Artykuły

Andrzej May: między życiem a snem

ANDRZEJA MAYA, zmarłego kilkanaście lat temu aktora, reżysera i dyrektora teatrów, subiektywnie wspomina bratanek - Wojciech May.

Byłem nastolatkiem, gdy Andrzej powiedział kiedyś: "Prościej będzie, jeśli zaczniesz mówić mi po imieniu." Pewnie miał rację, bo stryj to takie słowo, które tworzy, może poprzez swoją nieco staroświecką formę, jakiś hierarchiczny dystans. Takie słowo dobrze brzmi na scenie, a on należał do tych aktorów, którzy stawiają ostrą granicę pomiędzy życiem a sceną.

A życie rozpoczął 3 marca 1934 roku. W Kaliszu. Cóż, rok 1934 nie był chyba najlepszy,, aby się urodzić. Wojna sprawiła, że prawie przez siedem lat nie widział ojca. Bo nim mój dziadek szczęśliwie powrócił z niemieckiej niewoli, Czerwony Krzyż stwierdził, że zaginął, więc wszyscy byli przygotowani na najgorsze. Wojna jednak dość łaskawie obeszła się z rodziną Mayów. Ale zburzyła beztroskę tak pieczołowicie budowaną przy ulicy Legionów, a potem przy Mickiewicza. Kiedy w 1953 roku ukończył kaliskie Liceum im. Tadeusza Kościuszki, postanowił, że zostanie dziennikarzem. Egzaminy wstępne na dziennikarstwo zdał pomyślnie, nie został jednak przyjęty na uczelnię. Przez rok pracował jako tokarz w WSK.

Czarny i Segismundo

W 1958 roku ukończył Państwową Wyższą Teatralną w Łodzi. Na ostatnim roku studiów zagrał dwie ważne role filmowe: Sypniewskiego w "Krzyżu Walecznych" Kazimierza Kutza i "Czarnego" w "Zamachu". Stał się wtedy bardzo popularny. 1958 rok przyniósł też debiut teatralny Andrzeja - rolę Don Alvaro Di Castlglia w "Sprytnej wdówce" Goldoniego Carlo w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Potem był Teatr Klasyczny w Warszawie, a w roku 1959 Bałtycki Teatr Dramatyczny im. J. Słowackiego w Koszalinie. W sezonie 1962-1963 Andrzej związał się z Teatrami Dramatycznymi w Szczecinie. Wtedy też pojawiły się kolejne ważne role filmowe: w "Zaduszkach" Tadeusza Konwickiego i "Ludziach z pociągu" Kazimierza Kutza.

Jednak to w Łodzi, w Teatrze Nowym odnalazł swoje miejsce i swój czas. Tam, pomiędzy 1968 a 1981 rokiem, powstały jego najlepsze kreacje: Chlestakowa w "Rewizorze" Gogola, Myszkina w "Idocie" Dostojewskiego czy, przede wszystkim, Segismunda" w "Życie jest snem" Calderona. Chlestakowa zagrał raz jeszcze w spektaklu przygotowanym dla Teatru Telewizji.

Segismundo był mu wyjątkowo bliski. Za tę rolę zdobył w Andrzej May podczas kręcenia scen do filmu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy" w Ostrowie, 1970 roku wyróżnienie aktorskie podczas 10. Kaliskich Spotkań Teatralnych. Kiedy Hanuszkiewicz, obejrzawszy kaliski spektakl, proponował mu angaż - Andrzej odmówił. Bo nie o to chodziło. I nie o to, że Gustaw Holoubek, grający tę postać w tym samym czasie w stolicy, zebrał gorsze recenzje. Ważna była prawda, ta nieuchwytna granica między życiem a snem. Bo czyż aktor może nie być filozofem? Może. Ale Andrzej chciał nim być. Szukał więc prawdy i chyba nigdy jej nie znalazł.

Zamiast Klossa - Połaniecki

Lata 70-te to przede wszystkim czas owocnej współpracy z Kazimierzem Dejmkiem: "Dialogus de Pasione" oraz główne role w dramatach Mrożka "Garbus" i "Vatzlav". Mógł być kapitanem Klossem. Znów odmówił. Zagrał epizod w pierwszym odcinku "Stawki większej niż życie".

Największą popularność ekranową przyniosła mu rola Stanisława Połanieckiego w serialu Jana Rybkowskiego "Rodzina Połanieckich" (1978) wg Powieści Henryka Sienkiewicza oraz w jego kinowej wersji, filmie "Marynia" (1983). Z serialem tym wiąże się zresztą rodzinna anegdota. Kiedy Andrzej bywał z rodziną w Kaliszu, każdego ranka witał mnie i swojego syna, starszego ode mnie o dwa lata Jacka, takimi oto słowami:- "Dobrze dzieci spały?" A my chórem odpowiadaliśmy: - "Dobrze". Potem padało kolejne pytanie: - "A sucho wstały?". - "Sucho" - stwierdzaliśmy zgodnie. W jednym z odcinków "Połanieckich" pan Stach odwiedza dom swojego wspólnika Bigla. W salonie ob-stępuje go spora gromadka Biglowych dzieci. I nagle z ekranu padają znane dobrze słowa: -"Dobrze dzieci spały?" A potem dalszy ciąg kwestii. Widać, ta improwizacja spodobała się Rybkowskiemu.

Dyrektor i reżyser

Potem w jego artystycznej biografii przyszedł czas na inne wyzwania. W sezonie 1981-1984 objął stanowisko dyrektora naczelnego i artystycznego Teatru Dramatycznego w Elblągu, a następnie, w latach 1984-1989

dyrektorował w Teatrze Polskim w Szczecinie. Mógł sprawdzić się jako menager, ale przede wszystkim - jako reżyser. Często wracał do ulubionych sztuk i ról, próbując nadać im własną artystyczną wizję. Do "Życie jest snem", "Idioty". Dostojewski był jego ostatnią premierą, którą wyreżyserował i w której raz jeszcze zagrał Myszkina. Już po pierwszym wylewie. Lekarze powiedzieli mu wtedy, że czas się wycofać. Andrzej burczał poirytowany: - "Wolę, żeby mnie szlag trafił na scenie, nie będę siedział w domu". Drugi wylew pozostawił po sobie częściowy paraliż, nie pozostawił natomiast alternatywy. To był koniec aktorstwa, reżyserii. Koniec teatru. Nie mógł się z tym pogodzić.

Po raz ostatni widziałem go, kiedy spędzaliśmy w Szczecinie święta Wielkiej Nocy. Był rok 1992. Do końca starał się walczyć. Z chorobą, ze sobą, kto wie, z czym jeszcze. Mogąc prowadzić samochód tylko jedną sprawną ręką, potrafił wybrać się w podróż ze Szczecina do Łodzi. Po trzecim wylewie nie odzyskał przytomności. Zmarł po kilkunastu dniach, 7 grudnia 1993 roku. Zakończyło się życie, które nigdy nie było snem, a sen przestał być grą.

Na zdjęciu: Andrzej May jako Stanisław Połaniecki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji