Artykuły

Janda o "Danucie W."

Tak naprawdę tematem spektaklu jest rosnące poczucie odpowiedzialności, dumy i niezależności. I od męża, i od tej historii, i od sytuacji, w której się znalazła. Była najbliższym świadkiem wydarzeń, chociaż nie była w stoczni - mówi Krystyna Janda przed premierą spektaklu na podstawie książki Danuty Wałęsy.

W Teatrze Polonia trwają próby monodramu "Danuta W.", inspirowanego książką Danuty Wałęsy "Marzenia i tajemnice" (w opracowaniu Piotra Adamowicza, Wydawnictwo Literackie). Warszawska premiera - 12 października. O przygotowaniach do spektaklu Krystyna Janda opowiadała we wtorek 2 października w redakcji "Gazety". Oto fragmenty rozmowy.

***

Rozmowa z Krystyną Jandą

Remigiusz Grzela: Co panią urzekło w książce Danuty Wałęsy?

Krystyna Janda: Przede wszystkim szczerość i prostota. Skromność, mądrość. Brak udawania czegokolwiek. To opowieść o kobiecie zaplątanej niespodziewanie i jakby wbrew swojej woli w wielką historię, która starała się w tej historii znaleźć swoje miejsce i obronić pozycję kobiety, żony, matki, Polki. Przez te wszystkie lata obroniła ją w sposób nadzwyczajny, godny podziwu. Dziś jest osobą, która nie wstydzi się spojrzeć w lustro. Wykonała wszystkie swoje zadania, bez uprzedniego - jak sama mówi - przygotowania i braków, jakie posiadała. Pani Danuta nic nie udaje, nie stara się wydać mądrzejszą czy lepszą niż jest. Są tam wyznania, które na mnie zrobiły ogromne wrażenie, bo są tak samokrytyczne, a które mogłaby pominąć. Zdanie, które mówi na końcu nadzwyczajne:

"Czy czegoś żałuję? Niczego. Gdybym mogła cofnąć czas, to nic bym nie zmieniła, noszę tylko w sobie małą nutę żalu, że życie tak szybko minęło, a ja niedostatecznie zaznaczyłam swoją obecność. Byłam ale jakby mnie nie było" - pisze.

- Chciała opowiedzieć tę historię od swojej strony, m.in. po to, żeby powiedzieć, że cały czas przy tym wszystkim była i spełniła swoją rolę. W najtrudniejszych momentach nie dość, że dźwigała funkcje rodzinne i społeczne, to nikt nie zauważał stanu, w którym jest. Mówi: " któregoś dnia byłam sama w domu, tylko z dziećmi, męża nie było, tracąc przytomność zdążyłam wezwać pogotowie. Uratowali mnie. Ale urodziłam się na nowo, niezależna". - To wyznanie robi piorunujące wrażenie.

"Co Danuta Wałęsowa zrobiła dla Polski?" - takie pytanie pada na forach internetowych. Wiem, że pani się trochę oburzała, kiedy media w niewłaściwy sposób tę książkę wykorzystywały, wybierając z niej tylko niektóre konteksty.

- Zdziwiło mnie, że po lekturze można wysnuć tylko sensacyjne wnioski, że to książka, w której pani Danuta odchodzi od męża, oskarża go o nieczułość, że nie się zajmował ani nią ani dziećmi, że ma pretensje, że zaangażował się w działalność opozycyjną. Dla mnie to książka o miłości. Oczywiście pani Danuta tęskni do mężczyzny, z którym było jej przez te pierwsze dziesięć lat najlepiej, mówi, że najpiękniejsze lata życia rodzinnego te od ślubu do sierpnia 1980. "Miałam ośmioro dzieci i byłam samotna i nikt się nie przejmował, ani dziećmi ani mną. Nikt w ogóle na mnie nie zwracał uwagi". Nikt nie zajął się tym aspektem książki. Pani Danuta mówi o tym związku i o panu Wałęsie szczerze, prosto, z miłością, nie wiem, czy jest wiele kobiet, które by powiedziały to samo, bez obawy, bez wstydu.

Widziałem próbę do spektaklu i jednak mam wrażenie, że nie przyjmowała wszystkiego bez buntu. Choćby wtedy, kiedy Wałęsowie zostali przeprowadzeni.

- Ona mówi dokładnie "przenieśli nas" i tłumaczy, że czuła się jak przedmiot. "W połowie dnia przyjechał mąż ze stoczni z kilkoma stoczniowcami, ja gotowałam zupę, biegały dookoła dzieci a oni zapakowali całe mieszkanie w kartony, w koce i przewieźli mnie na nowe miejsce, z tą gotującą się zupą i dziećmi. Nowe miejsce było straszne, do remontu, brud nie do opisania, ja byłam dwa miesiące po porodzie, nie miałam w ogóle siły. Siadłam i płakałam". Nikt się w ogóle z nią nie liczył, nikt nie myślał, że nie ma siły pokonać tych codziennych zadań. Kiedy sobie uświadomimy, że biuro "Solidarności", było ponad 10 lat w ich mieszkaniu, to odpowiada to na wszystkie pytania. Ale przecież, kiedy Lech Wałęsa wrócił z internowania, biuro na nowo wróciło do mieszkania i musiała się z tym pogodzić. Mieszkanie znalazło pod ścisłą obserwacją SB, były kontrolowane wejścia, wyjścia, cały czas esbecy stali na dole, utrudniali życie jej, dzieciom i wszystkim ludziom pomagającym im, pracującym w biurze, był podsłuch wszędzie. Wałęsowie nie mieli ani sekundy prywatnego życia. Kiedy Lech Wałęsa został aresztowany, była w ostatnim miesiącu ciąży z córką, Anią. A ona to wszystko wytrzymała i stała się na czas Jego internowania rzecznikiem Lecha Wałęsy. Pisze w książce, że przy trzecim dziecku miała obawę czy dalej da radę. Kiedy się urodziło, pomyślała, że da radę, że dzieci będzie tyle, ile Bóg chce, a ona da radę. Co Danuta Wałęsowa zrobiła dla Polski?

Ale też widziałem na tej próbie, że pani po prostu płakała. Często zdarza się pani płakać?

- Rzadko. Przepraszam za te niekontrolowane na próbie wzruszenia. Czasem rzeczywiście kiedy mówię ten tekst, zwycięża "amatorka". To będzie dziwna rola. Rola, nie rola. Właściwie nie gram, tylko zdaję relację. Myślę, że każde wysunięcie się przed tę historię byłoby niepotrzebne. Relacjonuję najprościej jak umiem, ale cały czas uświadamiam sobie, przypominam i moje życie i te zdarzenia w ogóle. Co robiłam tego dnia, albo w tym momencie, jak wyglądały moje obawy, uczucia myśli. Mam nadzieję, że bardzo wielu ludziom na widowni przewinie się ich życie przed oczami. Pani Danuta nie pamięta najważniejszych momentów. Mówi, że nie pamięta, albo że ich nie rozumiała, że nie słuchała Radia Wolna Europa, bo nie miała czasu, myliły jej się fakty, wydarzenia. Mąż nigdy nie rozmawiał z nią o polityce. Nigdy jej nic nie wyjaśnił. Nigdy nie przyszedł, żeby powiedzieć: słuchaj, związałem się z pewną grupą, to jest opozycja polityczna, gdyby coś się stało, gdyby mnie aresztowali, to masz pójść tam i tam. Ona sama próbowała się orientować. Dopiero, kiedy został internowany musiała stanąć na wysokości zadania. A ta cała ostatnia część, kiedy opowiada, jak została prezydentową? Mówi: "Przecież miałam świadomość moich braków, tego, że jestem osobą nieprzygotowaną do takiej funkcji, ale starałam się, uwierzcie mi wszyscy, najlepiej jak umiałam, reprezentować Polskę i mojego męża".

Zaskoczył panią jej brak strachu w kluczowych momentach "Solidarności"?

- Ona sama się temu braku lęku i spokojowi dziwi. Nagle mówi takie zdanie: "Miałam dzieci, musiałam je mieć blisko siebie i sprawić, żeby nasze dzieci nie odczuły tego, co się działo, bo przecież nieobecność ich ojca i zaangażowanie się w opozycję miało na nie wpływ. Czy się bałam? Nie bałam się, bo nie mogłam się bać. Ale pewnego dnia zaczęła także rozumieć, że w 1984 r. mogło ich spotkać to samo, co ks. Jerzego Popiełuszko. Jechali z dziećmi samochodem, a zajeżdżano im drogę, starając się spowodować wypadek.

Pani Danuta nie chciała ingerować w adaptację?

- Dała mi wolność. Z tej książki można było zrobić co najmniej kilka adaptacji. Wiedziałam, że jeżeli mam wejść na scenę i mówić jej słowami, to powinnam sama zadecydować, o czym powiem na scenie i co będę akcentować. Wiedziałam też, że to wielka odpowiedzialność. Pani Danuta mówi wiele zdań bolesnych dla wszystkich, ale miała odwagę je powiedzieć. Jest też zabawna i autoironiczna: "No, pytali mnie, jak się czułam, jak jechałam powozem królewskim w Londynie. No jak ja mogłam się czuć? Czułam się dobrze. Powóz, jak powóz. No, ale co ja - mówi - miałam odpowiadać?. Spotkanie z królową angielską - no królowa jak królowa. Czuło się pewne dostojeństwo w jej ruchach i w sposobie zachowania, ale sądząc po jej oczach jest zwykłą kobietą. Ma takie same radości i smutki jak my wszyscy. I - nie wiem czy wypada tak powiedzieć - jest równą babką".

Tak naprawdę tematem spektaklu jest rosnące poczucie odpowiedzialności, dumy i niezależności. I od męża, i od tej historii, i od sytuacji, w której się znalazła. Była najbliższym świadkiem wydarzeń, chociaż nie była w stoczni. Wizyty w stoczni relacjonuje dość sucho... Kiedy grałam w "Człowieku z żelaza" myślałam, że Andrzej Wajda pozwoli mi wejść do stoczni i wziąć udział w tej rewolucji. Ale Andrzej Wajda był mądrzejszy niż moja "ochota", moje emocje. Powiedział: "Musisz zostać w domu, z dzieckiem, nie byłoby żadnej rewolucji, gdyby kobiety nie odpowiadały za bezpieczeństwo, za spokój, za logikę i za to wszystko, co mężczyźni pozostawili w domach". Mężczyźni weszli do stoczni, a kobiety dbały o bezpieczeństwo dzieci, domów, rodzin. Pani Danucie powinniśmy podziękować za spokój Lecha Wałęsy w stoczni. Za to, że mógł działać bez takich trosk. Pani Danuta mówi: "Pojechałam w poniedziałek, powiedziałam, że z dziećmi wszystko w porządku i wróciłam do domu. Pojechałam we wtorek, powiedziałam, że z dziećmi wszystko dobrze i wróciłam do domu, pojechałam w środę i powiedziałam żeby się nie martwił, bo z dziećmi wszystko jest dobrze i wróciłam do domu". Ale wyznaje też, kończąc książkę: "Sprawy nie potoczyły się tak jakbym sobie życzyła, jestem samotna. Czasem siedzę w domu, patrzę przez okno i zastanawiam się, po co zbudowaliśmy ten dom, skoro jestem tu właściwie ciągle sama z psem. Dzieci odeszły, założyły swoje rodziny. Czy żałuję czegoś? Niczego. Ja Danuta, jestem szczęśliwa. Jestem samotna, ale jestem szczęśliwa". Zapytałam ją podczas naszego spotkania: "Pani Danuto, ale co my zrobimy z mężem?" Odpowiedziała: "Pani Krysiu, niech się pani nie martwi, nie zna pani mężczyzn?" Myślę, że pan Lech Wałęsa będzie na premierze, bo rozumie, że ta książka jest wielkim wyznaniem miłości do mężczyzny, za którym autorka tej opowieści tęskni, i który ją w sierpniu roku 80 po prostu opuścił dla "Solidarności" i dla Polski.

A ja się o Lecha Wałęsę na premierze trochę martwię. Oglądając próbę, myślałem cały czas o tym, co będzie czuł, co powie. To nie będzie dla niego bezbolesne.

- Nie, no nie, przecież wiem, ale bez tych zdań niestety opowieść nie jest kompletna. Muszę powiedzieć na przykład zdanie: "Mój mąż zawsze uważał za szczęście tylko to, co on robi, a ja uważam, że żeby ten drugi człowiek był szczęśliwy to trzeba mu to szczęście okazywać i dawać, choćby w postaci syna, o którym marzył". To była jej tragedia, że nie ma go dla siebie dla rodziny więcej, dobijała się o jego uwagę, obecność, ale już wiedziała, że po sierpniu, to jest niemożliwe.

Wspomniała pani Andrzeja Wajdę, konsultowała pani z nim adaptację?

- Kiedy Andrzej Wajda dowiedział się, że chcemy robić ten spektakl, to po pierwsze bardzo się ucieszył, a po drugie przysłał do mnie dwa listy, z których jeden będzie w programie.

A co było w tym drugim?

- Jest tam między innymi genialne zdanie: "Krysiu! Rozumiem, że z odciąganiem pokarmu byłby problem, ale ja bym się nad tym zastanowił". Od razu zobaczył "Macierzyństwo" Wyspiańskiego, powiedział w tym jednym zdaniu, żebym nie straciła tego, co jest w tej opowieści najważniejsze, że pani Danuta była przede wszystkim matką i serce ją przy tym cały czas trzymało, mimo że wielokrotnie oskarża się w książce, że nie do końca zdała egzamin jako matka. Ciągle ma poczucie winy w stosunku do dzieci.

To prawda, że w programie będzie też przepis na szarlotkę Danuty Wałęsy?

- Wszyscy w soboty czekali na jej jabłecznik, ale nie mogła go piec co tydzień, bo nie było ich na to stać. Jego ciągle wywalali z pracy - jak pisze. Do dzisiaj wszyscy wspominają, jakie to ciasto było dobre. Poprosiliśmy więc panią Danutę, żeby nam napisała ten przepis. I pan Janusz Zaorski, reżyser spektaklu po uroczystości urodzinowej pana Lecha Wałęsy, przywiózł. A co napisała na końcu?: "Smacznego! Gdyby ciasto było za twarde, dodajcie trochę śmietany". Spektakl "opiera się" na tym, że piekę szarlotkę. Na koniec wyjmuję ją z piekarnika, kroję i cała publiczność będzie mogła jej spróbować.

Muszę państwu powiedzieć, że mam jeden problem w czasie prób: nauczyć się piec szarlotkę. A to nie mogę tego ciasta rozgnieść na blasze, bo akurat rozgniatanie ciasta na blasze przypada na cały okres tuż przed strajkiem. Cała moja szarlotka dzieli się na różne okresy z życia i historii Polski. Nie mam też nawet ambicji konkurować z doskonałością ciasta pani Danuty, bo to chyba niemożliwe.

To jaki jest przepis na polski jabłecznik?

- Trzeba po prostu opowiadać cały czas historię "Solidarności" i piec szarlotkę. Pierwszy mój wypiek sfotografowaliśmy, na początku myśleliśmy, że ułożę na wierzchu takie wałeczki z ciasta, ale niestety wałeczki z ciasta przypadły na okres internowania w Otwocku i Arłamowie, wyszły mi krzywe, jeden gruby, drugi cienki! Ta szarlotka to jest moja teatralna "droga krzyżowa". Dzisiaj piekłam i usłyszałam z widowni pana, który prowadzi nasz bufet: "Posypka, posypka!". Bo ja już byłam w stanie wojennym i zapomniałam tej kruszonki dodać, po czym usłyszałam: "Cukier puder!". Tak się emocjonuję opowiadając, że nie wiem, w co ręce włożyć. Mam nadzieję, że po spektaklu, nawet jeżeli wyjdzie zakalec, to wszyscy zjedzą, przez "solidarność".

Jest taka scena w spektaklu, kiedy siada pani na krześle i patrzy na Danutę Wałęsę odbierającą za męża nagrodę Nobla. Słucha pani tego wystąpienia. Słucha pani tego jako Krystyna Janda czy jako Danuta W.?

- Oczywiście patrzę na panią Danutę na ekranie, jako ja, a zresztą myślę, że tak powinno się ludziom pomylić, że już nie wiedzą, kto opowiada. Staram się opowiadać jak najbardziej neutralnie. Chciałabym zagrać to tak, aby widzowie nie bili brawa mnie, tylko pani Danucie, która się pojawi na ekranie. Jeżeli będą brawa, to były dla Niej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji