Kopanie w Powszechnym
JANUSZ GŁOWACKI stworzył sportową komedię dell'arte. Ożywił postacie - symbole współczesnego wyczynu. Wbrew tytułowi na scenie nie roi się od zawodników. Prym wiodą zakulisowi inspiratorzy: prezes, wiceprezes, skarbnik, szef bankietu...
Ale mecz trwa i to ostry, bez przebierania w środkach. Istna wolnoamerykanka w krajowych realiach. Walczy się o stanowiska, atrakcyjne służbowe podróże, intratne kontrakty...
Autor stara się przynajmniej jednym zdaniem wspomnieć o każdym problemie. Szerzej rozwija tylko niektóre wątki; inaczej spektakl musiałby wrócić do antycznych wzorów - wlec się od rana do wieczora.
Pójście na całość zmusza do stosowania schematów. Ironiczne zacięcie Głowackiego wyławia z nich: śmiesznostki, negatywy, przykłady moralnej degrengolady. Powstaje jednak pytanie, czy po łowach w schemacie jeszcze coś zostaje? Chyba tylko kilka frazesów o wartościach kultury fizycznej.
Podteksty i aluzje "Meczu" zachęcają do rozleglejszej interpretacji utworu. Ale wchodząc na tę drogę rozważań, znajdziemy się na utartym szlaku, gdzieś między bajką o Czerwonym Kapturku a koncepcjami awangardy filozoficznej XX wieku. Wszystko bowiem sprowadza się do walki dobra ze złem.
ZOSTAŃMY zatem przy podskórnej być może, lecz także istotnej tematyce sztuki. Bądź co bądź potężnym pretekstem jej powstania były kulisy sportu. Ich tajemnic strzeże na scenie solidna żelazna krata (dość dwuznaczna w tej sytuacji).
Uderza, choć nie zaskakuje brak bohaterów pozytywnych. Dla ludzi ze światka "Meczu" sport jest jedynie windą do kariery. Zdają sobie doskonale sprawę, że winda jeździ także w dół (prawdopodobnie już nieraz ich woziła) i czynią wszystko, by naciskać odpowiednie guziki (najlepiej cudzymi palcami).
Nie ma wśród nich entuzjastów, ba, kibiców. Jedynie skarbnik daje się ponieść emocjom spotkania Polska - Holandia. I właśnie on odbiega od stereotypów (niewiele, ale zawsze).
Patrząc na prezesa przygłupa, jego zastępcę alkoholika - myślącego jednak najtrzeźwiej z całej grupy, dziennikarza lizusa, Cichońskiego - bufona, który wiele może, Migonia - piłkarza, który strzela bramki, gdy to mu się opłaca, rozglądamy się za krzywym zwierciadłem. Ale nie, scenograf zawiesił na scenie tylko prozaiczne lustro.
Problemy moralne tych ludzi skrótowo i celnie określa anegdota o gospodarzu stadionu. Jego obowiązkiem jest nie wpuszczać na trybuny ludzi z wódką. Ale jednocześnie zatrudnia trzydziestu chłopców do zbierania po meczu butelek.
Wszelkim działaniom towarzyszy szelest banknotów, przekonanie, że dyskusja może dotyczy jedynie wysokości ceny.
W PROGRAMIE (świetny pomysł z żółtą kartką, podobnie jak zaproszenia w formie czerwonych kartek) Maciej Karpiński pisze: "Głowacki sięga po tematykę, która ma szanse ściągnąć do
teatru rzesze ludzi, spędzających czas wolny na stadionach i tam poszukujących rozrywki i wzruszenia".
Zbożna intencja, lecz chyba nieco utopijna. Wprawdzie na sali sporo młodzieży, ale to nie ci, którzy zwykle ciągną na Racławicką, Łazienkowska i Konwiktorską. Smutne, ale prawdziwe.
A sądzę, że warto zachęcić kibiców do wizyty w Teatrze Powszechnym. Sceniczny debiut świetnego reżysera filmowego, Andrzeja Trzosa Rastawieckiego, utrzymany jest bowiem w tradycyjnej konwencji.
Reżyser reprezentuje głównie interesy autora, co ostatnio należy do rzadkości.
Aktorzy także znakomici. Wychodzą zwycięsko z plakatowych chwilami sytuacji, ze skeczowatego (nie mylić z kiczowatym) dialogu. Bo formalnie walory sztuki Głowackiego znacznie ustępują wartościom treści.
Leszek Herdegen jako wiceprezes, Kazimierz Kaczor jako Cichoński nadają tok przedstawieniu. Prezes Franciszek Pieczka w dobrej formie. Krzysztof Majchrzak wygląda, jakby pół życia kopał piłkę. Wspaniale śpi przez cały spektakl na scenie gospodarz stadionu - Zdzisław Maklakiewicz. Tylko dziewczyn za mało. Urocza Monika Sołubianka zastępuje całe tabuny pań i panienek kręcących się zwykle w tych rejonach. Widocznie pozostałe siedzą na trybunach, podziwiając swych chłopców.
WSZYSTKIM, którzy przyczynili się do wystawienia "Meczu" z autorem na czele, gromkie brawa za pionierstwo. Z jednym zastrzeżeniem. Wiele elementów funkcjonujących w naszym piłkarstwie nie posiada odnośników w innych dyscyplinach. Bo futbol to nie dyscyplina, futbol to potęga.
W przerwie żona znanego aktora dziwiła się, że takie rzeczy dzieją się w rzeczywistości. Szanowna pani. Życie bije na głowę literacką fikcję. Autor potraktował temat nader łagodnie, powiedziałbym nawet - dobrotliwie.