Artykuły

Z tradyji komedii ludowej "dell'arte"

Bogate tradycje komedii dell'arte inspirowały często twórczość literacką dostarczając pewnych wzorów osobowych bohaterów akcji oraz konstrukcji samej fabuły. Przejmowano z niej ironię, humor i dowcip, które funkcjonowały jako czynniki podstawowe w tworzenia dystansu wobec świata przedstawionego. Stworzone typy komediowych postaci takich jak: Pantalone, Doktor, Arlekin, Kolombina weszły do repertuaru teatru europejskiego i świadomości literackiej jako symbole. Posługiwanie się natomiast komizmem sytuacyjnym, groteskowymi konceptami, wymagającymi od aktorów akrobatycznej niemal sprawności, parodią, przysporzyło temu gatunkowi zwolenników oraz pomnożyło jego sławę. Najwybitniejsi autorzy korzystali chętnie z doświadczeń i zdobyczy tej odmiany komedii ludowej. Wśród nich wymienić trzeba Moliera, Ben Jonsona, Carlo Gozziego, Carlo Goldoniego.

Carlo Goldoni, przezwyciężając tradycje komedii improwizowanej, korzystał do pewnego okresu z jej dorobku i jej typów komediowych oraz dynamicznej ruchliwości. Utrwalił te właśnie cechy przede wszystkim w dwóch komediach: "Słudze dwóch panów" oraz w "Sprytnej wdówce". Teatr w Radomiu zapowiedział "Sługę dwóch panów" jako pięćdziesiątą premierę na tej scenie. Pośmiać się zawsze można, nawet - a może zwłaszcza - jubileuszowo. Zaniepokoiły mnie tylko pewne dopiski w programie: swobodna adaptacja: Paweł Adamski, Zygmunt Wojdan; teksty piosenek: Paweł Adamski". Niepokój - jak się okazało po spektaklu - był uzasadniony. Nie bardzo wiedziałem, co oglądam i czego słucham. Ten duet czy nawet trio (Goldoni-Adamski-Wojdan) - to najbardziej komiczny element w przedstawieniu.

Z Goldoniego pozostała tylko dość cienka fabuła i wykrzyczane dialogi, które rzeczywiście rozweselały publiczność. Duży wkład w to rozbudzanie widzów posiada niewątpliwie Andrzej Bieniasz (Trufaldyn), który obdarzony jest niezwykłym temperamentem, gra dynamicznie, "śmieszy, tumani, przestrasza". Jest to jednak witalizm, nieopanowany żywioł, nie ujęty w żadne rygory scenicznej gry. On jednak był w tym przedstawieniu chyba najlepszy, mieścił się w konwencji dell'arte.

Przedstawienie "Sługi dwóch panów" na radomskiej scenie posiada nader wyraźne dwie warstwy; do pierwszej zaliczyłbym dopisane teksty, do drugiej - to, co zostało z komedii Goldoniego. Ten układ i ta kolejność oddają ambicje twórców "swobodnej adaptacji", którzy koniecznie chcieli przyćmić pisarza włoskiego; pisał on w "Pamiętnikach": "Jeśli znalazłby się pisarz, który zapragnąłby zająć się mną tylko po to, aby mi sprawić przykrość, straci swój czas. Jestem spokojny od urodzenia. Zawsze umiałem zachować zimną krew, w moim wieku czytam mało i czytam jedynie książki wesołe". Wygląda na to, że autora sztuki "Sługa dwóch panów" nie da się wyprowadzić z równowagi, a przyćmić też nie bardzo można, bo ciągle jeszcze błyszczy mocno jego humor (tu zaprzepaszczony), racjonalizm (tu odrzucony) oraz wartości, które odpowiadają współczesnym kryteriom, jak demokratyzm.

Myślę, że Carlo Goldoni gdzieś "tam na niebie miał mięsopust prawy" patrząc na wysiłki "przerabiaczy i ulepszaczy" jego sztuki. Krystyna Skuszanka, wystawiając w Nowej Hucie omawianą komedię, nie poprawiała autora i zyskała aprobatę nawet we Włoszech, ojczyźnie wielkiego komediopisarza (1957).

W zupełnej dysharmonii z tekstem i akcją sztuki Goldoniego pozostają właśnie dopisane przez Pawła Adamskiego teksty piosenek, które są w innej tonacji emocjonalnej i stanowią wyraźny zgrzyt, Te "tango-walce" śpiewane trochę monotonnie (w tonacji Grzesiuka) są najczęściej skargą na świat, na los, na życie; wyrażają rozczarowania i zawody (piosenka śpiewana zupełnie zresztą dobrze przez p. Grażynę Kłodnicką była takim wyrzutem adresowanym chyba do konkretnego widza), problemy stare jak świat i wcale nie nowym stylem.

Myślę, że same piosenki są dobre, tylko w tym przedstawieniu nie na miejscu. W kabarecie brzmiałyby pewnie znakomicie.

Nasuwa się w związku z tym pytanie, wcale nie retoryczne: dlaczego w tym teatrze obok pracy poważnej i dobrych jej skutków pojawiają się od czasu do czasu spektakle o Kochanowskim ("Kochanowski? A kto to?") i ten omawiany? Kto kim się wspiera? Goldoni Adamskim i Wojdanem czy na odwrót?

Przedstawienie więc nie jest jednolite, konstrukcyjnie dość chaotyczne, udziwnione (rama reżyserska). Odniosłem wrażenie, że przy braku koncepcji reżyserskiej wprowadzanie do komedii Goldoniego aparatury i sprzętu elektronicznego ma chyba tylko jeden cel: ukryć brak, nieporadność (efekt mniej więcej podobny jak wtedy, gdy Grabiec jedzie na "hondzie"). Nawet pośmiać się autentycznie nie można, bo śmiejąc się, widz nie bardzo wie z czego się śmieje (a może z kogo?).

Aktorzy robią, co mogą, aby przedstawienie było strawne i

sprawne. Sądzę, iż sam czysty Goldoni wypadłby znakomicie.

Interesującą postać stworzył w tym przedstawieniu Warszosław Kmita (Pantalon); natomiast przeszarżował Piotr Bąk (Brygela) nawet stylizując grę na dell'arte.

"Cały trud, jaki włożyłem w tworzenie moich sztuk, to, aby nie zepsuć natury [...]. Krytyka moich sztuk mogłaby mieć na celu skorygowanie i udoskonalenie komedji" - pisał Carlo Goldoni w "Pamiętnikach". Nie przewidział jednak, że nie naturę lecz jego sztuki psuć będą "ambitni twórcy" nie mając wcale na celu ani skorygowania, ani tym bardziej udoskonalenia ich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji