Spleen pokolenia X
Wczorajsza awangarda jest dzisiejszą komercją. Prawdę tę potwierdza najnowszy spektakl opolskiej sceny dramatycznej - "Kwiaty zła. Zabawa wyśniona" według Charlesa Baudelaire'a.
Jak się okazuje, mroczne doświadczenia "poetów przeklętych" mają swój odpowiednik w przeżyciach młodych z pokolenia X, zagubionych w poszukiwaniu mocnych wrażeń i utraconych gdzieś po drodze wyższych wartości.
Spektakl wyreżyserował Adam Sroka, specjalizujący się w adaptowaniu pisarzy, którzy dla młodych czytelników mają status twórców kultowych. Ma na koncie inscenizacje Whartona, Hessego, nawet jego "Dziady" były wyraźnym ukłonem w stronę młodej publiczności. Podobny charakter mają "Kwiaty zła", przywołujące narkotyczne i seksualne eksperymenty paryskiej bohemy, uciekającej od nudy mieszczańskiej rzeczywistości końca XIX wieku. Główny bohater, Poeta grany przez Leszka Malca, już w pierwszej scenie wije się z bólu, powalony przez narkotyczny głód, który może uleczyć tylko fiolka laudanum. Ten motyw wraca raz za razem, podobnie jak rozważania o narkotycznych doznaniach po różnych prochach, jako żywo przypominające podobne analizy znane z rockowej popkultury lat 60.
Opowieść Sroki pozbawiona jest fabuły. To rodzaj fantasmagorycznej podróży Poety przez półrzeczywisty półświatek, pełen wyuzdanych kobiet i aroganckich dealerów, podróży, która co rusz przenosi go w świat narkotycznych wizji. Owe tripy, by użyć środowiskowego żargonu, bywają dobre albo złe - można w nich spotkać piękną kobietę albo samego Szatana.
Na szczęście Sroka ustrzegł się kokietowania młodych widzów obrazami znanymi im z codziennego doświadczenia. Choć aktorom, zwłaszcza nieco zmanierowanemu Sławomirowi Federowiczowi, zdarza się grać grepsami "pod małolatów", to reżyser nie tylko pokazuje podobieństwa między światem Baudelaire'a i naszymi czasami, ale stara się także te analogie analizować. Charakterystyczna jest scena recytacji litanii do Szatana, która przybiera postać tekstu utworu granego przez kapelę z kręgu najcięższego rocka. Ten swoisty sceniczny teledysk jest nasycony ironią - i zachowanie aktorów, i muzyka Krzysztofa Szwajgiera zamieniają ten występ w parodię wizerunku satanistów-metalowców. To prawda, zdaje się mówić Sroka, że poetycki dialog ze Złym sprzed wieku ma swój odpowiednik w fascynacji Szatanem, jaką przeżywa współczesna nam kultura masowa, ale te dwa światy dzieli przepaść - dawny metafizyczny niepokój zastąpiony został przez mechaniczne wykorzystywanie chwytliwych motywów. Eschatologia przegrała z komercją.
Intelektualny dystans do wykreowanej w spektaklu wizji młodych z pokolenia X to pierwszy atut spektaklu Sroki. Drugim jest wizualna strona przedstawienia. Autorka scenografii Iza Toroniewicz, która współpracowała już ze Sroką przy okazji "Dziadów", stworzyła nieco surrealistyczny świat przypominający ni to podmiejski lunapark, ni to industrialną dyskotekę. Kręte schodki donikąd mogą być zarówno elementem mocno abstrakcyjnej scenerii, jak i całkiem realnymi schodkami na poddasze, gdzie Poeta przeżywa swoje narkotyczne wzloty i upadki. Funkcjonalność scenografii budzi prawdziwy podziw - w ostatniej scenie wielka ściana zamykająca scenę zamienia się nagle w pijany (jakżeby inaczej) statek, który zabiera bohaterów w podróż w poszukiwaniu jeszcze silniejszych przeżyć, którymi próbują zabić tęsknotę za czymś, co nadałoby ich życiu jakikolwiek głębszy sens.