Mecz
Janusz Głowacki chwilo wygrał z PZPN-em. Liga piłkarska ruszy dopiero z końcem lutego, a jego "Mecz" idzie już od tygodni na scenie Tea Powszechnego. Władze piłkarskie wzięły ten fakt pod uwagę na jednym z ostatnich posiedzeń. Ale nim zapadną decyzje, Głowacki znów jest szybszy. Sam sobie wystawił "żółtą kartkę" - do wglądu i ewentualnego nabycia przed pierwszym aktem w teatralnym foyer. Jak dotąd, otrzymał ją w prezencie od portiera prezes PZPN, a także - czego byłem świadkiem - członkowie ścisłego kierownictwa Polskiej Federacji Sportu, skądinąd bardzo kulturalni panowie, choć niewykluczone, że w tym przypadku udali się do teatru służbowo.
Taki bywa los działacza, jeśli ma poznawać w swojej dziedzinie pewne zakulisowe realia, o których zwłaszcza wśród sportowych dżentelmenów głośno się nie mówi . O nich się po prostu wie.
Mecz trwa, celnych strzałów w samo okienko nie brakuje, a PZPN milczy, więc biorąc pod uwagę aktualny wynik bezbramkowy, jestem gotów postawić Głowackiemu 1:0. Mimo iż nie mam pewności, czy ktoś zechce oficjalnie zaprotokołować.
Nie dalej jednak, jak przed miesiącem, pisałem w "Kierunkach" ("Arsen Lupin na boisku") o pewnym filmie sportowym poniechanym w połowie zamysłu. Reżyser który ma w swym dorobku co najmniej jeden wysoce udany kryminał, wobec sportu okazał się człowiekiem miękkim, a przede wszystkim słabym, jak na ciężar gatunkowy tematyki z otoczki współczesnego stadionu i wyczynu. Zamiast dostrzegać zasadniczą różnicę między kupowaniem zawodnika a kupowaniem meczu piłkarskiego w całości, a także pewną subtelną zależność niejednej kariery osobistej od powodzenia powyższych transakcji, miękki ten człowiek załamał się i odstąpił. Uznał, że w gromadzonym materiale występuje zbyt wiele elementów bardziej oczywistych w raporcie dla prokuratora niż dla scenariusza filmowego.
Głowacki napisał z tego sztukę i wystawił ją na scenie. Reżyserował Andrzej Trzos Rastawiecki, o którym wiem prywatnie, że zna się na sporcie. Ale nie przypuszczałem, że Franciszek Pieczka, tutaj w roli głównej, potrafi wejść tak doskonale w przyrodzone zręczności, życie wewnętrzne i wszelkie rozterki sportowych prezesów.
Wobec całej tej galerii, jakby żywcem przeniesionej spod trybun gigantycznego stadionu na deski "Powszechnego", darować muszę nawet tego dziennikarza sportowego, najbardziej żałosną ze wszystkich postaci. Wszak każdy, kto bywa ze sportem na co dzień, może tam zobaczyć w krzywym zwierciadle trochę czegoś własnego...
Głowacki mówi o sobie: "staram się unikać w tym, co piszę, komentarza". Tak jakby w jego "Rejsie" (reżyserował Piwowski), "Polowaniu na muchy" (Wajda), albo "Trzeba zabić tę miłość" (Morgenstern) należało coś jeszcze komentować. W "Meczu" nie ma prawie nawet pointy. Chłopcy strzelają upragnioną bramkę w ostatnich sekundach przedłużonego o minutę spotkania, w "darowanej minucie" - jak powiadają na trybunach stadionów prawdziwych. W dodatku strzał pada z rzutu wolnego, ale jednak jest bramka, która ratuje straconą nadzieję i znów stawia wszystkich mocno na zachwianych jeszcze przed sekundą nogach. Polska znów jest górą. W momencie tak wielkiej euforii, aż trudno zauważyć jakby niezamierzoną pointę wygłoszoną w czterech słowach, scenicznym szeptem, przez gospodarza stadionu (Zdzisław Maklakiewicz) do skarbnika piłkarskiego zarządu (Władysław Kowalski): "panie Heniu, sędzia czeka..."
Ludzie sportu apelują do literatury i sztuki o większe zainteresowanie dla ich tematyki. Marzą im się ciągle nowe wawrzyny. Ktoś na miarę Parandowskiego, Wierzyńskiego. A trafił się Głowacki.
Piszą już pierwsi recenzenci. Maciej Karpiński: "Sport jest w Meczu jedynie pretekstem. Pretekstem do ukazania spraw szerszych: postaw moralnych, mechanizmów społecznych, portretów psychologicznych naszych współczesnych. I piłka nożna, prestiżowy mecz futbolowy, o którego przebiegu opowiada sztuka - jedynie pomagają odsłonić owe postawy, uruchomić mechanizmy, wyostrzyć portrety...". Recenzenci przestrzegają także poszukiwaczy sensacji, którzy będą dorabiali klucz personalny i sytuacyjny do osób i zdarzeń "Meczu". Przyznają, że sport jest obecnie tą sferą ludzkiej aktywności, "która budzi najpoważniejsze, a zarazem najbardziej spontaniczne, społeczne zainteresowanie" i z racji tego przepowiadają sztuce Głowackiego długi i dostatni żywot.
"Mecz" to i teatr, i samo życie. Szkoda może, że dla typowej widowni "Powszechnego" jest to najczęściej pierwszy mecz w życiu, "życie" zaś - chwilowo nieobecne. Trenowało właśnie do ostatnich dni przed sezonem na zgrupowaniu w Jugosławii. Ale Gmoch, jak go znam, kupi bilety może nawet jeszcze przed meczem z Danią.
A jeśli jeszcze PZPN wydeleguje autokar i w ramach zajęć kulturalno-oświatowych na najbliższym zgrupowaniu w Rembertowie zawiezie swoich chłopców do "Powszechnego" na Zieleniecką - będzie to ładny sportowy gest. I drugi punkt dla Głowackiego. \