Artykuły

Chcę się podobać bez łaszenia

- Tego zawodu nie można uprawiać dla pieniędzy. Jeśli ktoś tak myśli, to niech lepiej zostanie biznesmenem - mówi najmłodszy aktor łódzkiego Teatru im. Jaracza w rozmowie z Krzysztofem Kowalewiczem.

- Uchodzisz za dziecko szczęścia. Czy jesteś przygotowany na spotkanie z pechem?

- Mam to już za sobą. Nie dostałem się do szkoły teatralnej za pierwszym razem. Znalazłem się na końcu listy zdających. Rok później w Łodzi zostałem przyjęty jako pierwszy na liście. Od tego czasu nie boję się porażek. One mogą wiele nauczyć. Wszyscy naokoło twierdzą, że nie mam powodów do narzekań, ale ja inaczej wyobrażałem sobie szczęście w tym zawodzie. Mam o wiele większy apetyt. Nawet koleżankom zazdroszczę dobrych ról.

- Podobno pracowitością narobiłeś sobie wrogów?

- To dziwne, ale faktycznie w moim przypadku pracowitość okazała się wadą. Mimo to nie zamierzam zwolnić tempa. Jestem po szkole baletowej, a nigdzie nie ma większej rywalizacji, jak tam. Pewnie, że w Jaraczu czuje się konkurencję. Przecież w tym teatrze gra kilkunastu młodych, zdolnych aktorów. Dzięki temu jest z kim walczyć. I o co. To fantastyczne.

- Skąd bierzesz siłę do pracy?

- Mądry aktor to mądry człowiek. Istotny jest dla mnie własny rozwój, dlatego nie bywam na bankietach, nie przesiaduję w bufecie. Nie wartościuję, co obiektywnie jest dobre, a co złe. Wybrałem taki model uprawiania tego zawodu, dlatego nie interesuje mnie nijakie, powierzchowne życie towarzyskie. Szkoda czasu. Zresztą z trudem odnajduję się w dużej grupie, na szczęście w zespole teatru zaaklimatyzowałem się dosyć szybko.

- Gonisz ze spektaklu na spektakl. Wolisz żyć na scenie niż poza nią?

- Ważne jest i jedno, i drugie. Mimo zagrania kilkunastu ról czuję się jak debiutant. Mam w sobie dziecko i chciałbym je zachować jak najdłużej. Przecież trzeba mieć naiwność i czystość szczeniaka, żeby co wieczór przebierać się i udawać kogoś innego przed ludźmi, którzy chcą w to wierzyć. Na tym polega fenomen aktorstwa i z roli na rolę upewniam się, że chcę je uprawiać.

- Złośliwi twierdzą, że w teatrze pokazałeś już wszystko.

- Może tylko pod względem fizycznym, a i to nie do końca. Nagość w spektaklach z moim udziałem zawsze służy czemuś ważniejszemu. Warto przekraczać granice, żeby zrobić coś istotnego i poruszającego w sensie artystycznym. Jestem na to gotowy - byle przekraczać bariery świadomie. Rozebranie się czy pocałunek z mężczyzną nie były dla mnie problemem. Mógłbym posunąć się dalej, gdyby tylko reżyser przekonał mnie, że jest to potrzebne dla konstrukcji roli. Interesują mnie bohaterowie, którzy mają w sobie coś patologicznego, neurotycznego. Kilka lat temu zachłysnąłem się literaturą brutalistów. Oglądałem "Shopping & Fucking". Sam tekst był taki sobie, ale zachwycił mnie materiałem do pracy dla aktora, możliwością przekraczania barier. Kiedy już wszyscy rzucili się na łamanie zasad obyczajowych, u mnie nastąpił przesyt taką nachalną wiwisekcją. Według niektórych twórców dzisiejszy widz woli konwencję nowoczesnego teatru z szybką akcją i wulgarnym dialogiem. Bzdura. Grając w "Intrydze i miłości" przekonałem się, że nie trzeba się rozebrać czy zwymiotować, żeby to było współczesne. Kompletna cisza na widowni jest dowodem, że widz tęskni również za takim teatrem.

- Na sztuki z Twoim udziałem przychodzą tłumy kobiet.

- Naprawdę? Chyba generalnie do teatru częściej chodzą kobiety. Mam nadzieję, że nie tylko ze względu na mój wygląd. Nie uważam go za swój jedyny atut. Cieszę się, że mam plastyczną twarz i uroda mnie nie szufladkuje jako amanta czy zbrodniarza. Dla mnie aktorstwo to zawód usługowy. Gram dla widza. Liczą się bardziej jego odczucia niż moje.

- Jak to?

- Po wieczornym spektaklu, gdy siadam przed lustrem w garderobie, widzę popękane naczyńka w oczach i zużytą twarz. Nie chcę mówić, ile mnie kosztuje granie, bo to nie powinno nikogo obchodzić. Publiczność przychodzi do teatru, by się wzruszyć czy pośmiać, a nie mi współczuć. Chcę się podobać widzom, zabiegać o nich, ale bez łaszenia się i umizgiwania.

- Teatr przestał być opłacalny dla aktorów. Dzisiaj wielu Twoich kolegów robi wszystko, by trafić do serialu telewizyjnego. Tu rola, tam epizod...

- Tego zawodu nie można uprawiać dla pieniędzy. Jeśli ktoś tak myśli, to niech lepiej zostanie biznesmenem. Daleki jestem od nazywania aktorstwa misją, ale trzeba mieć pasję i ja ją mam. Nie gonię za popularnością. W aktorstwie popularność jako cel sam w sobie jest czymś obrzydliwym. Przecież popularny może być seryjny morderca czy amatorka erotycznych kąpieli w reality-show. Prawdziwą wartość ma tylko sława, bo wiąże się z uznaniem, ale na nią pracuje się latami. Niedawno w hipermarkecie dziewczyna poprosiła mnie o autograf. Poznała mnie dzięki rolom w teatrze. Dla niektórych może to być oznaka popularności.

Jeśli tak, to jej najpiękniejszej odmiany. Teatr jest dla mnie najważniejszy, bo tylko tam mogę w pełni pokazać, co potrafię. Jeszcze dwa lata temu zakładałem, że nigdy nie zagram w serialu. Teraz rola w "Pensjonacie pod Różą" daje mi małą stabilizację. Mam na książki, płyty, papierosy. Mogę wziąć kredyt. Nie przystaję jednak na każdą propozycję. Zdarza mi się nie pojechać na casting, gdy dostaję tekst, który jest żenujący. Nawet w beznadziejnym sitcomie można zagrać tak, żeby zostać zauważonym.

- Tylko po co? Starszym kolegom to nie przeszkadza.

- Każdy bierze odpowiedzialność za swoją rolę. Jestem za młody, by krytykować wybory starszych kolegów. Ciągnie Cię do stolicy?

- Wynajmuję tam mieszkanie, ale nie mam miejsca, w których bym nie zagrał. Jeśli rola będzie tego warta, to pojadę nawet do teatru w Wałbrzychu czy Grudziądzu. Byłbym idiotą, gdybym grając w tak dobrym teatrze pchał się do Teatru Narodowego i grzał ławę. Prowincja teatralna to nie jest obszar na mapie, tylko miejsce w świadomości aktorów.

Kamil Maćkowiak.

Rocznik 1979. Od 9 roku życia uczył się baletu. Jest absolwentem Państwowej Szkoły Baletowej w Gdańsku. Rok temu ukończył studia na Wydziale Aktorskim PWSFViT. Od czterech sezonów gra w Teatrze Jaracza. Ma za sobą już dziesięć ról. Można go oglądać m.in. w "Polaroidach" Marka Ravenhilla, "Miłości i gniewie" John Osborne'a oraz "Intrydze i miłości" Friedricha Schillera. To najbardziej oblegane przez publiczność spektakle. W "Polaroidach" Maćkowiak całuje się z mężczyzną, a w "Miłości i gniewie" ma scenę miłosną pod prysznicem. W maju kolejna premiera z jego udziałem - "Sprawcy" Thomasa Jonigka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji