenografem, grzebiąc w imponującej wystawie i rozbudowanym ruchu scenicznym, nieomal całą oniryczną aurę dramatu.
Rewelacyjne zda się w pomyśle skojarzenie Pasterza z osobą Marylin Mansona, zapowiadające na plakatach "Rogera", poprzez czytelne dla wielu filmowe elementy jak te, z filmu "Matrix" w akcie III, czy pomysł na akt I zadziwiają niekonwencjonalnością myślenia. Zarazem porażają nadmiarem szczegółów. Niewiele tu miejsca na własną wyobraźnię widza. Może on dopowiedzieć sobie ewentualnie, jak ważną osobą w życiu mężczyzny może, choć nie musi być kobieta, wyrastająca, również dosłownie, ponad swego małżonka.
Niestety, soliści nie przyczynili się do sukcesu najnowszej premiery. Nawet Wojciech Drabowicz jako Król Roger nie był w stanie zbudować postaci, chociaż jego pięknej barwie barytonowego głosu, podobnie jak postaci i głosowi Pasterza (Adam Zdunikowski) spektakl sporo zawdzięcza. Śpiewaków pokonała technika.
Natomiast Jacek Kaspszyk wzniósł siebie i orkiestrę na wyżyny. Znakomicie również śpiewał chór, pomieszczony wysoko na balkonach.
Dobrze, że "Król Roger" daje się wystawiać w wersji koncertowej oraz tak świetnie brzmi na płytach.