Artykuły

Koniec ery ciot, wiwat geje

"Lubiewo" w reż. Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego w Krakowie na XI Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Anna Tarnowska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Sztuka w reżyserii Piotra Siekluckiego zachwyciła publiczność, która w niedzielę (30.09) szczelnie wypełniła widownię bydgoskiego teatru. A krakowscy aktorzy udowodnili, że proza Michała Witkowskiego doskonale sprawdza się na scenie.

W klimat spektaklu wprowadza już scenografia przygotowana przez Łukasza Błażejewskiego. Spróchniała kanapa rodem z PRL-u, nad nią - mało gustowny obrazek świętej rodziny. Nad głowami widzów - ciuchy z lumpeksu porozwieszane na sznurach do prania. Jest tandetnie, obskurnie, brudno. Wrażenie kiczu dopełnia dwoje mężczyzn po pięćdziesiątce, którzy siedzą na kanapie. Ubrani w pastelowe, przykrótkie swetry, które odsłaniają ich przygrube brzuchy i znoszone spodnie. Na ich twarzach - nieudolny, lekko kabaretowy makijaż. To Lukrecja i Patrycja. Za tymi imionami kryją się podstarzali homoseksualiści, którzy zajmują się głównie wspominaniem cudownych lat 80., lat pełnych przygód, ale i życia totalnie na obrzeżach społeczeństwa. Są - używając terminologii Michała Witkowskiego, autora powieści, na podstawie której powstał spektakl "Lubiewo" - "ciotami". A "cioty" nie należą do gejowskiego światka high-life, z modnymi barami dla homoseksualistów, do których nie wstydzą się chodzić elity dużych polskich miast. Nie są homoseksualistami z wypielęgnowanymi dłońmi, ponętną figurą, ważnym stanowiskiem, dobrą pensją i gronem znajomych hetero, którzy wraz z nimi ochoczo uczestniczą w paradach równości. "Cioty" są inne. "Przegięte", jak mówią bohaterowie. I nie obchodzi ich walka o prawa równości dla mniejszości seksualnych. Nie chodzą na Manify, nie podpisują petycji o prawo do homoseksualnych małżeństw, nie walczą o adopcję dzieci.

O tym, kim są Lukrecja i Patrycja, opowiada puszczany z offu głos Krystyny Czubówny, lektorki programów przyrodniczych w telewizji. "Cioty" zostają przedstawione jako jeden z wielu gatunku ssaków z egzotycznej krainy, o interesujących rytuałach seksualnych. Tym samym bohaterowie "Lubiewa" stają się jakby okazami, których zwyczaje podgląda publiczność. Z jeszcze większą siłą wchodzą więc w role uzależnionych od seksu homoseksualistów, jeszcze dobitniej przerysowują gesty i modulują głos.

Potrzeba trochę czasu, żeby widza przekonać do tej wulgarnej, "ciotowatej" poetyki spektaklu. Udaje się to w dużej mierze dzięki mistrzowskiej grze aktorów. Duet Pawła Sanakiewicza i Janusza Marchwińskiego to aktorstwo z najwyższej półki. Historie podbojów seksualnych opowiadają z komizmem, z zaangażowaniem wcielają się w role swoich dawnych kochanków, głośno mlaszcząc marzą o młodych chłopcach i sowieckich żołnierzach, którzy w PRL-u chętnie zgadzali się na przygodny seks.

Sieklucki w ostatnich scenach "Lubiewa" postanowił złamać konwencję wspominkowego wieczoru z podstarzałymi gejami w roli głównej. Spektakl kończy się pantomimicznym tańcem Mikołaja Mikołajczyka, który w rytm piosenki Gotye "Somebody That I Used to Know" najpierw rozbiera się na scenie, a potem maluje swoje ciało czerwoną szminką.

Jego ruchy przypominają taniec ze śmiercią, o której właśnie skończyli mówić bohaterowie. Bo reszta ekipy peerelowskich "ciot" już nie żyje. Umarli na AIDS, chorobę, której "nikt się w Polsce nie spodziewał", chorobie tak egzotycznej jak sprowadzane z importu ananasy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji