Artykuły

Marek Weiss: nie nakryjemy się prześcieradłem

- W teatrze dramatycznym wystarczy wziąć starą kanapę, wybrać czwórkę niezłych aktorów i zagrać "Kto się boi Virginii Woolf?". Potem z dobrą aktorką przygotować monodram na podstawie bestselleru i w ten sposób tanim kosztem przetrwać kryzysowy rok. Opery nie da się w ten sposób realizować - mówi o planach artystycznych Opery Bałtyckiej w Gdańsku jej dyrektor, Marek Weiss.

Wszyscy mówią, że nadchodzi ciężki czas dla kultury. Opera Bałtycka będzie szczęśliwą wyspą?

- Niestety nic na to nie wskazuje. Budżet naszej instytucji to 13 milionów kosztów stałych, na które składają się etaty, podatki, utrzymanie gmachu. Ta niewielka reszta - aby wystarczyło na pięć premier i dziesięć spektakli w miesiącu - musi kształtować się na poziomie około sześciu milionów złotych. Jeśli w budżecie nie będzie w sumie 19 milionów, zakładanego planu nie uda się zrealizować. A my zawsze tych pieniędzy mamy za mało. Już wiem, że w tym roku na pewno nie mogę liczyć na taką kwotę.

Jeśli pieniędzy będzie znacznie mniej, to co?

- Mamy przygotowany plan B. Wystawimy styczniową łączoną premierę "Graczy" w reżyserii Andrzeja Chyry i "Skrzypce Rotszylda", które wyreżyseruję, jako wspólny wieczór Szostakowicza - jeszcze nie wiemy pod jakim tytułem. Środki już częściowo otrzymaliśmy, więc ta premiera nie jest zagrożona. Później w repertuarze pojawi się tylko jednoaktówka taneczna Izadory Weiss, którą moja żona przygotuje za darmo. Będzie to pierwsza część wieczoru, w którym prezentować będziemy także jej "Out". Pierwotnie miał się tego podjąć Václav Kuneš, ale w tej sytuacji to już nieaktualne. Zrealizować więcej premier z okrojonym budżetem się nie uda. Co więcej, może nam zabraknąć pieniędzy, by jesienią w ogóle prezentować spektakle... W tej sytuacji będzie trzeba się nakryć prześcieradłem, przeczekać ten 2013 i wierzyć, że słońce wzejdzie dla nas w 2014 roku.

Nie wierzy pan jednak, podobnie jak ja, w tak katastroficzną wizję....

- Gdybyśmy przystali na taki scenariusz, to pracę z orkiestrą, chórem czy tancerzami trzeba by było zacząć od początku. Oczywiście do tego nie dopuszczę. Ciągle myślimy, co zrobić, żeby zagrać. Muzycy "tutti", chórzyści i zespół BTT mają gołą pensję 1900 zł. Jeśli nie będą grali, nie wiem z czego będą żyli. Nie można wszystkich traktować tak samo. W teatrze dramatycznym wystarczy wziąć starą kanapę, wybrać czwórkę niezłych aktorów i zagrać "Kto się boi Virginii Woolf?". Potem z dobrą aktorką przygotować monodram na podstawie bestselleru i w ten sposób tanim kosztem przetrwać kryzysowy rok. Opery nie da się w ten sposób realizować.

Jakie tytuły pojawią się na afiszu, jeżeli pieniądze otrzymacie?

- "Maria" Romana Statkowskiego w reżyserii Michaela Gielety, którą chcemy zrobić jako koprodukcję z irlandzkim festiwalem w Wexford. Oni się bardzo ucieszyli ze współpracy z nami. Zrobimy tę "Marię" w podobnej konwencji, w jakiej wystawiłem "Makbeta". Podpisałem umowę, przyjechały dekoracje. Czekamy na środki, które umożliwią przygotowanie spektaklu, ale jak długo można czekać?

Na tym kończy się lista tytułów "planu A"?

- Być może przy okazji Konkursu Eurowizji dla Młodych Tancerzy, który 14 czerwca będzie mieć finał w naszej operze, uda się uszczknąć coś dla siebie. Bardzo chcemy zrobić "Sen nocy letniej" z muzyką Gorana Bregovicia w choreografii Izadory Weiss. Kostiumy przygotowałaby Gosia Baczyńska. Mieliśmy zrobić "Króla Ubu", którego Janusz Wiśniewski jest gotów przygotować zamiast "Czarnej maski". Odwołując tamtą premierę, zerwaliśmy współpracę z festiwalem MEZZO, na szczęście, jak dotąd, obyło się bez kosztów z naszej strony. Na "Króla Ubu" zgodził się jego twórca, Krzysztof Penderecki - to będzie prawdopodobnie jedyna w Polsce premiera jego dzieła w roku 80. urodzin kompozytora. Jesienią musimy ją pokazać na festiwalu jubileuszowym Pendereckiego w Krakowie, ale dziś nie mamy na to grosza. Wierzę jednak, że minister wesprze ten projekt i jakoś za pół ceny uda nam się pozapraszać artystów.

Jak rysuje się kolejna współpraca z Jiřím Kyliánem?

- Jiří Kylián zgodził się przekazać nam kolejny spektakl. O szczegółach wciąż rozmawiamy, ale oczywiście już pod kątem 2014 roku. Z Łukaszem Borowiczem bardzo chcemy zrobić "Otella", jesteśmy umówieni ze świetnym wykonawcą głównej roli. No i myślimy o "Królu Rogerze" w reżyserii Krzysztofa Znanieckiego. Nawiążemy też ściślejszą współpracę z Warszawską Operą Kameralną. Być może sprowadzę "Żywot rozpustnika", który tam wystawiłem. Jest też szansa na koprodukcję opery Mozarta między Operą Bałtycką a Warszawską Operą Kameralną. Nie zapominamy też o cyklu "Opera Gedanensis". Jeśli prezydent Gdańska się zgodzi, to na późną jesień 2014 roku przewidujemy nową premierę. Nie będzie to opera o Schopenhauerze, bo Antoni Libera stwierdził, że nie da się przełożyć filozofii Schopenhauera na język opery.

Jaki więc tytuł trafiłby na deski opery po "Madame Curie"?

- Mieszkająca w Paryżu Krystyna De Obaldia dała nam scenariusz - opowieść o Stanisławie Przybyszewskiej żyjącej i tworzącej w biedzie i nędzy w Gdańsku, porzuconej przez ojca, uzależnionej od morfiny oraz o mieszkającej w Paryżu Olimpii - kochance arystokratów i wielkiej przeciwniczce dyktatury Robespierre'a. Ich losy są prowadzone równolegle. Zygmunt Krauze zgodził się napisać operę według tego scenariusza. Kolejnym tytułem byłby zapowiadany już "Sąd Ostateczny" Memlinga z librettem Mirosława Bujko. Pozycją, wokół której wciąż toczą się rozmowy z Instytutem Mickiewicza jest opera Krzysztofa Pieczyńskiego z muzyką Einhorna. Wydaje mi się, że to gra warta świeczki i warto firmować Operą Bałtycką takie przedsięwzięcia. Wszystko jednak zależy od funduszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji