Juliusz Cezar
Prawie dwa lata temu Agnieszka Marszałek narzekała w "Didaskaliach" (numer 72) na telewizyjne przedstawienie Jana Englerta, pisząc, że to spektakle o "brudzie polityki". W ciągu tych dwóch lat nasze pojęcie - przynajmniej to doraźne i budowane na własnym doświadczeniu - o brudzie i polityce uległo pewnym zmianom albo przynajmniej wzbogaciło się o nowe obserwacje. Wspominam o tym, bo przecież "świadomość obywatelska" może okazać się istotnym czynnikiem w odbiorze "Juliusza Cezara", na co zwraca uwagę autor jednego z tekstów zamieszczonych w programie do przedstawienia, Sławomir Sierakowski.
Nie chcę porównywać telewizyjnego "Juliusza Cezara" (który mi się podobał) do wrocławskiego spektaklu Brzyka. ale różni je sprawa zasadnicza: sposób potraktowania Szekspirowskiej diagnozy jako klucza do opowiadania o współczesności. Bo obaj twórcy mówią o niej, korzystając z potocznego wyobrażenia o życiu politycznych elit, ale interesuje ich zupełnie co innego. Jeżeli w spektaklu Englerta istotniejsze wydaje się to, jak przenikliwie, głęboko i pięknie Szekspir pokazuje mechanizmy władzy i tragizm człowieka wplątanego w sprawy państwa, to Brzyka interesuje raczej sam mechanizm - zdobywania i utraty rządów.
Widownia Sceny im. Jerzego Grzegorzewskiego włączona została w przestrzeń gry: fotele mają się kojarzyć z polskim sejmem. W głębi sceny ustawiono krzesła dla publiczności, przed nimi rozpościerają się równo ułożone gazety. Dominującym elementem scenografii są jednak dwa olbrzymie ekrany, na których widzimy albo zbliżenia twarzy aktorów, albo akcję rozgrywającą się we foyer, na ulicy czy zapisy wystąpień Cezara (Andrzej Mrozek). Niekiedy teatralne fotele oddziela od sceny przeciwogniowa kurtyna - wielka blaszana ściana. Podłoga zasłana gazetami (przebrzmiałe doniesienia o zwycięstwach Cezara?) będzie domem Brutusa (Wojciech Ziemiański) albo publicznym placem, na którym Obywatele (Teresa Sawicka i Michał Mrozek) oddają hołdy "ojcu ojczyzny". Może też być miejscem starcia (wystylizowanego na konferencję prasową czy przedwyborczą debatę) Brutusa i Kasjusza (Wiesław Cichy) z Markiem Antoniuszem (Michał Majnicz) i Oktawiuszem (Mariusz Zaniewski). Po zabójstwie Cezara spiskowcy spotykają się wśród foteli, które pokrywa ochronna folia - na wojnie wyrzec się trzeba wygody. Na wielkich ekranach obserwujemy też reakcje Obywateli oglądających w telewizji kolejne wystąpienia.
Brzyk buduje świat brzydki, nieprzyjazny. Bohaterowie chodzą w zunifikowanych czarnych garniturach (Cezar w białym), rekwizyty są zredukowane do kilku niezbędnych przedmiotów - krzeseł, mikrofonów. Z tego obrazu wyróżniają się przaśnie ubrani Obywatele i kobiety - Porcja (Monika Bolly) i Kalpurnia (Elżbieta Czaplińska). Kalpurnia jest elegancką żoną dyktatora, Porcja - mniej dostojna - zachowuje dziewczęcy wdzięk w nocnej koszuli czy małej czarnej.
Brzyk, dokonując adaptacji dramatu, usuwa większość tekstu Szekspirowskich bohaterek, właściwie pozostawiając tylko kwestie niezbędne dla rozwoju akcji: prośbę Kalpurnii o pozostanie Cezara w domu, nocną rozmowę Porcji z Brutusem i jej rozterki. I właściwie tylko Monika Bolly ocala w tym przedstawieniu swoją postać. Grana przez nią Porcja to wrażliwa kobieta, która przeczuwa rozwój wypadków, a jej śmierć (w dramacie samobójstwo po "utracie zmysłów") wydaje się świadomym aktem - dużo bardziej świadomym niż działania mężczyzn.
Męscy bohaterowie spektaklu Brzyka są zadziwiająco do siebie podobni, tak że trudno właściwie odróżnić Kaskę od Cynny, na przykład. Cezar to stary, kapryśny władca, groteskowy w swoim samouwielbieniu. Wojciech Ziemiański tworzy Brutusa nie jako prawego Rzymianina, ale jako zmęczonego intelektualistę, który zdobywa się na bohaterski czyn, nie zdając sobie sprawy z jego konsekwencji, bo właściwie polityka go nie dotyczy i nigdy nie dotyczyła - interesują go tylko idee, jak ta wyrażona w haśle "Demokracja", namazanym na ekranie, na którym widzimy Cezara przemawiającego na wiecu. Niedojrzały, krótkowzroczny heroizm Brutusa i cwaniaczkowaty, prostacki spryt Kasjusza nie budzą zaufania. Ziemiański gra temat naiwnego inteligenta, a Cichy - polityka ugrupowań zwanych do niedawna przystawkami (w początkowych scenach stylizacja sposobu poruszania się i gestykulacji jest najwyraźniejsza, potem Kasjusz nieco "się cywilizuje"). Trudno uwierzyć, by stać go było na refleksję: "Ile/ przyszłych pokoleń odegra tę wzniosłą / scenę...". Te dwie role są - obok postaci Porcji - tworzone jakby na przekór przedstawieniu, w którym z "Juliusza Cezara" powstaje prosty obrazek świata na górze, gdzie "nie ma zmiłuj", i świata na dole, gdzie rzadko się myśli, a częściej ślepo wierzy w to, co pokaże telewizja. Podobnym naddatkiem okazują się niektóre elementy scenografii Justyny Łagowskiej - stylizacja rekwizytów (rogowe okulary, toporna blaszana popielniczka na nóżce) i postaci (brylantyna we włosach) na lata sześćdziesiąte niczego właściwie nie wnosi i pozostaje prawie niezauważalna. Wątek roli mediów w kształtowaniu społecznych nastrojów jest już tak wyeksploatowany, że trąci banałem.
Redukując tekst (co zrozumiałe - powstał i tak ponaddwugodzinny spektakl), Brzyk pozostawił jedynie temat władzy jako stanu wymagającego kompromisów, niweczących wszelkie szlachetne intencje, ale pokazał raczej ludzi zepsutych od początku, traktujących władzę jako najszybszą drogę do łatwych - i nie zawsze uczciwie zdobywanych - pieniędzy. W otoczeniu pazernych karierowiczów Brutus wydaje się zagubiony, ale nie tragiczny, bo w skundlonym świecie nie ma miejsca na patos ani na tragizm.
Po co dziś w Polsce wystawiać "Juliusza Cezara" w ten właśnie sposób? Przecież Szekspirowskie algorytmy władzy były równie wyraziste kilka miesięcy temu w "realu". O tym, co niezmienne, odwieczne, uniwersalne i tak dalej, można oczywiście mówić w teatrze wprost, bez zbędnych sensów i naddatków. Tylko po co, skoro teraz robią to wszyscy - poza teatrem.