Artykuły

Sceniczny sprint

"Sen uocy letniej" Williama Szekspira - nowa premiera olsztyńskiego teatru - to, niestety, twór pełen niekonsekwencji, w którym - co widać nawet niewprawnym okiem - zamysły reżyserskie kłócą się z ich realizacją. Początkowo klarowny i czytelny pomysł Jacka Andruckiego tak się w końcu pogmatwał, że skołowana publiczność sama nie wiedziała: tragedia to czy komedia?

Ukołysana na wstępie wersami Zbigniewa Herberta łudziła się bowiem, że oto za chwilę pojawią się na scenie senne duszki, które z lekkością właściwą baśniowym postaciom opowiedzą bajkę o miłości. Z tego stanu uśpienia (bądź tylko życzliwego wyczekiwania) wyrwały ją - o zgrozo! - "potwory i maszkary", które - łupiąc i tupiąc - w iście sprinterskim tempie przemierzały scenę. Po co? "Oto jest pytanie".

W efekcie widowisko - przygniecione piętrzącymi się pomysłami - straciło na lekkości, a Szekspirowski dowcip ustąpił miejsca egzystencjalnym głębiom, mało czytelnym, za to nużącym niepotrzebnymi dłużyznami. Zabrakło w nim twardej ręki reżysera, który - nie wiedzieć czemu - zdał się jedynie na talent i pomysłowość aktorskiej braci. A ta - uff! - używała sobie co niemiara.

Konwencję snu - narzuconą spektaklowi wierszem Herberta "Las Ardeński" (pomysł wielce dyskusyjny) - bez żenady burzyli sami wykonawcy. Jego interpretator, sceniczny Oberon (Artur Steranko), wił się i cedził słowa, jakby szarpało go stado duchów. Łatwo się domyślić, że tekst przestał być czytelny, a jego związek z przedstawieniem nie dla wszystkich pozostał jasny.

Tezeusz i Hipolita, fatalnie obsadzeni przez Władysława Jeżewskiego i Irenę Telesz, snuli się jak kukły, ścigani na wprzódki przez nadgorliwych (dlaczego?) wojów. Piękna Helena zaś (Alicja Szymankiewicz) zawodziła i histeryzowała tak, że miast współczucia budziła złość. - A przy tym stroiła tyło miny i tak wymachiwała rękami, jakby od tego była uzależniona wysokość gaży.

To zresztą główny grzech spektaklu - rażąca i niepotrzebna nadekspresja. W krzyku i biegach z przeszkodami gubił się, niestety, tekst, który i tak aktorzy traktowali z dużą swobodą.

Dało to znać o sobie zwłaszcza w pokazach ateńskich proletariuszy. Zamiast bawić się Szekspirowskim humorem, denerwowali nieporadnością. Taki brak pomysłu - to już wręcz skandal, zwłaszcza w teatrze profesjonalnym.

Nieporadności było więcej. Choćby wprowadzenie na scenę zupełnie nieprzygotowanej do tego młodzieży (brak czasu niczego nie usprawiedliwia), która może i ciekawe pomysły choreograficzne Przemysława Śliwy rozkładała na łopatki. Czy koniecznie trzeba było katować publiczność widokiem elfów hasających z lekkością słonia?

W tym nagromadzeniu nonsensów, sztuczności i nieporadności gdzieś zapodziały się również sceny miłosne, u Szekspira pełne podtekstów i dwuznaczności. Zastąpił je - pewnie ukłon w stronę współczesności - sceniczny berek i wyrywanie sobie włosów przez tarzające się po scenie cnotliwe kochanki: Helenę i Hermię (Janina Szczerbowska).

W rezultacie otrzymaliśmy spektakl mało ciekawy, momentami zwyczajnie nudny. Toteż niczym memento zabrzmiały takie oto słowa padające ze sceny: "Nie lubię, gdy się biedota zamęcza i gdy wysiłki idą na marne".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji