Nie przez przypadek
Przed rokiem publikowaliśmy na łamach "Teatru" wywiad z Deą Loher. Niemiecka autorka mówiła wówczas, że mroczne i pesymistyczne sztuki, będące głosem w społecznej i politycznej dyskusji, pisze przeciw teatrowi. Chce, by w swojej formie i treści stanowiły opór i były inscenizacyjnym wyzwaniem dla reżyserów, by nie poddawały się zbyt łatwo scenicznej obróbce. Myślę, że Loher byłaby zadowolona oglądając rezultat pracy nad "Przypadkiem Klary", której polska prapremiera (i jak dotychczas również jedyna sztuka tej autorki w Polsce) odbyła się w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Tropy i tematy zapisane w historii Klary nie tylko zostały przetworzone na różnych poziomach interpretacji, ale i rozbudowane o dodatkowe, pozatekstowe sensy. "Przypadek Klary" nie jest przypadkiem szczególnym. Loher opisuje sytuację młodej kobiety odrzucającej zastany porządek, społeczny układ nakazów i zakazów, mieszczańskich wymogów i oczekiwań, poszukującej samotnie i niezależnie osobnej drogi. Droga Klary, od wykonywania mechanicznej czynności pisania instrukcji obsługi sprzętu gospodarstwa domowego, ku lepszemu poznaniu siebie i demaskacji pozornych zachowań i działań wokół, jest dramatem stacji.
I chociaż przystanki wypadają w najbardziej podłych i banalnych miejscach: w mieszkaniu siostry, w hotelu Pod Różą, w barze z frytkami, nie przeszkadza to, by widzieć w sztuce Loher moralitet na miarę naszą i naszych czasów. Bo kimże jest Klara, obdarzona przez Kingę Preis we wrocławskim przedstawieniu kpiącym i zarazem nieśmiałym uśmiechem, lekceważącym z jednej i ufnym z drugiej strony spojrzeniem, niewinnością i zepsuciem, naiwnością i trochę zwierzęcym instynktem niemal w jednej chwili? Jest zwyczajna i niejednoznaczna. Nie po raz pierwszy zresztą aktorka udowodniła, że potrafi nakreślić portret kobiety kryjącej w sobie tajemnicę, właściwie do końca trudną do przeniknięcia.
Z wyczuciem konwencji i formy uchwycił moralitetowość dramatu Paweł Miśkiewicz. Za pomocą śmiałych technicznych, formalnych rozwiązań (duży ekran nad sceną, na którym np. w zbliżeniu oglądamy Klarę lub równolegle z akcją widzimy zapis zdarzeń kamerą, hip-hopowa muzyka grana na żywo) nadał kreowanemu światu rys codzienności - jaskrawego blichtru, telewizyjnej ułudy, sztucznego materiału. Oglądane na ekranie zbliżenia twarzy bohaterów, bądź zarejestrowane poza sceną: na ulicy, w windzie, w wesołym miasteczku, obrazy - jako przerywniki, odsyłacze, w żadnym momencie nie stają się celem samym w sobie, pustym efektem. Służą dopełnieniu myśli zawartej w dramacie, jej rozwinięciu. Pojawiają się jako przypomnienie, że i scena, i widownia należą do rzeczywistości spoza teatru. Kolorowe neony, jakby przeniesione przez scenografa, Barbarę Hanicką, z odświętnych sklepowych wystaw, sygnalizują kolejne miejsca akcji, podkreślają dystans i umowność gry. Bo też jednym z pięter tego opowiadania o rozpaczliwym, wręcz desperackim chwilami, prowadzonym po omacku poszukiwaniu tożsamości i prawdziwej relacji wśród wielu pozornych bądź zanikających, jest ciągła gra z widzem. Polega ona na rozbijaniu konwencji teatralnej, na nagłym wprowadzaniu na scenę rapującego zespołu, który z oddalenia, z własnej perspektywy komentuje bieg rzeczy. Klara Kingi Preis także wmieszana jest w tę podwójną teatralność. Chwilami nie ma już siły "ciągnąć" dalej spektaklu, wydaje się, że jej historia, pozbawiona w istocie dramaturgicznego napięcia, nie jest w stanie nikogo przyciągnąć, zwłaszcza widza przyzwyczajonego do szybkich zmian w kinie akcji. Klara szuka więc kogoś, kto opowiedziałby coś zamiast niej (może to będzie przypadkowy przechodzień - Chińczyk), szuka też zrozumienia u publiczności. Nie ma w tym jednak nic z mizdrzenia się czy kokietowania, a raczej jedynie ponura i determinująca świadomość konieczności zapewnienia rozrywki, dostarczenia emocji, spełnienia zapotrzebowań. W podobny sposób dbają przecież o nasze "dobre samopoczucie" reklamy i supermarkety.
Wrocławskie przedstawienie jest ironiczne. Miśkiewcz obdarza zwykle swoich bohaterów uwagą i współczuciem. Tutaj również patrzy wnikliwie, za to spojrzenie wydaje się chwilami wręcz bezwzględne. Postacie podglądane bez przerwy okiem kamery, jakby wyjętej z "Big Brothera", zostają ośmieszone, ukazane w całej swej bezradności i małości (poza Klarą występują m. in.: Irena - świetna Ewa Skibińska, ukazująca w dramatyczny sposób nieoczekiwane "wyzwolenie" i przemianę swojej bohaterki, nowobogackiej drobnomieszczki, Elżbieta - Bożena Baranowska, Tomasz - Mariusz Kiljan, Gotfryd - Igor Kujawski, Georg - Wojciech Ziemiański), często upokorzone, skompromitowane. Nawet Klara, podejmująca w końcu heroiczny wysiłek wydobycia się z iluzorycznych "stosunków", zaprogramowanych poleceń, tylko częściowo wygrywa. Niezależność zostaje okupiona utratą zaufania i własnej godności. Klara odkrywa, że na jej wizerunek składa się wiele twarzy. Bywa dzieckiem, kochanką, młodszą siostrą i gorszycielką, prowokatorką, damą i dziwką w jednej osobie. Która z tych twarzy jest jej najbliższa...?
Nie wiadomo, czy duże, czerwone, plastikowe, mrugające światełkiem serce, które w ostatniej scenie Klara pokazuje publiczności, siedząc - jak na początku przedstawienia - na wysuniętym na proscenium metalowym taborecie, wróży trwałą odmianę na lepsze, wolne wybory w przyszłości, nagrodę w niebie? Czy pozostaje jedynie pustym gadżetem i symbolem fałszywego świata, którym trzeba się zadowolić albo z nim oswoić, rezygnując z siebie, z odpowiedzialności za postępowanie, decydując się na kompromis? Pytań - jak zawsze u Pawła Miśkiewicza - więcej niż gotowych odpowiedzi.