Rozgrywki zakulisowe
Nasz teatr woła nieustająco o temat współczesny. Widzowie chętnie szukają na scenie bezpośredniej konfrontacji z życiem, którego najpowszechniejsze nawet przejawy, wydają im się wtedy jakby podniesione do wyższej rangi. Janusz Głowacki jako autor dał nam pod tym względem niejedną satysfakcję. I poprzez swoją prozę i scenariusze filmowe ("Rejs", "Trzeba zabić tę miłość") i sztuki teatralne i felietony. W całej jego twórczości widać, że nie jest obojętnym przechodniem, który przemyka swoją drogą nie rozglądając się zbytnio wokoło. Wprost przeciwnie. Należy do najbystrzejszych podpatrywaczy zmieniających się obyczajowości, stosunków społecznych, mentalności, coraz bardziej skomplikowanych układów międzyludzkich na różnych szczeblach, wzajemnej zależności. Jak każdy rasowy pisarz docieka, co się kryje za piękną fasadą, lubi zaglądać na podwórko, a tam leżą tematy - tylko je podnieść.
Ostatnio skusił go wątek sportowy i tak narodziła się najnowsza, trzecia po "Cudzołóstwie ukaranym" i "Obciachu" sztuka teatralna Janusza Głowackiego pod frapującym tytułem "Mecz" (ileż emocji kojarzy się każdemu kibicowi z tym słowem!). Tutaj jesteśmy jednak świadkami nie bezpośrednich zmagań piłkarzy na boisku. Są one tylko akompaniamentem do rozgrywek i przetargów zakulisowych. Znane porzekadło mówi: w zdrowym ciele zdrowy duch, ale, jak wiadomo, praktyka życiowa nie poddaje się tak łatwo prostym formułkom i pasjonujący świat sportu ma wiele swoich ciemnych stron i afer (czytamy o nich na łamach dzienników i czasopism). Szlachetny wysiłek sportowy staje się nieraz przedmiotem nieszlachetnych spekulacji. I tą właśnie otoczką zajmuje się, ze znajomością rzeczy, Janusz Głowacki.
Rzecz jest osadzona mocno w realiach - tło, typy bonaterów, swoisty żargon sportowy, rodzajowość poszczególnych sytuacji. Wiadomo, że każde środowisko ma swój fason, swój styl, swoje skrzywienia profesjonalne, jak to się skrótowo określa. Nie branża jest tu jednak najważniejsza, lecz postawy moralne, tryb postępowania, przyzwyczajenie (które jest drugą naturą) do tego, że nieprawidłowości uważa się za coś naturalnego i normalnego. Tak więc sztuka Głowackiego skłania do szerszej wychodzącej poza królestwo sportu refleksji.
Przedstawienie w Teatrze Powszechnym jest rozgrywane jak zwyczajnie mecz, w dwóch czterdziestopięciominutówkach z przepisową przerwą pośrodku. Pierwsza część toczy się trochę niemrawo i sennie, w drugiej napięcie wyraźnie rośnie. Wydaje mi się, że reżyser Andrzej Trzos-Rastawiecki poprowadził bohaterów "Meczu" za bardzo na skróty. Wypowiadają oni różne kwestie, ale niewiele właściwie wiemy o ich charakterze, sposobie myślenia. Są to portrety uproszczone do kilku rysów, chociaż grają tak znakomici aktorzy jak Franciszek Pieczka.
Za mało też została zaakcentowana charakterystyczna dla Głowackiego ironiczna przewrotność, bardzo indywidualne poczucie humoru, którymi można się delektować czytając "Mecz". Na scenie wydaje się on trochę odbarwiony. W didaskaliach autor sztuki zauważył w swoim stylu: "Inscenizatora czeka zadanie ambitne, ale mamy przecież najlepszy teatr w Europie".
"Mecz" na pewno pojawi się na niejednej jeszcze scenie. Publiczność przyjmuje tę sztukę w Teatrze Powszechnym bardzo dobrze. A ja cieszę się najbardziej z tego, że kibice sportowi staną się za pośrednictwem "Meczu" także kibicami teatralnymi.