Artykuły

Nie ma tragedii bez komedii

- Moim szaleństwem jest przypinanie widzom pinezką uśmiechu do twarzy. Jest pięknie, gdy ktoś sobie stoi, pociąg mu zaraz ucieknie, a on nie może się oderwać od występów klauna. Ludzie idą za mną, robią to, co ja chcę - i to jest szalone! - opowiada Przemysław Grządziela z Teatru Pinezka. Indywidualności gdańskiego Festiwalu Feta wysłuchała Grażyna Antoniewicz.

Wypuścić klauna

Przemysław Grządziela [na zdjęciu] z Polski, Teatr Pinezka: - Kiedy w Warszawie na rynku robiłem akrobacje, przyszła policja. Ściągała mnie z latarni, na której zawisłem, krzyczała, że nie wolno tak występować, że zakaz. Tłum szedł za mną, skandując: Wypuścić klauna, wypuścić klauna! A na komisariacie pytania w stylu: Kto przygotował tę manifestację, adresy, nazwiska, kontakty!!! Kiedy artysta przestaje być dzieckiem, przestaje być artystą. Więc jestem dzieckiem, może trochę nawet zdziecinniałem. Oczywiście, bieganie na dwumetrowych szczudłach to wariactwo, bo upadek grozi kalectwem. Teatr Pinezka wystartował na początku lat 80. To były smutne czasy. Stawałem przed ludźmi i porywałem ich w świat bajki. Wszak w każdym jest dziecko, tylko ukryte. Moim szaleństwem jest przypinanie widzom pinezką uśmiechu do twarzy. Jest pięknie, gdy ktoś sobie stoi, pociąg mu zaraz ucieknie, a on nie może się oderwać od występów klauna. Ludzie idą za mną, robią to, co ja chcę - i to jest szalone!

Zrobić w balona

Leo Bassi z Włoch, żongler, komik: - W naszych czasach za mało jest szaleństwa. Dlatego potrzebujemy takich zwariowanych występów jak mój. Klaun nie może zmienić świata, ale może pokazać, jak łatwo manipulować ludźmi, jak łatwo ich zrobić w balona. Wszyscy balansujemy między szaleństwem a porządkiem. Nie ma tragedii bez komedii. Czy jestem szalony? Zwykle bywam spokojny, poważny, ułożony. Moje życie jest bardzo zorganizowane. Ale moim światem jest scena, tam się zmieniam się. Poza tym trzydzieści pięć lat żyję na ulicy. Więc pewnie jestem szalony. Ale jak zwykły człowiek lubię spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi, iść na piwo. Gdyby istniał tylko porządek, co stałoby się ze światem? Potrzebujemy szaleństwa w życiu. Na pewno szaleni ludzie musieli zrobić te gdańskie kamieniczki, rzeźby, zaułki. Gdańsk jest pełen wspaniałych, odlotowych ludzi.

Zapalić świat

Wołodia Kołczyński z Ukrainy, Teatr Voskresinnia: - W moim wieku (54 lata) chodzenie lub skakanie na szczudłach jest szaleństwem. Moi rówieśnicy wiodą normalne, spokojne życie. Ja jeżdżę busem po Europie, zostawiając rodzinę w domu na długie miesiące. Trzeba być szalonym, żeby tak żyć. Wiele radości sprawia mi poznawanie nowych ludzi i miejsc. Jestem szalony, bo niespokojny, a niespokojny, bo mam taką naturę. Artysta nie może być człowiekiem spokojnym. Jestem aktorem dramatycznym. Teatr zawodowy przestał mi odpowiadać. Szukałem innych środków wyrazu. Ulica jest dziwna, wyolbrzymiona. To, co mogę zrobić tutaj, tego nie mogę wykonać w tradycyjnym teatrze. Więc chodzę na szczudłach i bawię się ogniem. Kiedyś wstydzono się grać na ulicy. Dzisiaj nie, ulica staje się wielkim teatrem. Nawet Pavarotti śpiewa na placach dla tłumów. Teatr uliczny jest cudowny, żywy, zaskakujący.

Lot na sucho

Dawid Danzon z Kanady, Teatr CORPUS: - Gdy nadchodzi czas spektaklu pozbywamy się wszelkich zahamowań. Pozwalamy wyobraźni nas prowadzić. Nasz spektakl opowiada o tym, jak to z powodu reformy wojskowości (cięć budżetowych) szwadronowi lotników zabrano samoloty bojowe. My - załoga, czyli ja i Sylwia Bouchard - jesteśmy bez reszty oddani lotnictwu, więc nadal trenujemy, choć "na sucho". Wierząc w dyscyplinę i dryl wojskowy. Sprawę lotów traktujemy poważnie. Im bardziej serio, tym jest to zabawniejsze. To parodia lub pastisz. Największy wpływ miał na mnie Chanie Chaplin, ale również bracia Marx. Marzę o połączeniu precyzji Charliego Chaplina z totalnym szaleństwem Braci Marx. Wyjście na ulicę było dla mnie wielkim wyzwaniem, bo tu jest dwa razy ciężej grać niż w teatrze, gdzie są kulisy, ściany, a publiczność jest skupiona na aktorach.

Gliniarz z pałką

Niels Peter Kloft z Danii, Teatr Dansk Rakkerpak: - Na co dzień jestem normalny. Zmieniam się, robiąc spektakle na ulicy. Być blisko widowni, grać z publicznością, prowokować... Widzę w życiu wiele śmiesznych sytuacji, których inni nie dostrzegają. Chcę pobudzać widzów do śmiechu, ale też do myślenia, jak w spektaklu "Szaleni gliniarze". To opowieść o policjantach patrolujących ulice, którzy bawią się z przechodniami, zaczepiają ich i biją pałkami, broją. Jak gdańszczanie zobaczyli, była to jedynie zabawa. Nie bijemy widzów. To kpina z autorytetów. Policjant ma władzę, bo nosi mundur i brodę. Nazwa zespołu "Dania Rakkerpak" to pochodzący z języków nordyckich obraźliwy epitet, oznaczający niechcianych i podejrzanych podróżników. Kiedy taki włóczęga pojawiał się w mieście, mieszkańcy chowali swoje córki i ubrania, bo gość mógł ukraść jedno i drugie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji