Król Roger współczesny
Problemem z inscenizacją opery jest to, czy pozostawić ją w sztucznej i rażącej dziś konwencji (która staje się przyczyną pustki w sferze estetycznej i emocjonalnej), czy też spróbować - przy pomocy zapisanych dźwięków i tworzonych obrazów - mówić współczesnym-innym-nowym językiem. Twórcy warszawskiej realizacji "Króla Rogera" poszli drugim tropem.
Powstał spektakl zatopiony w wyszukanych rozwiązaniach inscenizacyjnych i plastycznych, skąpany w niezwykłym świetle (fioletowy I, niebiesko-błękitny II, biały III akt), ze świetnie prowadzonym muzycznym instrumentalnym tłem oraz schowanym, ale przez to bardziej dramatycznym i głębszym aktorstwem. Barwny, wieloznaczny, piękny?
TEMAT
Iwaszkiewicz i Szymanowski zbudowali swoją historię na kanwie życia legendarnego króla Sycylii Rogera II, "największego męża stanu w nowożytnym tego słowa znaczeniu", jak ocenia go współczesna hagiografia. Był przy tym Roger wielce zainteresowany kulturą i sztuką. Tadeusz Manteuffel w programie do spektaklu pisze, że "zainteresowaniami tymi da się wytłumaczyć inicjatywa sporządzenia dokładnej mapy świata. Jej twórcą był uczony arabski Muhammad al-Idrisi, który sporządził dzieło o geografii świata, zatytułowane Księgi Rogera. Znalazł się w niej ustęp poświęcony ówczesnej Polsce, występującej tam pod nazwą Bulunija". Miejscem akcji opery jej twórcy uczynili XII-wieczną Sycylię; czasy, kiedy ascetyzm wczesnego chrześcijaństwa ścierał się z tajemniczym światem kultury arabsko-bizantyjskiej.
Wszystko to odbija się echem w libretcie i partyturze. Bizantyjski chór Hagios Kyrios Theos Sabaoth (I akt), wschodnia ornamentalność wokalizy Roksany (II akt), postaci Pasterza-Dionizosa, mędrca Edrisiego (al-Idrisi), Archiereiosa, Diakonissy; surowa i monumentalna wczesnochrześcijańska świątynia (I akt), ruiny greckiego antycznego teatru (III akt). Wreszcie sama fabuła, dziwna, tajemnicza, złożona nie z konfliktów czy wielkich zewnętrznych napięć, a raczej z impulsów, aktów podświadomości, skierowana do wnętrza bohaterów.
W świecie króla Rogera pewnego dnia zjawia się Pasterz, burzący wszystkie dotychczasowe podstawy, wzywający do wiary w swojego Boga ("Mó Bóg jest piękny jako ja") i porywający za sobą lud Rogera. Napięcie pomiędzy dwoma protagonistami potęguje jeszcze małżonka królewska Roksana, która - ulegając sile oraz mocy Pasterza - opuszcza króla. Sam Pasterz jawi się w ostatnich scenach jako starożytny bóg Dionizos z orszakiem menad i bachantek. Roger zaś, wciągany w tajemniczy świat Pasterza, staje się "pątnikiem" wyśpiewującym hymn do wschodzącego słońca.
REALIZACJA
Trelińskiego nie interesuje całkowita wierność wobec opracowywanego materiału. Wykreśla wszystkie odniesienia do dawnego, starego, historycznego świata. Czas i miejsce jego spektaklu zdają się być niedopowiedziane i niedookreślone. Uniwersalność i nieokreśloność budowanego świata znaczą także kostiumy - długie suknie-płaszcze - same w sobie nie konotujące żadnego czasu i miejsca. Niewiele pozostało też z odautorskich didaskaliów. W I i III akcie na scenie jest po prostu prawie pusta przestrzeń wypełniana światłem, pałac Rogera z II aktu przypomina bardziej wnętrze jakiejś katedry. Swój własny teatralny język Treliński znaczy też podążającym nieustannie za Rogerem Cieniem - nagim efebem, będącym drugim "ja" Rogera, może nim samym, odzwierciedleniem jego strachu i nowych rojeń.
Już sam początek sugeruje, że przedstawiony przez Szymanowskiego w partyturze świat, otrzymuje tutaj inny wymiar. Sala ciemnieje. Nagle, wśród widzów, widzę kilku mnichów odzianych w brązowe habity, z kadzidłami w ręku. Równym krokiem postępują naprzód. Orkiestra trzyma jakiś dysonujący akord, niepokojąco cicho. Podnosi się kurtyna, która otwiera, pogrążony w mroku, świat. Roger podchodzi do ołtarza. Podnosi kielich. Bo to on sprawuje rytuał. To on jest kapłanem wypełniającym Najświętszą Ofiarę. Ale nagle, jakby z niego samego, rodzi się - powstaje Cień. Roger wypuszcza kielich. Rozpoczyna się pojedynek.
ANDROGYNE
Będzie trwał do końca. Bo "Król Roger" Mariusza Trelińskiego to pojedynek - człowieka o człowieka, człowieka o prawdę, o to, kim jestem, jaki jestem i czy rzeczywiście jestem. Mężczyzną? Kobietą? A może... bogiem? Bo tym światem rządzą dziwni bogowie. Jest ich kilku. Pasterz, Roksana, na swój sposób i Roger. I tak jak roił to sobie Szymanowski, by w postaci Pasterza zawrzeć cechy Jana Chrzciciela, Chrystusa i młodego Bachusa, tak tę strukturę rozbija Treliński. By połączyć ją w "magiczną opowieść o spotkaniu człowieka z androgynicznym, dwu-płciowym Bogiem. Zagadkowo współczesna dwupłciowa natura Boga, stawia pytanie o naturę naszej płci. Wskazuje drogę do boskości, do zjednoczenia, do pogodzenia ze światem przez przywołanie dawnej pełni. Staje się wyzwaniem nowej wiary, czy herezji. Zwiastunem urodzin nowego człowieka".
Jak pisze Alojzy Osiński w "Słowniku mitologicznym": "Bogowie, mówi Plato, utworzyli naprzód człowieka w postaci okrągłej z podwojoną płcią i ciałem. Ci dwaj ludzie tak ogromnej byli postaci, że przedsięwzieli walczyć z bogami. Jowisz rozgniewany (...)poprzestał na ich rozdzieleniu. Na Apollina zdano, żeby te dwie połowy urządził. (...) Wielu rabinów utrzymuje, że Adam stworzony był z jednej strony mężczyzną, a z drugiej kobietą i że te dwa ciała bóg potem rozdzielił". Do tych mitów zwraca się Treliński, by opowiedzieć swój - o dwoistości ludzkiej jaźni i próbie pogodzenia - połączenia tych dwóch sprzeczności.
Ten spektakl to także egzemplifikacja ludzkiej wędrówki w poszukiwaniu prawdy - o sobie samym, innych, otaczającym świecie. Treliński na plan pierwszy wysuwa rogerowskie transgresyjne doświadczenie "dotknięcia tajemnicy o sobie samym". Stąd cały świat pozostaje jakby z boku, w tle. Schowani gdzieś z tyłu Archiereios i Diakonissa; niby ciągle obecny, ale jednocześnie nie-będący przez swoją bezcielesność i bezpłciowość Pasterz. Wreszcie Roksana, oddalająca się coraz bardziej, odchodząca, porwana w świat Innego. W jednej z ostatnich scen powstaje taki obraz - unoszący się w górze Pasterz, z rozłożonymi rękoma spoglądający z ogromnej wysokości; trochę niżej Roksana, w ogromnej białej szacie; i klęczący na białej ziemi Roger. Dwupłciowy bóg ponad i człowiek-bóg poniżej. Człowiek-bóg, który dochodzi do samoświadomości.
WYKONANIE
Dużo w tym spektaklu pięknych momentów. Jacek Kaspszyk z sobie tylko znaną wrażliwością prowadzi bogatą w kolory, odcienie i barwy partyturę Szymanowskiego. Choć chwilami czyni dźwięk zbyt przeładowanym i mocnym, co powoduje "przykrycie" solowych partii orkiestrowym akompaniamentem i zaciera wypowiadane w słowach treści. Bardzo interesującym pomysłem jest także umieszczenie chórów na najwyższym balkonie. Buduje to doskonały efekt przestrzenny i czyni chór jeszcze bardziej zdystansowanym komentatorem wydarzeń, nie biorącym bezpośrednio udziału w akcji świadkiem. Bardzo dramatycznie i głęboko prowadzi postać Rogera Wojciech Drabowicz. Wydobywa, dzięki niezwykłej barwie swojego głosu, wszystkie dylematy Rogera. A jednocześnie nie jest to ani przez chwilę przerysowane, lecz cieniowane i prowadzone subtelną kreską. Bosko-ludzką w roli Roksany zdaje się być Izabella Kłosińska (piękna wokaliza w II akcie), której udaje się, poprzez ciemną barwę głosu startą z krystalicznie czysto prowadzoną wysoką linią melodyczną, stworzyć wrażenie nierealności i procesu przejścia z ciężkości człowieka do boskiej lekkości i uniesienia. Nie do końca przekonująco w roli Pasterza wypada Adam Zdunikowski. Może zbyt często "znika" schowany przez orkiestrę, może śpiewa zbyt słodko i uwodzicielsko, może wreszcie pewna bezcielesność, wpisana w partyturę tej roli, przeszkadza w stworzeniu pełnej postaci. W każdym razie w pewnym momencie zacząłem odczuwać dziwny brak.
"SKANSEN Z MARTWĄ ESTETYKĄ"
Ale - co najważniejsze - nie ma go, jeśli chodzi o budowane przez śpiewaków-aktorów emocje. Tutaj Treliński dokonuje bardzo wyraźnej zmiany. Jak opowiada Kłosińska: ,Mariusz chciał z nas wydobyć subtelne, wewnętrzne przeżycia. Chodziło mu o wywołanie wrażenia, o symbolikę postaci. Było to dość trudne, bo na ogół mamy do czynienia z grą werystyczną. Tutaj natomiast wymagano od nas, byśmy stosowali środki powściągliwe, wyważone, chłodne". Reforma operowego aktorstwa? A może po prostu próba stworzenia świeżej i żywej estetyki, złamania pustej konwencji. Zresztą pozwala na to sam materiał, w którym wielkie zewnętrzne konflikty skierowane są do wnętrza bohaterów (bardzo dramatycznie zbudowana końcowa scena, kiedy samotny Roger - z napiętymi mięśniami twarzy, ściśniętymi dłońmi - zmierza do wyjścia).
"Opera do niedawna była skansenem z martwą estetyką rodem z filmów niemych. Królowała w niej naiwność, sentymentalizm, kicz i bajkowość. Jako taka była odbierana przez grono podstarzałych koneserów, którzy - zasłuchani w muzykę - wybaczali każdy idiotyzm zaistniały na scenie" - mówi reżyser.
I trudno nie przyznać mu racji. Lepiąca nas (mniej lub bardziej świadomie) w bezkształtne i pozbawione twarzy twory (jak trelińsko-kudlićkowe efeby) wideoklipowa i telewizyjna rzeczywistość, jest faktem, na który trzeba odpowiedzieć i poddać go dyskursowi. Treliński próbuje odpowiadać i rozmawia - przy pomocy "starego" materiału (vide ,,Madame Butterrly" na tej samej scenie, premiera maj '99) i nowej estetyki - z nowym-starym widzem i jego nowymi, ale ciągle niezmiennymi pytaniami i problemami. Rodzi to oczywiście nowe pytania, wątpliwości czy ferment. Ale czyż świat, według pewnego starego mitu, nie powstał właśnie z fermentu-chaosu?