Artykuły

Ze śmiercią w tle

"Mayne teg" - koncert André Ochodlo & The jazzish Quintet w Teatrze Atelier w Sopocie. Pisze Tadeusz Skutnik w Dzienniku Bałtyckim.

W lupanarze wieczór płatnych uciech. Żołdactwo pije, tańczy, kopuluje. Dziewczyny chichocą, oskubują pijanych "królów życia". Wszystkim się zdaje, że chwycili życie za nogi. A tymczasem w kąciku śmierć cichutko im na skrzypkach gra i za chwilę pójdą za nią w korowodzie jak stado baranów za wilkiem. Taki jest tragiczny i szyderczy finał recitalu André Ochodlo i austriacko-polskiego kwintetu jazzowego "Mayne teg".

To znakomity, choć bardzo niespodziewany spektakl muzyczny. Kto zna André Ochodlo, kto zna upodobania tego teatru, może spodziewać się po nim kolejnej wersji - bo ja wiem? - np. muzyki klezmerskiej. Tymczasem pojawiają się cytaty z niej, owszem, ale tak wyraźne, żeby wiadomym było, że to tylko ozdobniki. Muzyka - Marka Czerniewicza - jest jego i wyłącznie jego własnością.

Jest trzech bohaterów tego spektaklu. Konstelacja siedmiu poetów wiedeńskich (w większości pochłonął ich Holocaust) piszących w jidysz w ubiegłym wieku. Marek Czerniewicz, który do ich tekstów (wybranych przez André Ochodlo) napisał muzykę, o jakiej nie mieliby śmiałości marzyć. Konstelacja sześciu wykonawców, w której najjaśniejszą gwiazdą jest oczywista - Ochodlo; pozostali to czwórka znakomitych wiedeńskich jazzmanów (Gerald Preinfalk, Daniel Nósig, Martin Reiter i Klemens Marktl) plus Adam Żuchowski dopełniający kwartet do The Jazzish Quintet.

A więc siedem plus siedem, co jeszcze podkreśla scenografia Marty Roszkopf, której główny motyw to jakby siedem macew (żydowskich kamieni nagrobnych) w kształcie popiersi z plexi, wystających z muru. Wszystko przemyślane, dopasowane; koronkowa robota.

No i muzyka! Jest wartością samą w sobie. Owszem, trzyma się tekstów, ilustruje ich nastrój: czasami wzmacnia, czasami wycisza, ale często "ucieka" w'typowo jazzowe improwizacje. Przykładem - pieśń o umieraniu każdego wieczora "w białych trumnach łóżek", czy następująca po niej, o upływie sił witalnych: w słowach i nutach. Muzyka też słania się, ledwo dyszy, ziewa, mrze.

Dopiero na bis André Ochodlo zachował promyk nadziei w piosence do słów Schmuela Jacoba Imbera "Oto przybywa słońce", a na bis bisu do Mosche Lejba Halperna "Z powrotem do domu". Gdyby nie było bisów - nie byłoby nadziei, pozostałby upiorny korowód: z burdelu wprost do grobu. Ale bisy były. Będzie z tego piękna płyta!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji