Z Genem Kellym na Mount Evereście
- Choć jako aktor i wokalista Kelly sprawdzał się nieco gorzej, tancerzem był fenomenalnym, jedynym w swoim rodzaju. I wciąż pozostaje niedoścignionym ideałem. Dlatego staramy się rozegrać deszczową scenę bardziej aktorsko niż tanecznie - mówi DARIUSZ KORDEK o musicalu "Deszczowa piosenka" w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie.
Zatańczyć w deszczu jak Gene Kelly to dla aktora i tancerza niczym zdobycie Mount Everestu?
- Zwłaszcza dla tancerza wyzwanie jest ogromne. Można jedynie marzyć o zbliżeniu się do tego szczytu. Bo choć jako aktor i wokalista Kelly sprawdzał się nieco gorzej, tancerzem był fenomenalnym, jedynym w swoim rodzaju. I wciąż pozostaje niedoścignionym ideałem. Dlatego staramy się rozegrać deszczową scenę bardziej aktorsko niż tanecznie.
Stołeczny teatr Roma przypomina sceniczną wersję jednego z najpopularniejszych filmów muzycznych. Gra pan w nim, śpiewa, tańczy, stepuje...
- Mogę się cieszyć, że przed pięćdziesiątką udało mi się dostać tak wyczerpującą i fantastyczną rolę. Kelly, kiedy wystąpił w "Deszczowej piosence", miał 40 lat. Mógł liczyć na przerwy po ujęciach. Ja jestem starszy o siedem lat i kiedy podniesie się kurtyna, nie mam szansy na chwilę oddechu. A ciało z wiekiem coraz bardziej domaga się respektowania swoich praw. Dlatego utrzymanie się w najwyższej formie jest teraz dla mnie priorytetem.
Jak przystało na "Deszczową piosenkę", scenę Romy zalewają w pewnym momencie strugi wody. Jak się w nich tańczy?
- Całkiem przyjemnie, woda jest ciepła, a jednocześnie lekko chłodzi po intensywnym wysiłku z całego pierwszego aktu, bo nie zapominajmy, że w tym spektaklu jest wiele dynamicznych tanecznych układów. Łączą się one perfekcyjnie z muzyką, kameralnymi aktorskimi scenami i humorem. Warto to zobaczyć!