Ja bez ego czyli protezy
Jestem skazańcem oraz katem!
Mej własnej duszy zmorą srogą!
Ch. Baudelaire
Być może, pewności nie ma, reżyser Adam Sroka żywi przekonanie, zwłaszcza w snach, iż świat jest chaosem, niezbornym zbiorem rzeczy i zaniechań, uczuć i przywidzeń, spójności i bezładu, informacji i tłoku, wiary i przekleństwa, pieniędzy i duszy, stałości i względności. Okropność! Z takiej rzeczywistości najlepiej uciec w zabawę i sen, ale i tam nie lepiej. Nic do niczego nie przystaje, rozdrobniony świat tylko udaje racjonalną całość. Czysty postmodernizm, w felietonowym, negatywnym, obelżywym tego słowa rozumieniu. Constans wątpliwy: "Nicością jest wszystko oprócz śmierci" trochę serio, trochę drwiąco powiada Cyrkówka (Grażyna Rogowska). Właśnie: trochę poważnie, trochę drwiąco... I takie jest całe to przedstawienie skomponowane niczym ponowoczesna (!?) suita, łańcuszek wideoklipów, stylistycznie jednorodnych i zarazem do siebie nie przylegających. Litania do anioła równoprawnie funkcjonuje z litanią do diabła. Itd., itp. Baudelaire: "... każda epoka ma swoją postawę, swoje spojrzenie, swój gest". W przypadku "Kwiatów zła, zabawy wyśnionej" (także innych realizacji Sroki) nie ma jasności - zbyt wiele tu symboli bardzo wieloznacznych, niedopowiedzeń, zawieszeń w pół zdania, słowa - czy jest to postawa, spojrzenie i gest artysty, czy tegoż artysty kpina z pewnych postaw, spojrzeń i gestów znamiennych dla czasów, dla końcówki wieku globalnego, w którym zagubił się, dał się unicestwić człowiek pojedynczy, podmiotowy. Człowiek, który przez własną drobność, trzcinowość stał się człowiekiem bez właściwości. Jakkolwiek by było, jest niepokój. Początek przedstawienia. Poeta (Leszek Malec), oparty o motorower (dlaczego motorower? a dlaczego nie!) drzemie. Słychać nierytmiczne bicie serca. Być może jest to zegar świata (znakomita, towarzysząca, budująca klimat, niekiedy tylko ilustrująca muzyka Krzysztofa Szwajgiera). Zjawia się Szklarz (Sławomir Fedorowicz) by coś, cokolwiek oszklić, zmienić optykę. Niewiele ma do zaoferowania. Poeta: "Nie masz szkła różowego, błękitnego, szyb rajskich (...) przez które można obejrzeć uroki życia". Pozbawiony wyobraźni Poeta - jedna z wielu zbitek wykluczających się - wzlatuje niekiedy ku wielkości. Pozornej. "Jestem Bogiem, jestem Bogiem! Być może nie dojadłem kolacji, ale jestem Bogiem!". Słowa te wykrzykuje Malec niemrawo, z wysokości ni to drabiny (do nieba?), ni to schodów. Nie ma pewności czy zachwycony autonominacją na Boga, czy cierpiący z powodu braku apetytu. A do tego ten bezosobowościowy Poeta, i tak konsekwentnie gra go Malec, jest w stanie wskazującym na użycie trawy, haszu, opium, kokainy, cholera wie czego, być może banalnej wódy. Ewentualnie wina, bo jak mówi Dyrektor Teatru (Maciej Orłowski): "żeby nie być znękanymi niewolnikami Czasu upijajcie się, upijajcie się bez przerwy. Winem, poezją albo cnotą". Winem najłatwiej, jest bardziej dostępne niż poezja i cnota...
Gdyby pozbawić przedstawienie aktorskiej siły wyrazu (Andrzej Jakubczyk, Malec, Rogowska), niekiedy nadekspresji (Beata Wnęk-Malec, Jakubczyk), aluzji literackich (do Baudelaire'a, którego słów jest wiele, ale który został potraktowany wysoce instrumentalnie) i filmowych (do Felliniego), wyciszyć sugestywnie muzykę, wyciemnić rozświetlenia i półcienie, zburzyć miasto-świat - przedpiekle bardzo efektownie zbudowane przez Izę Toroniewicz (scenografia), to okazałoby się, że "Kwiaty zła, zabawa wyśniona" są pamfletem na protezy. Dokonawszy niecnego zabiegu odarcia teatru (spektaklu) z teatralności konstatuję, iż jest to czysta publicystyka, pełnospektaklowa etiuda na temat szkodliwości jarania, chlania, seksu bez miłości (co można określić dosadniej), felieton aspirujący do eseju o tym, że protezy żadną miara nie zastąpią esencji życia, które jest gdzie indziej. Gdzie? I na to w "Kwiatach zła" znajduję odpowiedź.
W finale Poeta na obrotówce oddala się w zaświaty. Na proscenium, w ostrym świetle reflektorów pozostaje motorower. Wedle mego rozeznania simson produkcji enerdowskiej. Ironiczna albo serio pointa o wyższości byle jakiej materii nad lichym duchem, mieć nad być. A może enerdowskie pochodzenie pojazdu ma jakieś głębsze znaczenie? Nie wiem...
Bardzo to teatralnie ładny i spójny (w rozsypanym) spektakl, ale... ogólnie rzecz biorąc, życie jest piękniejsze, ludzie lepsi, świat bardziej harmonijny niżby to wynikało z zabawy wyśnionej - przedstawienia przecież rzeczywistego.