Artykuły

Chcecie klasyki - no to ją macie!

Teatr Studyjny'83 od kilku już sezonów przyzwyczaił teatromanów do pewnych konsekwencji w polityce repertuarowej. Konsekwencje te mogły wzbudzać takie czy inne odczucia, na pewno jednak cechowała je oryginalność i fascynacja współczesną rzeczywistością. Sięgano czasem po teksty nieco już odległe, ale zawsze z myślą o dylematach teraźniejszych. Bywało iż ostateczne przesłanie było nieco zagmatwane, ale zawsze z piętnem autorskiej odwagi mówienia o dziś.

I oto - zastrzegam się od razu, że jest to moje subiektywne podejrzenie - dyrekcja tej sceny postanawia zadośćuczynić różnym przemądrzałym teoretycznym postulatom i nobilituje działalność swej sceny sięgnięciem po "prawdziwą" klasykę.

Padło na "Zbójców" Schillera. "Dla honoru domu" wystawiono "nową, poprawioną wersję mannheimską" tego utworu, i to w inscenizacji artystów zachodnioniemieckich. Reżyseruje Bernhard Wolf, w scenografii Heinricha Trogera (współudział Tadeusza Piechury - PRL) i z muzyką Philipa Gullatza.

Początkowo sądziłem, że ja - jeden z widzów tego spektaklu - byłem wśród najbardziej poszkodowanych i oszukanych tym przejawem eklektyzmu repertuarowego tak oryginalnego teatru przy ulicy Kopernika. Po pewnym czasie zacząłem współczuć Schillerowi, koniec końców jednak najbardziej współczuję Tadeuszowi Teodorczykowi, który - grając starego von Moora, i to grając uczciwie - nie bardzo chyba mógł się połapać co dzieje się z jego dwoma synami.

Karol (Andrzej Krukowski) i Franciszek (Jarosław Dunaj), reprezentujący - jak to zrozumiałem - dwie postawy społeczne (jeden chyba coś na kształt kontrkultury i buntu młodzieżowego, chyba końca lat sześćdziesiątych, drugi - zachowawcze stanowisko konsumpcyjnego współczesnego mieszczaństwa). Do tego na karku biedny Teodorczyk ma - chyba niezrównoważoną nieco - przyszłą synową (Amalia Anny Nowickiej). Męczy się z nimi wszystkimi na scenie równie mozolnie jak widzowie z rozgryzieniem koncepcji reżyserskiej spektaklu.

W kuluarach, w przerwie, słyszałem nawet jak jakiś mądrala-erudyta powiedział, iż starego Moora należy odbierać jako von Pappena, a jego zbuntowanego syna - jako rodzący się ruch hitlerowski.

Wniosek z tego więc chyba tylko jeden: szkoda gdy scena - mająca swe oblicze - sięga po eklektyzm. Niechaj już narzuca nam swoje, być może czasem kontrowersyjne, zdanie, niż ma sprowadzać nas na manowce wszystkoizmu i potencjalnego interpretacyjnego bełkotu. Czego być może dowodem i ta recenzyjka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji