Artykuły

Warszawski patent

Pozwolę sobie na napisanie kilku słów o warszawskich krytykach teatralnych. Nie kieruję się przy tym potrzebą odwetu, bo nie mam za co. Marzę tylko skrycie, że uprawianie tej profesji będzie kiedyś miało znamiona prawdziwej uczciwości. Do gorzkich uwag zmusiła mnie sytuacja, która w ub. tygodniu powtórzyła się raz jeszcze za sprawą stołecznego recenzenta, konkretnie Janusza R. Kowalczyka z dziennika Rzeczpospolita.

Otóż można być pewnym, że kiedy Roman Pawłowski pochwali jakiś spektakl w "Gazecie Wyborczej", Kowalczyk (nie mylić z moimi dwoma kolegami z redakcji) oceni go dokładnie odwrotnie. Podobnie będzie zresztą z Pawłowskim, jeśli Kowalczyk uprzedzi go w publikowaniu recenzji. Niekiedy ta konsekwencja adwersarzy ma znamiona parodystyczne, bo ofiarami napadu jednego z nich bywają przedstawienia uznawane powszechnie za wybitne, a zagłaskiwane zostają pospolite gnioty i vice versa. Przez ostatnie lata pamiętam, że tylko raz przeciwnicy z "GW" i "Rz" się zgodzili ze sobą. Obaj dołowali odległy od Warszawy, krakowski Stary Teatr za dyrekcji Tadeusza Bradeckiego, nawet wówczas kiedy powstawały tam arcydzieła typu "Lunatyków" Krystiana Lupy.

Niestety, skutki animozji dwóch gentlemanów (?) odczuwamy i my w Lublinie. Kiedy po Konfrontacjach Teatralnych Pawłowski napisał entuzjastycznie o "Ferdydurke" teatrów Provisorium i Kompanii "Teatr" na łamach swej rodzimej gazety oraz w miesięczniku. Na przykład, wiadomo było, że nasze teatry współprodukujące spektakl według Gombrowicza jak w banku mają to, że nadejdzie czas, kiedy dostanie się im od Kowalczyka. I stało się. W piątek, ponad tydzień temu, "Ferdydurke" prezentowana była w warszawskim Teatrze Małym, a w poniedziałek ukazał się w Rzeczpospolitej tekst recenzenta tego dziennika. Nie można powiedzieć, że Kowalczyk potępia lubelską realizację w czambuł. Chwali na przykład "maestrię aktorską" wykonawców (jakkolwiek, jego zdaniem, "użytą w złej sprawie"). Ale generalnie wyraża o sztuce opinię dokładnie odwrotną od tej, którą wcześniej wyraził Pawłowski, o czym świadczy już sam tytuł tekstu: "Gęba zgrywy".

Znając otoczkę sprawy, wszystko to, co wyżej, o metodach - stosowanych przez recenzentów powiedziałem, na szczyt szalbierstwa i cynizmu zakrawaj ostatni akapit poniedziałkowej, recenzji Kowalczyka. Cytuję go w całości: "Program dołączony do przedstawienia wypełnionym jest fragmentami recenzji, w których powtarza się nieodmiennie, że jest to przedstawienie nieprzeciętnej jakości, wybitne, zrealizowane z wyjątkowym poczuciem humoru. Ponieważ odebrałem je dokładnie na odwrót, zastanawiam się, kto tu komu usiłuje przyprawić gębę".

Pan Janusz R. Kowalczyka nad niczym już - wbrew ostatnim słowom - się nie zastanawia. Jesteśmy jedynie świadkami, jak rodzą się wyrocznie z wyłącznym patentem na nieomylność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji