Artykuły

Przyciśnij i odpuść

Podobno Roman Wilhelmi zwykł był na egzemplarza roli kreślić niewielkie znaczki. Przypominały litery "p" i "o". Zapytany kiedyś, co mają oznaczać te literki, odpowiedział: "To proste, p to przyciśnij a o - odpuść". W ten sposób znakomity aktor szkicował swoje role i zapisywał uwagi reżysera. Na ogół z rezultatem godnym pozazdroszczenia. Kiedy to sobie przypominam, żałuję, ze w szkołach teatralnych nie nauczają przyszłych artystów stosowania tego prostego, a jakże pożytecznego kodu, Czasem bowiem wygląda na to, że miary, w "przyciskaniu" i "odpuszczaniu" niektórzy nasi aktorzy nie posiedli.

Szarża w tym zawodzie istnieje od niepamiętnych czasów. W równej mierze można za nią obciążać publiczność, zwłaszcza niezbyt wyrobioną, która gustuje w nieskomplikowanych emocjach, wywoływanych przez równie nieskomplikowane zabiegi. Publiczność lubi się śmiać, nawet w miejscach niestosownych, i niejako wymusza na aktorze zachowania, jakie lubi. Trzeba mieć sporą odporność, aby nie poddać się szmerkom wywoływanym przez tanie gierki.

Bywa jednak, że to aktor pobudza apetyt na kicz. Takie dziwowisko mogliśmy niedawno oglądać podczas "Wieczoru kawalerskiego" Robina Hawdonaw reżyserii (?) Cezarego Morawskiego w warszawskiej "Syrenie". Aktorzy skądinąd markowi prześcigali się w tanich chwytach, aby tylko zebrać malutkie brawka, albo zaliczyć szmerek. Powstało przedstawienie amatorskie aż do bólu, pełne niezdrowej gonitwy za nadruchami, im w większej liczbie dysponowanymi, tym lepiej. Samą siebie przechodziła artystka Katarzyna Tatarak, która jako pokojówka brała się co i raz pod boki, zakręcała tułowiem, potupywała nóżętami i wydymała wargi, potrząsając ładną główką. Próbowali jej dorównać panowie Krzysztof Tyniec, który dwoił się i troił, tak że czasem wydawało się, że jest go co najmniej kilku, i niestrudzony równie w bieganinie Piotr Polk. W tym towarzystwie nawet Maria Ciunelis - aktorka wyborna i słynąca z doskonałego wyczucia roli - wyglądała tak, jakby przed chwilą zapomniała, jak się gra, choć nie uległa wyścigowi w demonstrowaniu nadruchów i nerwowej gry mięśni.

Winą za tę katastrofę w remizie obarczam, oczywiście, reżysera, który pozwolił na to szaleństwo, ba!, wygląda na to, że go to setnie bawiło, skoro taki kształt przedstawienia zaproponował publiczności. A publiczność chciała się bawić, to i bawiła się, choć nie wszystkim widzom było do śmiechu i nie wszystkim dłoniom do oklasków.

Nie ma recept, jak unikać takich kolizji z dobrym smakiem. Wszystko to kwestia wyczucia granicy, którą się czuje lub nie. Igranie z ową granicą bywa dla aktora zabójcze. Kiedy ktoś wejdzie na taką ścieżkę, łatwo o chałtury, ale coraz trudniej o przyzwoite rezultaty zawodowe.

Zasada "przycisnąć" niekiedy jednali sprawdza się. Nawet jeśli to przyciskanie ociera się o kicz. Tak było ongiś podczas studenckiego "Wesela" (w Łodzi) w reżyseiii Adama Hanuszkiewicza. To, co działo się na scenie, urągało wszelkim regułom zachowania w narodowym dramacie, a publiczność - w tym i "poważni krytycy z nazwiskami" - zwijała się ze śmiechu. Przedstawienie przyjęto jednali jako pastisz, świadomy, zawadiacki, młodzieńczy. Kiedy ten sam spektakl wrócił po paru latach - w wykonaniu tych samych, w większości, ale już dyplomowanych artystów - okazał się chałą do kwadratu. Cała energia sztubackiego żartu wyparowała, pozostały gierki i sposobiki.

Kiedy patrzę na prowokujących do żywiołowej zabawy, pełnych energii i wewnętrznej pary młodych aktorów wystawiających "Wszystkie dzieła Szekspira", mam ochotę ich przestrzec, żeby uważali. Igrają przecież z ogniem. Dotykają nieledwie granicy szarży. Ale przecież widzę, że mają się na baczności, że potrafią się zatrzymać przed niewidzialną granicą, za którą otwiera się czeluść chałtury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji