Artykuły

Krokodylowe fatum

W 1865 roku "Epocha" zaprezentowała czytelnikom pierwszą część "Krokodyla" Fiodora Dostojewskiego. Petersburg nie dostąpił zaszczytu oglądania następnego numeru czasopisma. Może z powodu polityczno-etycznego skandalu, wywołanego przez niewinną, fantastyczną opowiastką, pomyślaną - według zapewnień autora - jako "figiel literacki, wyłącznie dla zabawy". W każdym razie utwór pozostał nieukończony...

Wrocławski spektakl bardzo zdolnego reżysera rodzi więc pytanie: Jak daleko adaptator może ingerować w tekst pierwowzoru? Faktem jest, że Eugeniusz Korin dopisał (wprawdzie z inwencją i talentem, ale...) drugą część opowiadania, wprowadzając nowe postacie i sceny (wszystkie z Ekscelencją i Policmajstrem). Usprawiedliwiając się "na siłę" interpretowanym zdaniem Fiodora Dostojewskiego, zacytowanym zresztą w programie, że "sztuka jest zawsze współczesna i aktualna...", niepotrzebnie dodał aktualizujące i jednoznaczne zakończenie zasygnalizowanych jedynie w pierwowzorze spraw.

W ten sposób powstał prawie autorski spektakl przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, poprowadzony sprawnie i konsekwentnie Zwłaszcza, że Eugeniusz Korin ingerował również w sprawy scenografii, która zbudowana została na granicy pastiszu (współautor - Paweł Ogielski). Nad całością snuje się atmosfera krokodylowatości, rosyjskości i przewrotnego żartu. Centralnie widnieje olbrzymia, ruchoma morda tytułowego bohatera, którego ciało "wylewa się" aż na widownię. W rytmie znakomitej pastiszowej muzyki Zbigniewa Piotrowskiego obracają się podesty, zmieniają miejsca akcji i zjawiają się aktorzy (w bardzo dobrze prezentujących się na tle dekoracji kostiumach Barbary Hanickiej). Na nich też widać piętno "tresury" reżysera. Każda postać jest dokładnie określona - co, jak, dlaczego, skąd, dokąd ma grać. W ustalonej konwencji (największy, rosyjski pisarz bawił się w "Krokodylu" w naśladownictwo gogolowskiego "Nosa", w tym kierunku poszedł również reżyser) potworowatych postaci, rodem z "Rewizora", sprawdzili się aktorzy doświadczeni. Wspaniałe role stworzyli: Zygmunt Bielawski, jako wiecznie zazdrosny, szczurowaty przyjaciel domu, Bożena Baranowska - infantylnie niepoprawna żona, szkaradnie brzydka jako Mutter, Iga Mayr, oraz nadworne urzędnicze potwory Ekscelencji - Cezary Kussyk i Eliasz Kuziemski. Doświadczenia

scenicznego zabrakło Tadeuszowi Szymkowowi, a postać Ekscelencji została wymyślona przez reżysera zabawnie, z wykorzystaniem całego inwentarza charakterystyczności aktora. Z zupełnie innej sztuki przywędrował ubrany w bawarskie, krótkie spodenki na szelkach, właściciel krokodyla - Zbigniew Lesień, serwując bardzo niesmaczne i prymitywne gierki. Zupełnym nieporozumieniem był natomiast bezsensownie i natrętnie miotający się po scenie Bogdan Misiewicz.

Eugeniuszowi Korinowi udało się stworzyć dobre, przewrotnie spointowane, znowu niestety, zbyt długie przedstawienie. Ma on w zanadrzu mnóstwo świetnych pomysłów, gdyby jeszcze spróbował je selekcjonować i nie powtarzać tych samych zabawnych gierek do znużenia (zapalanie papierosa Ekscelencji przez Policmajstra, picie alkoholu przez przyjaciela domu) i nie stawiał kropek nad "i" byłoby wspaniale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji