Artykuły

Szaleństwo polityki, polityka szaleństwa?

"Pacjent EGBDF" w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

Nowy spektakl Jarosława Kiliana jest bez wątpienia kolejnym po "Peer Gyncie" odważnym posunięciem repertuarowym Teatru Słowackiego. Nie chodzi tu tylko o fakt, że "Pacjent EGBDF" to dramat w Polsce zupełnie nieznany i nigdy wcześniej nie wystawiany, ale również o podjęte drugi raz z rzędu ryzyko odejścia od dominujących na Dużej Scenie typów realizacji - zarówno jeśli chodzi o inscenizowane teksty, najczęściej należące do kanonu niekwestionowanych, znanych arcydzieł polskiej i światowej literatury, jak i sposób ich przeniesienia na deski - zwykle wierny i dość bezpieczny, stroniący od poszatkowania i eksploatacji nowych mediów, a zarazem lubiący nutę melodramatyczną, często ukazującą się w musicalowym zacięciu. Teatr wypracował sobie więc określoną publiczność gustującą w tego typu realizacjach, tak jak wypracował sobie grupę widzów psychologizującej, kameralnej Sceny Miniatura. Może się jednak okazać, że zanim ta mała rewolucja w programie przyniesie ożywczy wiaterek ściągając w progi "Słowaka" młodą widownię, lubiącą wszelkie formy eksperymentów scenicznych, teatr będzie musiał poradzić sobie ze zniechęceniem starszego pokolenia widzów, przyzwyczajonego do oglądania na tej scenie odmiennego repertuaru...

Sztuka Stopparda jest inspirowaną faktami opowieścią o ofiarach represji psychiatrii w ZSRR, a więc więźniach politycznych, którzy na skutek teorii Snieżniewskiego o "schizofrenii bezobjawowej" trafiali do szpitali psychiatrycznych - tak naprawdę w myśl sformułowania "wasze poglądy to objawy choroby" (w sztuce powtarzanego przez Doktora), a nie wskutek faktycznych problemów. W "Pacjencie" jedna z ofiar reżimu trafia do celi z grającym na trójkącie mężczyzną, wyobrażającym sobie, że ma własną orkiestrę. Mamy do czynienia z kilkoma płaszczyznami - głównymi wątkami przedstawienia: pierwsza to wyobrażenia Iwanowa (Tomasz Wysocki) o tym, że słyszy grę swojej orkiestry, dyryguje nią, inicjuje poszczególne utwory; druga to przywoływane przez Aleksandra (Błażej Wójcik) historie przyjaciół - ofiar rosyjskich represji oraz jego wspomnienia i wizje dotyczące syna; trzecia to ukazanie syna Aleksandra (Jan Piwowarczyk), próbującego poradzić sobie ze stratą ojca, z pomocą lub wbrew nauczycielce (Lidia Bogaczówna).

Wątki przeplatają się tworząc kolaż z szaleństw poszczególnych bohaterów - szaleństwo więźnia, który nie chce przyznać racji władzy, mimo że jedno zdanie mogłoby go uwolnić; szaleństwo syna, któremu zamazuje się prawda i złudzenia, przemawiającego w głowie ojca i szaleństwo pacjenta słyszącego nieistniejące dźwięki. Wariactwo jest czymś, co łączy te trzy postaci - w finale dowiadujemy się, że wszyscy nazywają się tak samo - Aleksander Iwanow. Ciągłe zamiany ról, czy wymuszone (np. pomyłką Pułkownika, który myli pacjenta z więźniem), czy będące efektem nieodwracalnych zmian psychicznych (w końcu na scenie zostaje więzień, który stał się zgorzkniałym wariatem przez próbę zachowania swojej godności i wewnętrzną walkę między rozsądkiem, a prawdą) doprowadzają nas do poczucia zaburzenia rzeczywistości i fikcji w spektaklu.

Temat poruszony przez autora wydaje się dość anachroniczny, ale jak sam Stoppard pisze we wstępie do brytyjskiego wydania sztuki "(...) w XXI wieku nadal trwają". Najbardziej aktualnym tego przykładem może być chyba głośna sprawa zespołu Pussy Riot, którego członkinie zostały skazane na 2 lata łagru za wykonanie happeningu w cerkwi. Współcześnie chyba nikt już nie ma złudzeń, że Rosja wciąż pogrywa z demokracją balansując na granicy bezprawia. Może dlatego dramat powstały w 1978 roku (a wznowiony w 2009) jest nie tylko sztuką historyczną, ale również komentarzem do bieżących wydarzeń.

Jednak to, co bez wątpienia wydaje mi się cenne w realizacji Kiliana to fakt, że ustrzegł się on kuszącej propozycji sprowadzenia spektaklu do publicystyki - która rzadko przynosi oczekiwany efekt artystycznego zabrania głosu w debacie publicznej, a częściej jest tanim chwytem i pójściem na łatwiznę, gwarantującym chwilowe podniesienie sprzedaży biletów.

Znakomicie zostały też obsadzone role - prócz wspomnianych Aleksandra i Iwanowa - tragikomicznego Doktora (Krzysztof Jędrysek), Pułkownika - celebryty (Wojciech Skibiński) i apodyktycznej, trochę agresywnej Nauczycielki (Lidia Bogaczówna). Gorzej w tym towarzystwie radził sobie młody Jan Piwowarczyk - nie do końca jednak da się wyczuć, czy była to kwestia jego braku predyspozycji do gry (miał niestety spore kłopoty z dykcją), czy po prostu samej, niewdzięcznej postaci Saszy, która w sztuce jest ucieleśnieniem patosu, osiągającego apogeum w wykonywanej z wysokich schodów na nutę dziecięco - kościelną przyśpiewki "Tato, Tato, Tatooo...". To bez wątpienia jeden ze słabszych momentów - rozmywających się też symbolicznie: bo dlaczego dziecko przemawia z wysokości, dlaczego z tych samych schodów zejdzie Pułkownik.

Sam pomysł wbicia orkiestry symfonicznej w tak, w gruncie rzeczy, kameralny spektakl, jest rzadki, a w realizacji Kiliana - bardzo udany. Niepokojąca muzyka Previna świetnie pasuje do klimatu całości, a jej wręcz organiczne zespolenie z tekstem daje zdumiewający efekt. Ciekawe jest też użycie wizualizacji w momentach, kiedy przenosimy się w głąb duszy Iwanowa, w której gra orkiestra. Tutaj efekt również jest mocny, ale... dlaczego te trójwymiarowe obrazki są tak przypadkowe? Obracająca się czaszka, wirujące linie, kropki - momentami wydają się tylko zapełnieniem przestrzeni, a przecież można je było dobrać w bardziej znaczący sposób. W scenografii Julii Skrzyneckiej (współodpowiedzialnej zresztą za fenomenalny sukces "Czarnoksiężnika z krainy Oz") pojawiają się niejasne rekwizyty - co oznaczają futerały na instrumenty przypominające trumny, otwierające się w momencie jednej z orkiestralnych ekstaz Iwanowa? Trudno powiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że stworzenie kilku przenikających planów - pierwszego z dwoma łóżkami, drugiego - z biurkami Nauczycielki i Saszy oraz Lekarza i w końcu trzeciego - z orkiestrą i schodami, było pomysłowym rozwiązaniem i sprawiło, że scenografii mimo wszystko udało się nie przegadać.

Sztuką Stopparda, mimo że tematycznie interesującą, można się znudzić podczas oglądania realizacji teatralnej - na scenie trudno przeskoczyć dłużyzny, bez wątpienia w "Every Good Boy Deserves Favour" istniejące, szczególnie na początku, znowuż im dalej w las, tym więcej drzew - w tym wypadku tym większe nagromadzenie wydarzeń... Tempo sztuki jest więc nierówne. Mimo kilku pytań, które pozostawia inscenizacja a także problemów wynikających po prostu, ze słabości samego tekstu, wydaje mi się, że Kilian i zespół pracujący przy "Pacjencie" wyszli obronną ręką z tego ciężkiego przedsięwzięcia - szczególnie w kwestii ukazania możliwości podejścia do tematów "zaangażowanych", ale także pod względem aktorstwa: umiejętnie i konsekwentnie budowanych charakterów, ukazujących nawet subtelne niejednoznaczności w sposób wręcz krystaliczny.

A z perspektywy instytucjonalnej - na pewno nowe repertuarowe kroki "Słowaka" są lekkim szaleństwem. Ale chyba można podejrzewać, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji