"Ferdydurke" w "Nowym"
Gombrowicza w Teatrze Nowym brawa nie milkły dłużej niż to jest przyjęte w poznańskim środowisku intelektualnym i artystycznym, które obdarza jednakowym, rutynowym zachwytem wszystkie po kolei premiery, na które teatr wysyła zaproszenia.
Waldemar Śmigasiewicz, importowany do Poznania autor adaptacji i reżyser przedstawienia, widocznie nie przewidział naszej pobłażliwości, bo stworzył spektakl takiej klasy, od jakiej nasze teatry odzwyczajają nas z nużącą konsekwencją. Po pierwsze więc - taktownie zachował się wobec klasyka i pozwolił równomiernie wybrzmieć wszystkim tematom dzieła Gombrowicza - od problemów z dojrzałością przez krytykę naszej megalomanii narodowej po rozprawę z polskimi mitami kulturowymi. Wiele natomiast zainwestował w reżyserię i wykonanie aktorskie i dlatego spektakl cieszy oko już na poziomie układu poszczególnych scen, które są ułożone starannie jak kostki domina. Rzetelna praca u fundamentów zawsze daje efekt gwarantowany - trzy i półgodzinny spektakl, wciąga widownie, wywołuje brawa, aplauz a wreszcie wesołość, o którą reżyserowi chodziło. Jest to bowiem Gombrowicz pokazany w poetyce farsy i kabaretu. Pomysł świetny, o ile z nim nie przesadzać. I reżyserowi udało się zachować umiar w zastosowaniu gagów, które uprzystępniają niełatwą literaturą, ale nie robią z niej składanki zabawnych sytuacji.
Następnego dnia była druga premiera - tym razem połączona z uroczystym bankietem, co także urozmaiciło nasz sztampowy obyczaj teatralny. Więc i my, wdzięczni widzowie, wznosząc modny ostatnio wśród prawdziwych artystów toast: "Zdrowie wasze w gardła nasze" - wychyliliśmy szklaneczkę za dalszy, pomyślny rozwój.