Artykuły

Uprawiam sztukę towarzyską

- Dla mnie jest ważne, z kim pracuję i jaka atmosfera towarzyszy tej pracy. To ma bardzo duże znaczenie. Towarzyskość między artystami to istotna kategoria, której efekty widać potem na scenie - mówi ANDRZEJ STRZELECKI, aktor, scenarzysta, reżyser.

Marek Osajda: - Od dziesięciu lat jest pan dyrektorem artystycznym Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. Łatwo pewnie panu z tego powodu powiedzieć, kto jest gwiazdą?

Andrzej Strzelecki: - Jako organizatorzy nie robimy podziałów na większe czy mniejsze gwiazdy, bardziej czy mniej świecące. Ale przyznaję, że czasami sam czuję się zażenowany, gdy pojawiam się wspólnie z genialnym operatorem filmowym, Witoldem Sobocińskim, który robił zdjęcia do wielu filmów Wajdy, Polańskiego, do dzieł Skolimowskiego czy Kieślowskiego, a to ludzie nie do niego, tylko do mnie zwracają się o autografy. Sobociński to gwiazda światowego formatu, o dorobku wielokrotnie większym od mojego... Ja zdaję sobie sprawę z tego, że wielu ludzi podchodzi do mnie wyłącznie dlatego, że mnie zna jako postać z popularnego serialu telewizyjnego.

- Jakie są kryteria, wedle których zaprasza się gwiazdy do wzięcia udziału w festiwalu?

- One są różne. Decyduje przede wszystkim dorobek, talent, klasa danego artysty, często też popularność, jaką się cieszy wśród publiczności. Ale zapraszamy też ludzi, którzy są postaciami absolutnie wybitnymi, niestety, już mniej znanymi, które swoją wielką karierę oparły na dokonaniach teatralnych czy filmowych. Nie są oni znani głównie młodszej widowni. Chodzi tu o takie postaci, jak chociażby: Marian Kociniak, Franciszek Pieczka, Elżbieta Czyżewska czy Barbara Krafftówna. To są przedstawiciele pokolenia artystów, które miało duży wpływ na swoich następców. My nawet nie zdajemy sobie sprawy jak duży. A tacy twórcy jak Roman Polański, Janusz Głowacki, Jerzy Skolimowski, Marek Piwowski czy Kuba Morgernstern to pokolenie, z którego czerpiemy do tej pory. Oni mieli wręcz wpływ nie tylko na kulturę, ale na styl naszego życia. Festiwal jest w pewnym sensie hołdem dla nich.

- Jako twórca jest pan w tej szczególnej sytuacji, że wiele wybitnych postaci teatru i kultury zna pan czy znał osobiście.

- Kończyłem Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie i miałem przyjemność uczyć się np. od Erwina Axera, który był kolegą Bertolta Brechta, czy od Aleksandra Bardiniego. Byłem także członkiem słynnego STS-u, w którym prym wiedli nieżyjący już Andrzej Jarecki i Jerzy Dobrowolski. Ja miałem się od kogo uczyć. Dużo tym ludziom zawdzięczam. Tę wiedzę, którą mi dali, wykorzystuję m.in. jako wykładowca Akademii Teatralnej już od 25 lat. To ja teraz uczę młode pokolenia. Ta ciągłość ma ogromne znaczenie. Kultura, teatr czy sztuka w ogóle nie zaczynają się przecież od jednego czy drugiego nazwiska. To jest ciągłość, proces, przekazywanie wiedzy i doświadczeń poprzednich pokoleń.

- Gdyby dyrektorem festiwalu był ktoś o piętnaście lat od pana młodszy, to...

- ...pewnie uszłoby jego uwadze całe pokolenie ludzi, którzy dla polskiej kultury, jej rozwoju mieli duże znaczenie.

- Mówi pan o sobie, że uprawia sztukę towarzyską. Jak to rozumieć?

- Dla mnie jest ważne, z kim pracuję i jaka atmosfera towarzyszy tej pracy. To ma bardzo duże znaczenie. Towarzyskość między artystami to istotna kategoria, której efekty widać potem na scenie.

- Bardzo często pisze pan scenariusze, różne prace literackie, laudacje itd. Skąd ta sympatia do pióra?

- W ciągu dziesięciu lat prowadzenia teatru na scenie w prawie osiemdziesięciu procentach wystawiałem dzieła autorskie. Jestem nie tylko aktorem i reżyserem, ale także zawodowym scenarzystą. A na dodatek dziennikarzem...

- Dziennikarzem?

- Tak. Do tej pory mam legitymację dziennikarską. Pochodzę z rodziny, w której w najbliższym moim otoczeniu było dziesięciu dziennikarzy. Ja sam przez dwa lata pisałem do "Świata Młodych" i do "Sztandaru Młodych". Pisanie towarzyszy mi przez całe życie i tak już zapewne zostanie.

- Co roku mówi się, że kolejna edycja Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach może się już nie odbyć. Tak jest i teraz.

- Gdy robiliśmy piątą edycję, mówiło się, że szóstej już nie będzie. Gdy robiliśmy dziewiąty festiwal, mówiło się, że nie będzie dziesiątego. To jest potrzebna impreza, jedyna interdyscyplinarna o tak szerokim zasięgu w kraju. I nie sądzę, by zniknęla nagle z krajobrazu. Faktem jest, że najbardziej widoczni są tu przede wszystkim aktorzy i reżyserzy, ale pojawiają się też wybitni muzycy: Kulka, Olejniczak, Możdżer, Soyka i wielu innych. Zapraszamy wybitnych plastyków, tych z najwyższej półki, choćby prof. Myjaka czy Andrzeja Pągowskiego. Ten festiwal to nie jest tylko wydarzenie towarzyskie, ale także kulturalne.

- Zrozumiałe zainteresowanie budzi na nim zawsze osoba Jana Kulczyka, który wspiera imprezę finansowo. W tym roku nie wymienia się go jednak w gronie sponsorów?

- Ale zapewniam pana, że także ją finansował. Moim zdaniem, pan Kulczyk to jest człowiek z klasą, który pomaga festiwalowi nie dla publicity, ale z wewnętrznej potrzeby. On ceni sztukę i prawdziwych artystów. Festiwal ma mu dużo do zawdzięczenia.

- Panu także...

- Zapewne tak, ale nie ukrywam, że ja też sporo temu festiwalowi zawdzięczam i ludziom, którzy się tu pojawiają.

- Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: Andrzej Strzelecki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji