Artykuły

Wiecie, co z nimi zrobić?

Co roku w polskim życiu teatralnym i na e-teatrze pojawiają się nowe nazwiska. Absolwenci szkół teatralnych (nie mam w tym temacie nic do powiedzenia) i laureaci konkursów dramatopisarskich (wiem więcej). Odpowiedzialność za to, co się z nimi potem dzieje, spoczywa na wszystkich, którzy otworzyli im te teatralne drzwi - pisze Michał Kmiecik w felietonie dla e-teatru.

Tydzień albo dwa temu ukazał się ranking najlepszych zeszłego sezonu. Znajomi chwalą, smsy brzęczą, telefony dzwonią, u Marka Zuckerberga co i rusz "gratulacje!","brawo Kmiecik!". Ja dzwonię do Darka Niebudka, gratulując redaktorowi Drewniakowi trafnego wyboru "najlepszej roli epizodycznej", Darek Niebudek do mnie, że on też się cieszy, że podjęte decyzje były słuszne i konieczne. Wszystkie "gratulacje", "brawa" i inne formy okazywania entuzjazmu, że wyszło, że się powiodło, że już nie Shirley Temple ZAiKSu, ale że najlepszy debiut, że po zeszłorocznym zielonym świetle ślizgiem coś zostało, że nie było to dmuchanie newsa, ale że może jednak coś w tym było, że było to jakieś, nad tym całym och-achem wisiały dwie telefoniczne rozmowy z końca sierpnia.

Pierwsza na temat tego, że było miło, ale tekst jest śmieszny i nie tak pełnokrwisty jak powiedzmy Czechow, więc spierdalaj i że spotkajmy się jeszcze kiedyś, wpadaj do nas, ale zasadniczo to spierdalaj. Druga rozmowa natomiast, no dobra, druga rozmowa tak nie wyglądała. Brzmiała dla odmiany, że wycofał się producent i postaramy się, żeby premiera, która miała się odbyć pod koniec października u producenta na festiwalu, odbyła się w ogóle. Witamy w życiu.

Warszawską kawę na warszawskim placu Zbawiciela, tak ważna, jeśli chodzi o dbanie o pozory oraz żeby nie dać po sobie poznać, jak to wszystko będzie wyglądało za tydzień, za dwa, laureata Paszportu Polityki i laureata Paszportu Polityki in spe, można by uznać za sukces. Nawet jeżeli upłynęła pod znakiem mantry o upierdolonej premierze. Na chwilę, całkowicie niezależnie pojawił się kolejny pełnoprawny laureat, który wspomniał o premierze, co prawda nie upierdolonej, ale prawie że, bo przeniesionej na kolejny listopad. Na za rok. Na kolejny sezon.

Powrót po tym wszystkim do domu dosyć bolał. I nawet nie dlatego, że w Trójce leciała Paktofonika, a na Fejsbuku nawet jeszcze Kaliber 44. To byłoby ekstra, gdyby zdarzało się też wcześniej. Na przykład wtedy, kiedy ukazywały się płyty z muzyką, a nie filmy o twórcach, którzy popełnili samobójstwo. Choć tyle dobrego, bo to przynajmniej w miarę jasne postawienie sprawy. Dobrze jest mieć posążek martwego Magika w meblościance z kryształami i radioodbiornikiem. Nawet jeżeli posążek, zanim stał się posążkiem, śpiewał chyba wystarczająco klarownie do wszystkich Marków Niedźwiedzkich tego świata nie tylko"Kooperacja na mocy paktu, mocy płynącej z kontaktu", ale również "Mam jedną pierdoloną schizofrenię, zaburzenia emocjonalne, proszę puść to na antenie." Nastręczało to pewnych trudności w temacie przegrywania "Kinematografii" z jednej kieszeni kaseciaka do drugiej gdzieś w roku 2001 albo i drugim, jednak zakładam, że to nie był akurat ten problem, który sprawił, że Markowie Niedźwiedzcy nie puszczali wtedy w radio Paktofoniki.

Kiedy w głębokich latach dziewięćdziesiątych, mniej więcej w okolicy "Księgi Tajemniczej" Kalibra, Sarę Kane od góry do dołu zjebała krytyka, ujęli się za nią Harold Pinter i Caryl Churchill. Nie wiadomo nic na temat korespondencji Mrożka i Różewicza do Demirskiego, gdzieś tak na etapie "Sztuki dla dziecka" i "Śmierci podatnika", wiadomo natomiast o felietonach Demirskiego i Strzępki, kiedy pieniądze przestawały się przelewać, a opiniotwórcza prasa jeszcze nie zorientowała się, że dalej marginalizować nie można no i może najwyższy czas docenić.

A był taki pierdolony obowiązek obu żyjących klasyków, żeby się wtedy odezwać, wesprzeć i upomnieć. Zwłaszcza że jeden w dalszym ciągu pisze dramaty, podczas gdy ten lepszy wydaje je tylko w kolekcjonerskich edycjach. Jest taki obowiązek, żeby brać odpowiedzialność za życie teatralne w tym kraju, dopóki się w nim dalej uczestniczy. A chyba tak należy nazwać fakt bycia wystawianym dramatopisarzem, jeśli nie ma się na nazwisko ani Sofokles, ani William Shakespeare, a na Wikipedii przy nazwisku oprócz daty urodzenia nie figuruje również data śmierci.

Co roku w polskim życiu teatralnym i na e-teatrze pojawiają się nowe nazwiska. Absolwenci szkół teatralnych (nie mam w tym temacie nic do powiedzenia) i laureaci konkursów dramatopisarskich (wiem więcej). Odpowiedzialność za to, co się z nimi potem dzieje, spoczywa na wszystkich, którzy otworzyli im te teatralne drzwi. Nie tylko ze względu na to, że jak wszyscy wstąpią do ZASPu, to wchodzący właśnie przez te drzwi będą płacić składki na Skolimów dla tych, którzy przed nimi te drzwi otwierali. To także kwestia tego, co z tego zielonego światła dla polskiej współczesnej dramaturgii zostanie. I czy kombatanckie wspomnienia z lat 2002-20?? będą bardziej jak "Billy Elliot", o jednym chłopcu, który chciał tańczyć, a nie iść do kopalni i mu się udało, czy bardziej jak "Jestem bogiem" o jednym chłopcu, któremu co prawda się udało, ale nie może się z tego cieszyć, bo nie żyje.

W poniedziałek wieczorem zadzwoniłem do Demirskiego. Że posypały mi się wszystkie plany, jakie miałem, jestem blisko kreski, a najbliższa perspektywa pracy, która wydaje się być tak naprawdę mogącą wyjść, szykuje się na maj/czerwiec z przelewem pewnie w lipcu. I to tylko jeżeli przez całe pozostałe do tego czasu dziewięć miesięcy teatralnej pracy nie wydarzy się nigdzie żadna obsuwa, która mogłaby te szyki poprzesuwać na początek nowego sezonu albo w ogóle sprawić, że się nie odbędzie.

Zaczęliśmy rozmawiać na temat tego, jakie są perspektywy, żeby po tym, jak sezony nie tylko zostały zaplanowane, ruszyły i zostawiły gdzieś daleko wszystko, co było umówione, jednak jakąś pracę podjąć, najlepiej w wykonywanym teatralnym zawodzie. Wyszło, że nie bardzo są na to perspektywy. Po raz kolejny powrócił temat dramatopisarskich rezydencji. Uczestniczyłem kiedyś w rozmowie na temat zrobienia w Polsce Royal Court. Z rozmowy niewiele wyszło. Była to dyskusja towarzyska i stolikowa. Niemniej jednak, nic z niej nie wynikło. Chociaż odbywała się ona w Instytucie Teatralnym. Który to Instytut Teatralny jest, zgodnie ze słowami Bogdana Zdrojewskiego, odpowiedzialny za kreowanie polityki teatralnej w Polsce. Więc był cień szansy, że coś się później z tym stanie. W granicach pieniędzy, które są Instytutowi przez ministra przekazywane. Nie chodzi o to, żeby stawiać cały dramatopisarski teatr. Zacznijmy od dramatopisarskich rezydencji przy którymś z istniejących już teatrów. Krzysztof Mieszkowski w Teatrze Polskim we Wrocławiu przyjął na etat dwóch reżyserów po krakowskiej szkole. Kto przyjmie na dwu- albo i trzymiesięczną rezydencję polskiego dramatopisarza albo dramatopisarkę?

W zeszłym roku okazało się, że mieliśmy dekadę dramatopisarek. Demirski mówił o maturzyście, który przyniósł mu tekst, odbijając się od kierownika literackiego, któremu tekst nie wszedł. Oprócz tego odbiłem się też od jednego dyrektora teatru-reżysera, jednego reżysera, jednego dyrektora Instytutu Teatralnego. Przeczytali Strzępka, Demirski, potem jeszcze Witek Mrozek. I to była jedyna szansa przed Metaforami Rzeczywistości, żebym usłyszał coś na temat swojego tekstu, mógł o nim porozmawiać. To nie chodzi o personalia. Tylko o czas. Praca wymaga skupienia, taka również. Nic dziwnego, że czasem może zabraknąć czasu, żeby przeczytać ni z tego, ni z owego, coś w skupieniu i napisać poważną, rzeczową odpowiedź. Zwłaszcza taką, która może dla kogoś dużo znaczyć.

Podczas tegorocznej edycji rozmawiałem z Martą Sokołowską, której "Kopia paryskiego metra w kawałkach" zakwalifikowała się do finału, ale nie zdobyła wystarczających ilości uznania jury, dziennikarzy czy publiczności. Sam tekst Marty wydaje mi się szalenie ciekawy i poplątany tak, jak mapa tytułowego metra. I dobrze by było, żeby na tym jednym czytaniu nie skończyła się jego kariera. O ile nie ukaże się w Dialogu albo Bartosz Zaczykiewicz, który realizował czytanie, nie znajdzie teatru, który byłby zainteresowany, i nie zrealizuje jego pełnowymiarowej wersji, obawiam się, że tekst przepadnie. Nie chodzi o to, żeby wszystko wchodziło na scenę. Bo być może nie wszystko powinno. Chodzi o tworzenie możliwości, żeby nie kończyło się dramatopisanie ekonomiczną cenzurą dramatopisarzy. Zwłaszcza jeśli kilka miesięcy temu walczyło się o to, żeby podobny los nie spotkał całych instytucji.

Na nic nie ma pieniędzy. Nigdzie. Proszę sobie iść. Mimo dekad dramatopisarzy, dramatopisarek, Pokoleń Porno, Ech, Replik, Fantazmatów i innych, proszę sobie iść. No, spierdalać, spierdalać. Dramatopisarstwo to nie jest coś cenionego. Owszem, są konkursy. A z konkursów jest pokarm. Nie chodzi o to, kto wygrał. Że w zeszłym roku w Poznaniu wygrałem ja, a w tym roku w Poznaniu wygrał Jarek Jakubowski. A za rok wygra jeszcze ktoś inny, kto wyśle dobry tekst. Chodzi o to, że ze stu pięćdziesięciu tekstów tylko trzy zostają skonfrontowane z publicznością, tylko trzy dostają szansę, żeby zaistnieć. A wraz z nimi ich autorki i autorzy. Dla pozostałych dramatopisarstwo może stać się zbyt czasochłonnym hobby. Zwłaszcza, że i tak nie będzie na nich rynku. O czym wie najlepiej Beata Stasińska, mówiąc, że nie ma czegoś takiego w Polsce czytelnicy zainteresowani współczesnym dramatem wydawanym na papierze do kupienia w Empiku. Ani na Masłowską, ani na Słobodzianka, nie ma. Zwłaszcza jeżeli nie wesprze tego żaden minister ani samorząd. I to będzie drogie. Bo autorowi trzeba zapłacić. Więc proszę sobie siebie wydawać w domu po kryjomu dla znajomych.

W takiej sytuacji to, że w UK wynaleziono nawet stawkowe widełki, w ramach których można wyceniać swoje noce i dnie klepania literek, ani to, że płaci się tam dramatopisarzom za udział w próbach, przestaje być priorytetowe. Chodzi o projekt dramatopisarskich rezydencji. Dwu- albo trzymiesięcznych. Z wynagrodzeniem pozwalającym opłacić życie i myśleć o wszystkim w perspektywie zarobkowej, a nie przetrwalnikowej. I mieć dobre warunki do pracy. Oraz możliwość sprawdzenia tekstu w działaniu z aktorami.

Podobno w Starym Teatrze zwolnił się reżyserski etat. Być może udałoby się go przekształcić w fundusz na dramatopisarskie rezydencje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji