Samotność copywriterki
Paweł Miśkiewicz chciał zwrócić uwagę na Teatr Polski. To mu się udało. "Przypadek Klary" wzbudził skrajne emocje - dla miłośników dobrej literatury okazał się skandalem, młodych zachwycił.
Najważniejsze na scenie jest krzesełko barowe i łóżko - współczesne konfesjonały. Na nich dwa-trzy metry przed widzami siadają bohaterowie, monologujący o swej samotności. Zwierzają się nam, jakby wpadli do przydrożnego baru pogadać. Czasem mizdrzą się jak podczas castingu do reality show, czasem bawią jak dzieci. Tu my jesteśmy Wielkim Bratem, choć w finale okaże się, że w tym teleturnieju nie ma nagrody, a bohaterowie sztuki Dei Loher nie są postaciami scenicznymi, lecz multimedialnymi aktorami. Patrząc na zawieszony nad sceną gigantyczny ekran lub na monitor w hotelowym pokoju, na nich szukają potwierdzenia swojej osobowości, jakby pytali, czy oglądają siebie, czy świat mediów w świecie realnym.
Czy są jeszcze ludźmi, czy już tylko marionetkami w gigantycznym telewizyjnym show. Bo w spektaklu Miśkiewicza już nie ma widowni - czwartej ściany, są kamery i ekrany. Nie ma subtelności psychologicznych, jest pokój zwierzeń. Nie ma bohaterów, lecz stereotypy. Najważniejsze konkluzje przedstawiają - jak w każdym show - gwiazdy piosenki, czyli raperzy Grammatika. To oni przestrzegają nas i Klarę - jeśli "nie złamiesz schematów, tylko przez lornetkę zobaczysz drzwi do lepszych czasów".
Klara Kingi Preis zaczyna swoją historię od buntu podczas produkcji reklamy żelazka. Pracuje jako copywriterka, a przeciwstawiając się bezdusznym poleceniom reżysera, wyśmiewa absurd sytuacji, w której los człowieka zależy od wyprasowanego lub niewyprasowanego ciucha na grzbiecie. Ten niewielki bunt wywołuje lawinę zdarzeń, które pogrążają bohaterkę w chaosie. Kolejne sceny dzielą akcję na odcinki neonowymi napisami "U Ireny", "W kościele" czy "Klara sama", czyniąc z widzów rasowych podglądaczy. Znakomite i odważne erotycznie role Ewy Skibińskiej (Irena) i Bożeny Baranowskiej. Sugestywny Mariusz Kiljan (jako oczajdusza Tomek). Za papierowość postaci Gotfryda (Igor Kujawski) i Georga (Wojciech Ziemiański) winę ponosi autorka - nie dała aktorom szans na prawdę psychologiczną, skoro dowcipnie, chwilami błyskotliwie roztkliwia się nad życiem seksualnym oglądaczek TV, lecz nie próbuje wydobyć głębi ich doznań. O mężczyznach dowiedziałem się tyle, co z "Przyjaciółki" sprzed ćwierć wieku - że biją, piją i zdradzają, nawet nie ściągając butów. Tyle, co nic. Spektakl zachwyci telemaniaków, czytelników "Gali" i fanów MTV, zirytuje fanów Szekspira.
W finale oglądamy lampkę z bąbelkami, wśród których pływają aż trzy plastykowe złote rybki. Sztuczne rybki nie spełniają życzeń o lepszym życiu. Dlatego Klara kończy jako dziwka, a potem, zniesmaczona, łyka wiele nasennych tabletek, aby od małości, zwykłości i banału życia uciec. W epilogu na ekranie oglądamy ją w pięknej sukni - jakby szła korytarzami Ritza pośród ekspresowych wind i szklanych wykuszy na bal w niebie. Czy warto dla takich głupstw umierać?