Artykuły

Bladaczka stawia pałkę

Podczas przedpremierowej konferencji prasowej Jerzy Grzegorzewski stwierdził, że jego najnowsza inscenizacja "Ślubu" Gombrowicza przejdzie do historii teatru polskiego. Bez względu na swój wymiar artystyczny. Premiera ta inauguruje bowiem działalność nowej sceny Teatru Narodowego przy ul. Wierzbowej w Warszawie. I rzeczywiście. Spektakl - którego premiera odbyła się w Międzynarodowym Dniu Teatru, 27 marca - pozostawia, moim zdaniem, sporo do życzenia.

W najnowszej wersji "Ślubu" Henryk, grany przez Jana Peszka, posiada swego Sobowtóra (Emil Wesołowski). Wiara w istnienie bliźniaczych kopii każdego żywego stworzenia jest pradawna i szeroko rozpowszechniona. Zjawy takie ujawniają się z rzadka, w szczególnych okolicznościach, zwiastując jakoby rychłą śmierć oryginału. W przypadku istnień ludzkich to drugie ja - alter ego - ma uosabiać przeciwieństwa człowieczej natury, jej najbardziej ciemne strony. Spychane w podświadomość - dodałby Freud.

Wprowadzając do spektaklu nieobecną w oryginale utworu postać Sobowtóra Henryka, reżyser upoważnia nas do uzasadnionych podejrzeń, że sam również ma sobowtóra. To wyjaśniałoby tajemniczą dla mnie kwestię, jak to jest możliwe, że w tym samym dniu na jednej scenie Teatru Narodowego możemy oglądać przemyślane, zamknięte i bliskie doskonałości dzieło, a na drugiej - ewidentne nieporozumienie. A oba tego samego reżysera.

Takim zachwycającym przeżyciem była dla mnie pełna niewymuszonego esprit inscenizacja Grzegorzewskiego sztuki "Król umiera, czyli Ceremonie" Ionesco z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Pięć pokazów tego spektaklu na scenie TN zamknęło tegoroczne Warszawskie Spotkania Teatralne. Nadzieja na podobną ucztę duchową w przypadku "Ślubu", rozwiała się tuż po pierwszym akcie. Wszystko wskazuje na to, że reżyser, po nakreśleniu zasadniczych kierunków swej koncepcji inscenizacyjnej, resztę oddał w ręce sobowtóra.

Gombrowicz swoje dramaty obwarowywał wieloma uwagami. Właściwą akcję "Ślubu" poprzedzają autorskie wprowadzenia - "Idea dramatu" wraz ze "wskazówkami dotyczącymi gry i reżyserii" oraz "Akcja" ("dla ułatwienia czytania podaje się w skrócie przebieg akcji"). Sporo tropów rozsiał Gombrowicz w rozmaitych miejscach "Dziennika", w listach do przyjaciół, czy w hiszpańskim wstępie do argentyńskiego wydania "Ślubu". Wstęp ten, w autorskim tłumaczeniu na język polski, publikowany jest po raz pierwszy w programie do spektaklu. Program zawiera też pisany w porozumieniu z reżyserem tekst Ewy Bułhak. Wyjaśnia on intencje Inscenizacji, żeby - jak oznajmił Grzegorzewski - nie było nieporozumień już na wstępie. Idące niekoniecznie po myśli reżysera odczytania spektakli, niepokoją go bowiem do tego stopnia, że wdaje się w polemiki.

Problem, jak myślę, leży jednak gdzie indziej: czy myśl inscenizatora ma być czytelna z programu do spektaklu, czy ze sceny? Obstaję przy niemodnym, staroświeckim poglądzie, że najważniejsze jest to, co widać i słychać. A to, co do nas dociera, niekoniecznie spowodowane jest wyłącznie ignorancją odbiorców.

"Ślub" Grzegorzewskiego, nawet po lekturze programu, pozostaje tym, czym jest w istocie. Intryguje inwencją i polotem aktu pierwszego, by w obu następnych obnażyć jałową pustkę zarysowanych wcześniej znaków. W tym świetle programowe teksty okazały się jedynie dorabianiem ideologii do sprzeniewierzeń wobec autora i jego dramatu.

Spektakl miał zachwycać, a nie zachwyca. Trudno, darmo - u Bladaczki mam pałkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji