Artykuły

Ave Klata!

"Titus Andronicus w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Grzegorz Chojnowski na swoim blogu.

Wyrwało się Janowi Klacie w przedpremierowej rozmowie z dziennikarzami, że może potrzebowaliśmy Quentina Tarantino, aby zająć się "Tytusem Andronikusem". W takiej formie i właśnie o tym. O traumach polsko-niemieckiej (i nie tylko) historii, o przemocy międzysąsiedzkiej, międzyludzkim wilczym dole, złym spojrzeniu, niekończącym się bezsensownym odwecie. Może i tak, Tarantino był potrzebny, ale jego filmy to jednak czysta rozrywka, nie dają nic prócz estetycznej frajdy (bo przecież nie rozkoszy). Dla teatru Klaty, korzystającego tu i z Tarantino, i z Monty Pythona, i z greckiej tragedii oraz Szekspirowskiego geniuszu, próg przyjemności odbierania to zaledwie pierwszy krąg, seans zero. Najważniejsze nadchodzi potem.

Udaje się zespołowi Klaty stworzyć w "Tytusie Andronikusie" wielopoziomowe widowisko, sceniczny odpowiednik świetnej powieści. Najżałośniejsza rzecz o człowieku, który nie pojął w porę, że świat się zmienia, stare reguły zastępuje nowy brak reguł, tka się w spektaklu nicią jasną, zrozumiałą dla kogoś, kto oryginału Szekspira nie zna. Wracający ze zwycięskiej wojny dowódca odrzuca propozycję przejęcia rzymskiego tronu w imię przyzwoitości starego porządku. Nie jest w końcu cesarskim potomkiem. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że uruchomi mechanizm apokalipsy. Może tkwi w nim etyczny rygor, absolut-konieczność, może oferta przychodzi nie w porę. Gdy opłakuje się 21 poległych w walce synów, nie ma miejsca na nic prócz żałobę. Klata rozegrał ten moment imponująco. Kazał Tytusowi wnosić na scenę ciężkie skrzynie-trumny przy wtórze hardrockowej muzyki, do rytmu wykonywanej przez aktorów musztry. Widziałem, jak niektórzy widzowie nerwowo i z dezaprobatą niecierpliwili się na swych krzesłach. Dla mnie ten kwadrans był koncertową uwerturą w symboliczny sposób oddającą 21 lat historii naszej ery. Zaszczepione tak w widzu myślenie kiełkuje przez całe przedstawienie. Mieliśmy być może jeden holocaust, ale wcześniej (i później) tysiące podobnych zbrodni, fatalnych wykroczeń. Od epoki Krzyżaków (i Wandy co nie chciała Niemca) po gastarbeiterski żywot niechcianego cwaniaka. W środku Grunwald, hołd pruski, zabory, germanizacja, wojny światowe, Auschwitz, wybaczamy i prosimy o wybaczenie. Nie, to ostatnie w świecie Tytusa Andronikusa nie występuje, bo tu niepodzielnie królują ZEMSTA, GWAŁT, MORDERSTWO. W tej sztafecie są arcymistrzowie, nie ma triumfatora. Raz my, częściej wy dopinacie celu. Wrocław - Breslau - Wrocław i naloty na Drezno. Septemberfest, a dla odmiany czasami obciachowa dyskoteka z piosenkami Fancy'ego. Jak to przerwać? Wygasić światła na scenie, bić brawo (nie sąsiada) i myśleć, myśleć, myśleć.

"Tytus Andronikus" zaprezentowany przez Austriaków, Niemców, Polaków, nacje mające swoje za uszami, staje się szybko uniwersalną opowieścią o przemocy w ogóle. Także o tym, jak symboliczny Żyd zjada symbolicznego Murzyna, symboliczny Rosjanin przychodzi, by krwawe pobojowisko po swojemu pozamiatać. Widz musi na to zareagować. W oklaskach publiczności nie zachwyt się ujawnia, lecz prawda. Bo mimo tragifarsowo-kabaretowych scenek, mimo salw rozbawienia, wieje grozą. Borowskim, Nałkowską, Grossem, Tochmanem. Kubą, Syrią, Timorem, Kambodżą. To jest miejscami bardzo poetycki spektakl, przebiegle wyważony, oskarżycielski i okrutny, ale też groteskowy. I IDEALNIE OBSADZONY. Klata wraca tu trochę do fizyczności własnej "Ziemi Obiecanej", energii "Nakręcanej pomarańczy", też zawierających elementy różnych teatrów (pantomimy, tańca, dramatu). W "Tytusie..." mamy nawet teatr lalkowy. Zmęczenie aktorów boli, przez co cierpienie staje się sprawą wspólną. Cierpienie naiwnego wodza-ojca, piekło poniewieranych kobiet, los mężczyzn, którzy też ciągle muszą coś wbrew sobie. Kiedy upada jeden Rzym, pojawia się nadzieja na nowy, ale jak, kto i dlaczego miałby naprawić ten dziwny świat? Nie zrobi tego kat ani ofiara. Wszystkie role tego spektaklu wymagają najwyższej oceny w rankingu teatralnego "Kickera". Każda i każdy jest artystycznym snajperem. Chapko, Hanushevsky, Höller, Göpel, Majnicz, Michalek, Mrozek (szkoda, że tak krótko), Luckey, Pempuś, Ranft, Skibińska, Ziemiański. Dramaturdzy (z Polski i Niemiec), scenografka, choreograf, twórcy znaczących kostiumów, autorzy pomysłowych wideonapisów. Wyraziste, potrzebne 20 procent Heinera Müllera i młody, mocny, błyskotliwie bijący między oczy William Szekspir. Zderzenie czołowe z takim czołgiem, prowadzonym przez przenikliwie inteligentnego tytana Klatę, pozostawia rany. Czym je opatrzyć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji