Król Roger - dusza umęczona i światła laserów
Najnowszą interpretację wspólnego dzieła Karola Szymanowskiego i Jarosława Iwaszkiewicza - "Król Roger" zaprezentowała scena warszawskiego Teatru Wielkiego. Jest to dopiero piąta wersja odczytania tego dzieła - dramatu stanowiącego nie lada wyzwanie dla reżyserskiego kunsztu.
Próby tej inscenizacji podjął się tym razem wszechstronny, bo zarówno teatralny, filmowy, jak i operowy reżyser Mariusz Treliński.
Opowieść o władcy przeżywającym kryzys wiary rozgrywa się raczej w sferze ducha, libretto pełne niedomówień oraz brak dynamicznej akcji, sprawiły, że do dzieła Szymanowskiego, twórcy podchodzą z pewną dozą nieśmiałości. Z jednej strony bowiem trzeba utrzymać uwagę widza, z drugiej zaś, nie powiedzieć zbyt wiele. Ważny jest także klimat całej historii, lecz i tu trzeba się mieć na baczności.
Muszę przyznać, że ryzyko, jakie podjęli twórcy godne jest uznania. Stworzyli oni bowiem niezwykłe widowisko, które łączy w sobie urok klasyki i współczesności. Autorzy posunęli się bardzo daleko w swojej interpretacji, rezygnując z motywów sycylijskich oraz uwypuklenia konfliktu między światem chrześcijańskim a pogańskim.
Na początku między publicznością pojawiają się mroczne, zakapturzone postacie. Mnisi niosą dymiące kadzidełka, których zapach do końca już towarzyszy przedstawieniu. Drugie "ja" władcy, które bezwstydnie wypełza z podłogi, miota się w erotycznym tańcu, by za chwilę zniknąć pod połami płaszcza Rogera. Postać Pasterza, który zwodzi niewiasty i odciąga ludzi od prawdziwej wiary, emanuje dziwną aurą. Dzięki niej zdaje się, że inscenizacja ta mocno trzyma się współczesności. Ociera o nieaktualne dziś tematy tabu, jak na przykład homoseksualizm. Wskazuje na to chociażby gorący pocałunek obu mężczyzn czy też szaty Pasterza. Jego opowieści o wspaniałym Bogu znajdują realne odzwierciedlenie. W momencie, gdy mówi o tym, jak Wszechmogący spaceruje po kwiecistych łąkach, pod sufitem pojawia się krocząca w powietrzu postać. W akcie II "spływa" z góry na królewską małżonkę - Roksanę, by połączyć się z nią w bluźnierczym obrzędzie. Całość spektaklu zamyka król Roger, który doznawszy iluminacji, wykonuje wzruszający hymn poświęcony słońcu.
Na pierwszym planie znajduje się muzyka. To właśnie ona nadaje inscenizacji wzniosły klimat. Umieszczony wysoko na balkonach chór doskonale współgra z wykonawcami. Orkiestra pod dyrekcją Jacka Kasprzyka niejednokrotnie jednak zagłusza solistów, których głos niknie w głębi wielkiej sceny To jeden z niewielu mankamentów spektaklu, wynikający z nie najlepszego połączenia artystycznych osobowości - niezwykle dynamicznego dyrygenta oraz tenora o delikatnym głosie.
Jednak "Król Roger" w najnowszej interpretacji to nie tylko muzyka, ale również gra ciała. Elastyczni tancerze, emanując w ultrafioletowym świetle, udają tłum wiedziony przez Pasterza po bezdrożach nicości.
Istotnym elementem, który wprowadził wiele innowacji do przedstawienia jest scenografia autorstwa Borisa F. Kudlicki. Chwilami uderza prostotą, jak w przypadku przestrzennej kompozycji, by za chwilę oszołomić rozmachem i pomysłowością. Młody artysta sięgnął po bardzo nowoczesne rozwiązania. Wydaje się, że inspirację czerpał z filmu. Świadczyć mogą o tym chociażby potoki cyfr wylewających się na scenę, które jednoznacznie przywodzą na myśl amerykańską produkcję "Matrix". Na uwagę zasługuje także przepiękne wnętrze królewskiego pałacu, które zmienia się za sprawą świetlnej gry. W operze wykorzystano także barwne lasery tańczące na tle zawieszonej w powietrzu postaci Pasterza.
Chociaż zdania na temat tak nowatorskiej interpretacji "Króla Rogera" są podzielone, uważam, że jest to fascynujące widowisko. Powiew świeżości, jaki przyniosły pomysły reżysera, sprawiają, iż dzieło Szymanowskiego zyskuje nowy wymiar. Nowy, wcale nie znaczy gorszy. Nie chodzi przecież o to, aby ściśle trzymać się reguł, ale by oczarować publiczność. A ta zebrana podczas premiery, wydawała się być zahipnotyzowana. Nagradzając "Króla Rogera" gorącymi owacjami, dała świadectwo temu, że naprawdę warto było to zobaczyć.