Artykuły

Przypadek Grammatika

Była noc. Paweł Miśkiewicz, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego we Wrocławiu, jechał autem do Kalisza, na festiwal teatralny. Słuchał radia. Piosenki wlatywały mu jednym uchem, a dru­gim wylatywały. Nagle z głośnika popłynęły dźwięki i słowa, które go zahipnotyzowały. By­ła w tym melancholia, desperackie wołanie do Boga, transowy, kołyszący rytm, z czym ideal­nie komponował się widok za szybą: mknące przez ciemną przestrzeń smugi światła samo­chodu, wyławiające przydrożny krajobraz - kontury drzew, słupy, znaki...

- Miałem wrażenie, jakbym słuchał poezji śpiewanej, ale zupełnie innej - opowiada Miś­kiewicz. - Wiedziałem, że to hip-hop, choć ni­gdy wcześniej nie miałem ani okazji, ani ocho­ty do niego się zbliżyć. Bo ja zatrzymałem się na muzyce klasycznej, jestem człowiekiem tro­chę z poprzedniej epoki, zagubionym w tym współczesnym zgiełku.

To wspomnienie - pięknej muzyki i słów na tle nocy rozoranej światłem - zawładnęło nim na wiele dni. Chciał dowiedzieć się, kto nagrał tę piosenkę, posłuchać jej znowu. Spytał więc jednego ze swych najmłodszych aktorów Ma­riusza Kiljana, czy ma w domu jakieś płyty pol­skich zespołów hiphopowych. Kiljan miał Fi­sza, Kaliber 44, DJ Fazę. Miśkiewicz przesłu­chał wszystko. Ale to nie było to.

Potem, podczas wizyty w Krakowie, popro­sił o pomoc znajomych znających się trochę na hip-hopie. To dzięki nim odnalazł autorów ka­wałka, który tak mu zapadł w pamięć.

Zespół nazywał się "Grammatik", a utwór nosił tytuł: "Każdy ma chwile". I leciało to mię­dzy innymi tak: "... i cicho cię proszę, chroń przed ścieżką ciemną, nawet najtwardsi mają chwilę, kiedy potrzebują klęknąć... "

TELEDYSKI W TEATRZE

Tak się akurat złożyło, że Miśkiewicz przygo­towywał się do wyreżyserowania współczesnej sztuki pt. "Przypadek Klary", autorstwa gło­śnej dramatopisarki niemieckiej Dei Loher. Klara, tytułowa bohaterka, to bezrobotna dziewczyna, która szuka w życiu jakiegoś sensownego celu. Gdy Miśkiewicz zobaczył po raz pierwszy ten spektakl, w Hamburgu, nie był nim zachwycony. Lecz ogromnie zdziwiło go, że widzowie tak przeżywają to, co przytrafia się tytułowej bohaterce, że nieomal z nią się iden­tyfikują.

Po powtórnej lekturze sztuki uderzyło go w niej to, że świetnie nadaje się do nawiązania bezpośredniego kontaktu z widzem, o co dziś teatr, by zachować popularność, musi wal­czyć.

- Świat gwałtownie się zmienia, a teatr nie, zamykając się w sobie i kostniejąc - mówi Miś­kiewicz. - Przepaść między teatrem a otaczają­cą rzeczywistością jest coraz głębsza. "Przypa­dek Klary" dawał mi możność, żeby tę przepaść trochę zasypać, żeby wstrząsnąć widzami, zro­bić im duchowe rekolekcje.

W tym celu postanowił odejść od utartych konwencji i rozbić sztukę na kawałki piosenka­mi swego pokolenia: Grechuty, Ewy Demar­czyk, Wandy Warskiej. Kiedy usłyszał jednak hiphopowy "Grammatik", nie miał wątpliwo­ści, że ów zespół będzie nadawał się do tego o wiele lepiej niż idole jego młodości.

- Zakładałem, że chłopcy z "Grammatika" ze swymi tekstami będą jak antyczny chór, ko­mentując i nadając ogólny sens przeżyciom ty­tułowej bohaterki, że swą szczerością i auten­tycznością zachęcą widzów do bardziej sponta­nicznych reakcji, że przyciągną młodych ludzi - mówi Miśkiewicz.

To było dziwne: dyrektor artystyczny jednej z najlepszych scen polskich, który uchodził do­tąd za człowieka wyciszonego i niemającego dobrego zdania o dzisiejszych młodych (bo po­dejrzewającego ich o pustkę i bezideowość), nieoczekiwanie zaczyna się zachwycać mło­dzieżowym, alternatywnym zespołem z War­szawy. Co więcej, chce, żeby ów zespół napisał muzykę do "Przypadku Klary", a potem grał ją na żywo w czasie spektakli. I że wcale na tym nie poprzestaje: zamierza usta­wić nad sceną telebim, poka­zywać na nim teledyski "Grammatika" oraz obrazy nawiązujące do tego, co dzieje się w sztuce. A także wykorzystać w przedsta­wieniu kamerę i estetykę języka reklamy. Oczywiście, w przewrotny sposób.

STRACH PRZED GARNITURAMI

Zespół "Grammatik" to czterech chłopaków. Mają po dwadzieścia, dwadzieścia parę lat, stu­diują, pracują. Noon robi podkłady muzyczne, Eldo, Ash i Józek rapują. Należą do nurtu na­zywanego "inteligentnym hip-hopem". Piszą spokojne, refleksyjne teksty. Nie robią z siebie, jak to wśród polskich hiphopowców często by­wa, "ostrych chłopaków" z bloków, którzy przekleństw używają jak przecin­ków, palą haszysz, bawią się na ca­łego, uczestniczą w osiedlowych bójkach i nie lubią policji.

Są za to bezkompromisowi w obronie swej niezależności arty­stycznej. Parę miesięcy temu odmówili zagrania koncertu podczas prezentacji polskiego hip-hopu na festiwalu w Opolu. Bali się, że sposób, w jaki zostanie tam pokazana ta muzyka, wypaczy jej prawdziwe oblicze. Że bę­dzie to prezentacja na zasadzie: "A teraz poka­żemy państwu dziwolągi". I tak w gruncie rze­czy się stało. - Nasze elity kulturalne nie chcą na razie uznać, że polski hip-hop to także ro­dzaj sztuki - uważa Eldo, czyli Leszek Kaźmierczak, lider "Grammatika", który jest kom­puterowcem w warszawskiej Wojskowej Aka­demii Technicznej. - Wolą zepchnąć go do wygodnej i pojemnej szufladki z napisem: "młodzieżowa subkultura". Nie lubię, jak tak o nas mówią. Albo gdy twierdzą, że się przeciw czemuś buntujemy. My po prostu robimy mu­zykę i śpiewamy o tym, co w nas siedzi. Wybra­liśmy hip-hop, bo on do nas najlepiej trafiał. Gdybyśmy urodzili się trzydzieści lat wcze­śniej, to byśmy pewnie śpiewali z gitarą jak Bob Dylan.

"... obowiązki, lecz na spoko znajdę chwilę gdy inni pędzą, znajdę moment by pomyśleć za mało czasu, a u mnie życie spontaniczne stojąc z boku, gdy peleton chce pędzić szybciej szukając szczęścia w zwykłych momentach nie masz czasu pomyśleć, nie widzisz chwil piękna, nic nie widzisz w tej o banały walce pędzisz, ale cały świat ucieka ci przez palce a ja chcę stać, by wiatr twarz mi smagał... "

("Nie ma czasu pomyśleć", jeden z utwo­rów "Grammatika" granych w "Przypadku Klary")

Siedzimy w bufecie Teatru Polskiego. Jest tylko Eldo i Dena, czyli Łukasz Dynowski, wy­stępujący okazjonalnie z zespołem. Dena zastę­puje na teatralnej scenie Józka (Józek nie może grać w sztuce, bo nie pozwala mu na to nauka).

- Gdy zadzwonił pan Miśkiewicz i zapro­ponował nam zagranie w jego spektaklu, byłem zaskoczony - opowiada Eldo. - Postawiłem warunek, że najpierw przeczytam sztukę i jeśli mi się spodoba, to zagramy. Spodobała mi się, może z wyjątkiem końca, który niczego nie kończył. Pojechaliśmy na próby. Ci, którzy myślą, że wszyscy hiphopowcy chodzą tylko na filmy w rodzaju , Jurassic Park", stronią od kultury wysokiej, są w błędzie.

Chłopcy z "Grammatika" przyjechali jed­nak do Wrocławia wy­straszeni. Dena chodził wcześniej do teatru tyl­ko wtedy, gdy organi­zowała to szkoła. Eldo myślał, że będzie sztyw­no, poważnie, a aktorzy będą zadzierać nosa.

- I okazało się, że to fajni ludzie, od razu przeszliśmy na "ty" - mówi Dena, na co dzień student w prywatnej szkole ekonomicznej i reprezentant uczelnianej drużyny koszykówki. Przed listopadową premierą mieli straszną tremę, bali się "widowni w garniturach". Jakoś im jednak poszło. Po przedstawieniu podcho­dzili do nich różni ludzie i gratulowali. - Nawet konsul generalny Niemiec nie bał się nam po­dać dłoni - cieszy się Eldo.

Początek spektaklu. Na scenę wychodzi trzech młodych ludzi w luźnych, wypuszczonych na wierzch bluzach. Za­czynają rapować. Na widow­ni poruszenie. Szczególnie na balkonach, które okupują li­cealiści (tutaj są najtańsze miejsca). Niektórzy przytupują do rytmu, inni szepczą między sobą, nie odrywając wzroku od sceny. Starsi - stali bywalcy - reagują inaczej. Albo patrzą na scenę ze spokojem, albo krzywią się, albo zatykają uszy (niektórzy w trakcie przedstawienia demonstracyjnie wychodzą).

-Tak jest za każdym razem, gdy gramy ten spektakl - mówi Mariusz Kiljan, odtwórca jed­nej z głównych ról. - Więcej widzów niż prze­ciętnie w naszym teatrze, więcej młodych, dużo takich, którzy wcześniej tutaj się raczej nie po­jawiali. Przyciąga ich "Grammatik", bo to na scenie hiphopowej gwiazda. Hip-hopu słucha­ją tysiące młodych ludzi.

Kiljan nie był na początku przekonany do "Grammatika". Myślał, że jego członkowie to młodzieżowe gwiazdy, które chcą się wybić.

- Kiedy jednak przyjechali do nas pierwszy raz, zobaczyłem normalnych chłopaków, mó­wiących ciekawe, głębokie rzeczy - mówi. - I polubiłem ich. Paweł Miśkiewicz dobrze zro­bił, zapraszając tych ludzi do spektaklu. Oni go odmłodzili, wprowadzili taką atmosferę, jakby to wszystko działo się nie w teatrze, ale na ulicy.

Kinga Preis, odtwórczyni głównej roli w "Przypadku Klary": - Muzycy "Grammati­ka" wnoszą do przedstawienia energię, krwistość, poczucie, że to, co zdarza się bohaterom spektaklu, może zdarzyć się każdemu z nas, a nie jest tylko wytworem wyobraźni autorki sztuki. Że takie przemyślenia, jak Klara, ma wielu młodych ludzi. Dzięki temu na widowni częściej słychać śmiech, częściej widać smutek, reakcje są żywe. A teksty "Grammatika"? Ktoś może powiedzieć, że naiwne. Ale one są od­ważne i szczere. Oni nie moralizują, nikomu nic nie radzą, tylko wyrażają własne stany. My często wstydzimy się opowiadać tak prostoli­nijnie o tym, co nas dotyka.

CIĄG DALSZY NASTĄPI?

We Wrocławiu hiphopowcy zbierają się w sklepie "Clinic" obok knajpy o wdzięcznej nazwie "Buldog".

- Bywam tam - ujawnia Mariusz Kiljan. - I słyszałem w tym miejscu komentarze, że "Grammatik" nie powinien grać w teatrze, że w taki sposób odchodzi od "chodnikowców", czyli hiphopowców z ulicy, dla których jest naj­ważniejszy. W oczach ortodoksyjnych przedstawicieli tego środowiska zespół "Grammatik" zdradził hip-hop. Eldo, lider "Grammatika", nic sobie z tego nie robi: - Dla nas najważniejsza jest niezależność artystyczna. Grając w tym spektaklu, nie straciliśmy jej. Nikt nam niczego nie kazał, dostaliśmy tylko jedno przykazanie: że­byśmy na scenie w niczym się nie ograniczali.

Niemal identycznie brzmiące zarzuty o "zdradzie teatru" słyszy czasem Paweł Miśkiewicz. Że w jego "Przypadku Klary" nie ma magii teatru, wejścia w świat iluzji, że zastąpiła je hała­śliwa muzyka i telewizja. Miśkiewicz nie żałuje jednak, że nie zrobił tego spektaklu w klasyczny sposób: -Ta sztuka zmieniła mnie jako człowie­ka teatru. Dotąd myślałem, że dobrze wyreżyse­rowana sztuka to przede wszystkim dobrze opo­wiedziana historia, dbałość o czystość stylistycz­ną i jednorodność konwencji. Ale czułem już znużenie własną stylistyką. "Przypadek Klary" odkrył we mnie chęć do rozkapryszonego przyj­rzenia się sobie, do zabaw z moją wrażliwością, przyzwyczajeniami. Teraz przygotowuję "Pła-tonowa" Czechowa. I już wiem, że to będzie te­atr rozedrgany, inny niż dotąd robiłem.

Eldo i Dena z "Grammatika" myślą podob­nie jak dyrektor Miśkiewicz: "Przypadek Kla­ry" to dla nich cenne doświadczenie. Mogą po­kazać ludziom nieznającym hip-hopu, czym ta muzyka jest naprawdę. Czegoś nowego się uczą. Lecz mają przy tym uczucie pewnego niedosytu:

- Ja chętnie sam zagrałbym jakąś rolę - mówi Eldo. - Grałem już w szkolnych teatrzy­kach, byłem nawet kiedyś Calineczką, myślę, żebym się nadał.

- A mnie ciągnęło, żeby usiąść w reżyserce i popracować nad dźwiękami - dorzuca Dena.

Paweł Miśkiewicz szykuje im miłą niespo­dziankę. Szuka właśnie tekstów, z których zło­żyłby sztukę, pokazującą, jak dziś wygląda pol­skie młode pokolenie. Chce ją wystawić jesie­nią i zaprosić do niej "Grammatika". Tylko, że tym razem udział tego zespołu w spektaklu był­by dużo większy. To mógłby być przebój sezo­nu: polski teatr nie tylko opowiadający o dzi­siejszych młodych Polakach, ale i robiący to w bliski im, nowoczesny sposób.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji