Artykuły

Koronacja sezonu

- Bardzo będę wdzięczny za pochwalenie smaku moich cukierków, ale skosztować ich pozwolę dopiero za dwa miesiące...

Tak mniej więcej przedstawia się sprawa zamykająca sezon Teatru Wielkiego w Warszawie "Koronacją Poppei" Claudio Monteverdiego.

Organizacja Widowni rozesłała do redakcji stołecznych pism listy proszące o przychylne potraktowanie lipcowej premiery. Jednocześnie jednak odmówiono recenzentom biletów prasowych motywując ten dziwny fakt zorganizowaniem tzw. premiery prasowej dopiero w nowym sezonie, we wrześniu. Co tu robić: "potraktować przychylnie", czy milczeć aż do września? Wybieramy to pierwsze. Ostateecznie czemu nie pokazać, że i za kupiony za gotówkę bilet dziennikarz też się do teatru dostaje i - kto wie - czy nie ocenia wtedy bardziej obiektywnie. Bo - jak wiadomo - najwięcej krytykuje "darmocha"...

Tak więc w ubiegły piątek posmakowaliśmy premierowego cukierka. Nie, nie wypada stosować i tego porównania do arcydzieł tej rangi i miary, co "Koronacja Poppei" Monteverdiego. Za jej wystawienie warto pochwalić Teatr Wielki i teraz, i we wrześniu, kiedy to, po przerwie wakacyjnej będzie - jak się domyślamy - jeszcze lepiej.

Osobiście byłem na "Koronacji" już po raz drugi. Pierwszy raz oglądałem ją przed 7 laty w Wiedniu. Byłem wtedy wprost oszołomiony i czym prędzej w drugim wydaniu mego "Verdiego" podkreśliłem rolę Monteverdiego jako właściwego poprzednika Verdiego. Nie ma wątpliwości, że cały teatr operowy, a na pewno ten najlepszy, wywodzi się od Monteverdiego. Dzisiaj jego muzyka wydaje się nam taka inna, piękna, kunsztowna, a przy tym prosta i tak nasycona dramatycznością. Dopiero słuchając Monteverdiego można zdać sobie sprawę jak bardzo spłycili sens opery jego utalentowani - na pewno! - następcy.

Z pewnością naszej stołecznej scenie operowej należą się słowa uznania za sięgniecie po tę równie wspaniałą co trudną pozycję. Przedtem "Elektra" Straussa, a teraz "Koronacja Poppei" Monteverdiego. Teatr, który takie dwie pozycje, jedną po drugiej, wprowadza do swego repertuaru i realizuje obydwie na poziomie, pasuje się już na teatr operowy pierwszej rangi. To się nazywa zamknięcie sezonu!

A w dodatku "Koronacja" jest zarazem paradą gwiazd. Pod batutą Zygmunta Latoszewskiego usłyszeliśmy z pięć czołowych sopranów z doskonałą Barbarą Nieman w partii tytułowej. Takiej Poppei rzeczywiście trudno się oprzeć... Prawda, że nie potrafiłbym - jak to zrobił brzydki Neron (Zdzisław Nikodem) - zrezygnować tak łatwo z Oktawii - Krystyny Szostek-Radkowej. Wykonywanie Monteverdiego wymaga nieskazitelnej emisji głosu: był to więc popis emisji, który dla jednych wypadł lepiej, dla innych nieco gorzej. (Może po wakacjach utrudzone sezonem gardziołka wypoczną).

To, co się widziało, cieszyło oko. Po wybujałościach, zwłaszcza reżyserskich i choreograficznych "Cyrulika", znów umiar i dobry smak. Wiec słowa wdzięczności Ludwikowi René (inscenizacja), Zofii Wierchowicz (scenografia) i Witoldowi Grucy (choreografia). Jeżeli może najpiękniej wypadła scena śmierci Seneki (Edmund Kossowski) duża w tym zasługa chóru przygotowanego przez Zofię Urbanyi-Świrską.

Nie, proszę Organizacji Widowni nie było się czego obawiać i można było i nas, piszących śmiało już teraz prosić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji