Artykuły

Dzisiaj: śmierć

Gdy wpisujemy w wyszukiwarkę internetową hasło "norway.today", wyskakują przede wszystkim strony dotyczące uroków życia w Norwegii. Pojawia się też kilka witryn o wystawieniu sztuki Igora Bauersimy "norway.today". Wszystkie wyglądają podobnie i zawierają podobne treści. "9 lutego 2002 roku para młodych ludzi razem popełniła samobójstwo, skacząc z 600-metrowej ambony na Lysefjord, jednej z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Norwegii" - to tekst ze strony teatru Stara Prochoffnia. Gdzie indziej czytamy, że zdarzyło się to w 1997 albo 2000 roku. Mylą się nazwy fiordu. Pozostaje faktem, że nie tak dawno dwoje młodych ludzi, którzy poznali się przez internet, nie uprzedzając nikogo, popełniło efektowne samobójstwo. Znakomity spektakl...

Trudno powiedzieć, co skłoniło tę dwójkę do takiego kroku. Bauersima próbuje sobie wyobrazić, jak wyglądało ich pierwsze, wirtualne spotkanie, jakie mieli powody, jak się zachowywali "tuż przed". To, co wymyślił, jest tak niewiarygodne, że aż możliwe. Natomiast świetnie nadaje się do dyskusji, zwłaszcza poprzez realizacje kolejnych spektakli.

Samobójstwo, zarówno w literaturze, jak i w życiu, łączy się zwykle z tragicznym losem, nierozwiązywalną sytuacją, nieszczęściem, rozpaczą, depresją itp. Gdy więc Julia mówi: "Nic mi nie dolega. Jestem szczęśliwa", a wiemy, że w najbliższych planach ma skok z sześćsetmetrowej skały, czujemy, że coś jest nie tak. Podobnie czuje August, chłopak, który postanowił skoczyć razem z nią. Absolutnie dobrowolnie. Śmierć, w którą trudno uwierzyć. Julia mówi "Wszystko już miałam. Najadłam się. Wystarczy." W wieku dwudziestu paru lat wydaje się jej, że doświadczyła wszystkiego. Trzydzieści pięć lat temu młodzież kontestowała dostatnie warunki życia i obłudę swoich rodziców strajkując, nawołując do wolnej miłości, łącząc się w komuny czy wreszcie sięgając nieznanych obszarów przy pomocy pochodnych LSD - w ten sposób głosili pochwałę wolności. Julia i August są ich dziećmi. Dlatego pokolenia wolność zaczyna się wraz ze śmiercią. Bardzo ciekawa metoda kontestacji powiedzą socjologowie. "Tylko trochę nieżyciowa" - moglibyśmy zawołać za Mrożkowym Stomilem.

Największym problemem Julii i Augusta jest to, że wszyscy - oni sami i cały świat - wciąż coś udają. "Wszystko ściema", jak często oboje powtarzają. A oni chcieliby, żeby raz było naprawdę. Nawet pożegnania, które nagrywają na wideo, nie mogą zabrzmieć prawdziwie. Obraz w kamerze jest łudząco podobny do tego, który pokazuje pogardzana telewizja. Więc skaczą ze skały w głębię fiordu, żeby coś zdarzyło się naprawdę. Śmierć uchroniła ich tylko przed jednym - konstatacją, że nie ma "naprawdę".

W Polsce powstały trzy inscenizacje "norway.today": w Teatrze Polskim we Wrocławiu, warszawskiej Starej Prochoffni i na Scenie Fundacji Starego Teatru w Krakowie. We Wrocławiu oglądamy dorosłą, rzeczową i twardą Julię Katarzyny Strączek. Dziewczyna jest tak nieugięta jak skały, na których stoi. Wiele potrzeba, by ją otworzyć, a i wtedy ze wszystkich sił maskuje wzruszenie. Partnerujący jej Marcin Tyrol gra chłopaka nieśmiałego, ale mającego swoje dobrze przemyślane racje. Ci młodzi aktorzy dokonują rzeczy niemałej - operując niemal samym tekstem przykuwają uwagę publiczności przez cały czas trwania spektaklu. Reżyser Andrzej Majczak umieścił ich w księżycowym pejzażu, gdzie nie ma w zasadzie nic, tylko biała zastawka z przodu sceny najpierw staje się ekranem komputerowym, później - występem skalnym, na którym zawisa Julia.

Krakowski spektakl rozgrywa się na pustym, trójkątnym podeście, który pełni funkcję zarówno wirtualnej przestrzeni, jak i norweskiej skały. Poznajemy Julię (Kamila Baar), dziewczynę tajemniczą, drwiącą, ale zdeterminowaną. August w wykonaniu Marcina Sianko to nieodpowiedzialny, wiecznie niespokojny chłopak, kryjący się za sztucznymi, jakby małpimi ruchami. Oboje są rozkapryszeni i dziecinni, nie sposób nie zadać pytania, skąd wzięli się nagle w takim miejscu. Maciej Sobociński traktuje tekst równie poważnie jak Majczak. Jego "norway.today" ogląda się z uwagą, ale i sporym niedowierzaniem. Bohaterom chwilami brakuje racji, jakby sami nie całkiem wierzyli, że historia Julii i Augusta jest możliwa, nawet w teatrze.

Piotr Łazarkiewicz spróbował nadać swojej inscenizacji rys oryginalności. Zarówno scenografia, jak i aktorzy sprawiają wrażenie oddalenia od historii. Maria Seweryn i Rafał Mohr są w jakiś sposób niepoważni i prześmiewczy, wszystko dzieje się nie tylko na niby, ale także z silnym przymrużeniem oka. Na scenie stoi konstrukcja z pustych butelek, oczywiste odwołanie do zaśmiecanego i niszczejącego świata, do plastikowej cywilizacji. Nieodparcie jednak kojarzy się ta budowla z igloo, lodowym pałacem, zamkiem Królowej Śniegu, czymś zbyt bajkowym lub zbyt realnym. Aktorzy grają na niej jakby na skale; stoją po jej dwóch stronach. Przemądrzały August i nieodpowiedzialna Julia wygłupiają się, trudno uwierzyć w cokolwiek, samobójstwo, całą tę wycieczkę. Kolejne fragmenty tekstu, puentowane przez wyciemnienia, składają się na komedyjkę, która, parafrazując Julię, "nie mówi nic".

Wszystkie inscenizacje łączy jeden element - obraz rzucany na ekran w głębi sceny. Julia i August posługują się kamerą, by sfilmować zorzę polarną, popisać się przed sobą, wreszcie - by pozostawić po sobie ślad w postaci pożegnania z rodziną. Ekran w tle to element wymyślony przez Bauersimę, podobnie jak nieokreślone obrazy, poetycko ilustrujące np. "mówioną" scenę miłosną. Każdy z wymienionych reżyserów potraktował ten motyw dosłownie, pokazując bieżącą akcję na scenie i dograne "kawałki", czasem dość spore (np. pożegnania Julii i Augusta, zainscenizowane na prawdziwych skałach, z prawdziwym wiatrem, wodą i przyrodą w spektaklu Sobocińskiego). Z jednej strony zastosowanie tego chwytu ma uzasadnienie, przede wszystkim treścią sztuki, ale też możliwością zwiększenia ilości obecnych w życiu "prawd". Rzeczywistości mnożą się w nieskończoność; i chyba tym najbardziej są Julia i August udręczeni, pragnący wreszcie odnaleźć siebie prawdziwych. Z drugiej strony denerwuje nadmierna eksploatacja tego środka teatralnego, jakim jest wyświetlany obraz. Po prezentowanych w Polsce spektaklach Franka Castorfa padały słowa o nowej erze w teatrze, gdzie projektor bądź kamera będą stale obecne na scenie. Można potraktować je z dystansem, zwłaszcza że jest to swego rodzaju zamach na autonomię widza, a dla niektórych wręcz ciężka zniewaga, godząca w siłę ludzkiej wyobraźni. Na końcu zostają argumenty dotyczące monotonii środków wyrazu i oczekiwań wobec młodych reżyserów, że tekst dramatyczny potraktują twórczo. Być może nie sposób wykluczyć kamery z "norway.today", być może jest to zbędny gadżet. Ale nawet nieudane próby bywają fascynującym materiałem obserwacyjnym.

Żadna z inscenizacji nie miała w sobie jednego - sprzeciwu wobec decyzji Julii i Augusta. Usprawiedliwienie bohaterów przychodzi naturalnie, każdy ma prawo zrobić, co chce, z własnym życiem. A mnie to przeraża. Was nie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji