Trans-Atlantyk
Istotą twórczości Gombrowicza jest "upupianie" i "robienie gęby" (o czym dalej) i chociaż zabrakło tego w premierze "Trans-Atlantyku", spektakl w Teatrze im. J. Słowackiego stał się prawdziwym wydarzeniem kulturalnym. Reżyser Mikołaj Grabowski stworzył widowisko, jakiego od lat już na scenie tej nie oglądano, pamiętać jednak należy, że Teatr Słowackiego przeżywał dotąd niezwykle trudny okres. Zespół wraz ze swym nowym dyrektorem rozpoczął być może nareszcie dobrą passę.
"Trans-Atlantyk" według Witolda Gombrowicza jest żywym, wciągającym spektaklem o narodowym charakterze Polaków - o naszych mitach, przywarach, grzechach, kompleksach, śmiesznostkach. Jest widowiskiem, na którym bawimy się, śmiejemy się sami z siebie, a jednocześnie rozmyślamy nad słabością kraju, która sprawiła, że jesteśmy zaściankowymi sarmatami o światowych aspiracjach. Będąc śmiesznymi, cierpimy.
Grabowski nie musiał spektaklu uaktualniać, ukazany w powieści Gombrowiczowski obraz Polaka z września 1939 r. jest żywy i dziś, uwspółcześnienie jednak kusi i dokonuje się zapewne w wyobraźni widzów. Stereotypów rządzących naszą psychiką nie potrafiliśmy przezwyciężyć i nie zmienił się też nasz stosunek do Polski. Obraz patrioty jest u Gombrowicza groteskowy i satyryczny. Ośmiesza go, by pokazać, że pełni narodową służbę nawet tam, gdzie nie trzeba, że ciąży mu ona na codziennym życiu, że tłamsi go, nie pozwalając mu nigdy być sobą, a tylko sobą-Polakiem. W przedmowie do powieści autor woła: "Rozluźnić to nasze poddanie się Polsce! Oderwać się choć trochę! Powstać z klęczek! Ujawnić, zalegalizować ten drugi biegun odczuwania, który każe jednostce bronić się przed narodem, jak przed każdą zbiorową przemocą. Uzyskać - to najważniejsze - swobodę wobec formy polskiej, będąc Polakiem być jednak kimś obszerniejszym i wyższym od Polaka!". Ludziom innych narodów radzi to samo.
Problemy te spektakl wyjaśnia, ukazano w nim jednak za słabo istotę dzieł Gombrowicza - tłmumienie człowieka przez Formę. Bunt pisarza skierowany jest nie przeciw patriotyzmowi, lecz przeciw bezmyślnemu poddawaniu się Formie, jest walką o wolnego człowieka, demaskowanie stereotypów - to główna idea jego twórczości. Człowiekiem rządzi Forma, ma ona postać konwenansu, który należy zachować roli w społeczeństwie czy rodzinie, którą należy grać, maniery, pozy, powinności, schematu, które ciążą i tłamszą nasze "ja". Narzucanie komuś tych szablonów nazywa się "upupieniem" i "robieniem komuś gęby".
Bohaterowie spektaklu są przygnieceni i omotani polskością, słabiej już jednak wygrywają omotanie wzajemne, omotanie sytuacją, absurdalnym konwenansem. Gierki te są przecież niezwykle teatralne, a i ich zdemaskowaniu służy całe pisarstwo Gombrowicza. Zabrakło ich jednak chociażby w scenie bankietu u malarza Ficinati, gdzie bohater chodzeniem swym ujarzmić miał zebranych. Z chodzenia tego straszliwego, w którym każdy krok miał porażać i tłamsić przeciwników, by się potem rozmemłać i skompromitować, nie potrafiono stworzyć ani sytuacji dramatycznej ani teatralnej. Jest to zarzut odnoszący się do większości sytuacji, drobnych scenek, zachowań, które należało uwypuklić, którymi można się było rozkoszować. Trochę pusto zabrzmiał finał, gdzie śmiech nie był na tyle spontaniczny i żywy, by odnieść przekonywające zwycięstwo nad Formą.
Doskonałe próbki Gombrowiczowskich gier zaprezentował w tym spektaklu Kazimierz Witkiewicz, w wykonaniu którego Minister Kosiubidzki, zgodnie z zaleceniami pisarza: "Zachowaniem i układem swoim niezwykły wzgląd na wysoką godność swoją wykazywał i każdem swem poruszeniem honor sobie świadczył, a tyż i tego z kim mówił sobą silnie bez przerwy zaszczycał, że już to prawie na kolanach z nim się rozmawiało. Świetnie grał przybyły niedawno z dyrektorem Grabowskim Jan Peszek, który z roli Gonzala stworzył prawdziwą kreację. Swymi popisami wzbudzał ciągłe aplauzy publiczności. O wiele trudniejsze zadanie miał grający główną rolę - Gombrowicza, Jacek Chmielnik. Jako narrator, a jednocześnie bohater utworu wiązał i prowadził cały spektakl. .Gra jego choć nie była popisem, musi jednak zostać doceniona, gdyż od niego w głównej mierze zależał ostateczny sukces spektaklu. Wypracowali go również i pozostali aktorzy, wśród których nie można wskazać słabych. Wyróżnić należałoby wszystkich a szczególnie: Leszka Kubanka, Andrzeja Kruczyńskiego, Jerzego Nowaka, Władysława Dewoyno, Mariana Cebulskiego, Feliksa Szajnerta. W spektaklu tym tworzyli nareszcie prawdziwy zespół. Zasługa to niewątpliwie reżysera, którego zdolności pracy z aktorem są od dawna podkreślane. Stworzył przemyślane, dojrzałe widowisko, którego elementy są zharmonizowane, ciekawe w swych rozwiązaniach. Problematyka, którą sztuka odkryła: "Ojczyzna" czy "synczyzna", czy może jeszcze inna idea zabrzmiała dostatecznie jasno i wyraźnie. Zamiana psychologicznej motywacji gry, odnoszącej się do realnego świata, na odtworzenie groteskowych marionetek wypełniających narzucane im role, wprowadziłoby być może spektakl w postulowaną przeze mnie sferą Gombrowiczowskiej Formy. Należy pamiętać, że to dopiero początek na drodze do dobrego teatru, jaki poczynił zespół Słowackiego. Przypomnieć też trzeba, że za "Trans-Atlantyk" Gombrowicza otrzymał Mikołaj Grabowski w 1981 roku Nagrodę im. Konrada Swinarskiego.