Artykuły

Na Chramcówkach

W zespole aktorskim dziewięciu absolwentów krakowskiej PWST oraz reżyserka Julia Wernio i kierownik muzyczny Jerzy Chruściński. Kierownik artystyczny Andrzej Dziuk. Młodzi artyści swoje credo definiują następująco:

"Teatr im. Witkacego chce dawać świadectwo prawdzie czasu. W czasach szalonego tempa przemian społecznych i mentalnościowych narodu - Teatr Witkacego chce być miejscem sposobnym na chwilę szerszej refleksji człowieka nad samym sobą i nad oszalałym a pędzącym ku zagładzie światem".

W ciągu dwuletniej pracy odbyło się dziewięć premier, zagrali ponad 300 spektakli, które obejrzało 60 tys.

widzów.

W teatrze na Chramcówkach spędziłam siedem wieczorów, oglądając tyleż przedstawień.

Wieczór I. "Wielki teatr świata" Calderona - XVII-wieczny tekst hiszpańskiego dramaturga w przekładzie Leszka Białego.

Poczekalnia - foyer. Drzwi otwierają się. Licznie zgromadzeni widzowie wchodzą do zupełnie ciemnej sali. Nikłe światełko wydobywa z mroku pustą przestrzeń, ograniczoną czarnymi kotarami. Wśród nas pojawia się "autor", który organizuje scenę i widownię. Niektórzy z widzów siadają na ziemi, inni stoją. Wjeżdża pięć identycznych jarmarcznych wozów. "Autor" przyzywa aktorów. W dzisiejszym Teatrze Świata-Życia grają każdego z nas - człowieka, w przydzielonej mu przez los ludzkiej roli. Od narodzin - do chwili śmierci. Król. Bogacz. Piękno. Wieśniak. Roztropność. I Biedak.

W finale sztuki, kiedy dopełni się ich ziemskie "bytowanie" - wpełzają po kolei w to samo miejsce, z którego wypełzali na początku. Jednakowi i nadzy, podobni do prochu.

Przedstawienie, utrzymane w stylu teatru misteryjnego, ma bardzo dobre tempo. Ważną rolę odgrywają muzyka, światło i ruch. Akcja rozgrywa się we wszystkich planach jednocześnie. Każdy aktor buduje swoją rolę według precyzyjnego scenariusza. Zachowana jest przy tym jednorodność stylu i "czysta forma", która wspaniale określa to barwne widowisko, znakomicie pomyślane, wyreżyserowane i zagrane. (Inscenizacja i reżyseria Andrzej Dziuk, scenografia Tadeusz Brzozowski, muzyka Jerzy Chruściński, udział bierze cały zespół aktorski teatru).

Wieczór II. Widownia jest kawiarnią. Okrągłe stoliki, krzesła. Na każdym stoliku flakon ze zsiadłym mlekiem, rzodkiewki i szczypiorek. Szklanki. Aktorzy pełnią rolę bileterów, wprowadzają nas na widownię, pomagają znaleźć miejsce.

Godzina 21. "Cabaret Voltaire" - seans eksperymentu Dada z początków naszego wieku. Teksty Tristana Tzary, George Ribemont-Dessaignera oraz wiersze Paula Eluarda z muzyką Jerzego Chruścińskiego stanowią podstawę scenariusza, reżyserowanego pracz Andrzeja Dziuka. Na scenie zwisający z sufitu rower a po bokach drzwi z napisem CV... VC... Biała kurtyna.

W przedstawieniu bierze udział troje aktorów i fantastyczno-demoniczny akompaniator, spełniający ważną funkcję. Przez półtorej godziny trwa niezwykła zabawa.

Jest i śmiech, i zamyślenie, chwila radości obok wzruszenia. Aktorzy na oczach widzów przeobrażają się w swoje kolejne wcielenie, prezentują bogactwo środków wyrazu, dostosowane do tej formy teatru, którą - z wirtuozerią - wyczarowuje Dziuk.

Absurdalne teksty Ribemonta i Tzary bawią widownię dzięki pomysłowej precyzji wykonawczej aktorów. Pięknie brzmią śpiewane wiersze Eluarda. I tu prawdziwa rewelacja: Andrzej Jesionek. "Kobieta z którą żyję" w jego brawurowej interpretacji jest kulminacją całego przedstawienia. Zwracam uwagę na tego aktora: ujmująca osobowość i wielkie możliwości. Wczoraj grał Wieśniaka a dziś w kolejnym wcieleniu - następna kreacja. Obok niego sprawny ruchowo Lech Wołczyk i liryczna, skupiona Dorota Ficoń.

W finale na scenę wchodzi dwóch ludzi z szafą. Wrzucają do niej aktorów i rozmaite rekwizyty, zgromadzone na scenie. Kurtyna z napisem "Koniec Miłość" zasuwa się. Publiczność długo bije brawo, wykonawcy kłaniają się, a potem schodzą na widownię i żegnają się z widzami.

Wieczór III. Najpierw słychać dźwięk dzwonków, potem z głębi foyer wyłaniają się postaci dwóch mnichów-pątników. Mają wykrzywione twarze, sklejone ropą oczy. Jeden z nich, bez nóg, pełza na kolanach. Idą powoli pośród publiczności, która, spontanicznie formując procesję, podąża za nimi schodkami na scenę. Tutaj odbędzie się misterium. Zapach kadzideł. Poustawiane ławki. Dziś widownia jest kościołem, a scena niewielkim prostokątem ciemnej przestrzeni, oświetlonej punktowym światłem. Mnisi usadzają widzów w kościelnych ławach, zwijają rozpostarty na ziemi biały płat jedwabiu. Dopiero teraz wchodzi w smugę światła Heloiza i po chwili, Abelard. W zupełnej ciszy odbywa się ich pierwsze spotkanie. Zagrane bez słów, tylko dotknięciem rąk rodzące się uczucie. Akt miłosnego spełnienia. Padają wyznania miłości. I wreszcie - rozdzieleni wyrokami losu, z krzykiem buntu i rozpaczy, przywdziewają zakonne habity, aby nie spotkać się już nigdy.

To misterium, pełne szlachetnej powagi, rozbrzmiewa wysokimi rejestrami ludzkich namiętności a równocześnie - poddane jest osobliwej i czystej dyscyplinie teatralnej. Oszczędna scenografia (tylko pulpit, na którym leżą dwie książki) i dyskretne tło muzyczne (wokaliza, wykonana przez ubraną na biało mniszkę) są jedynymi elementami "zewnętrznymi". Cała reszta zawiera się w ekspresyjnej grze aktorów a raczej w ich wzajemnym przeżywaniu siebie. Dorota Ficoń i Krzysztof Łakomik. Przedstawienie kończy dramatyczna, zagrana prawie szeptem scena ostatecznego rozstania pary kochanków. Potem już tylko milczenie i - biały kwadrat jedwabiu pokrywa miejsce, na którym rozgrywało się misterium życia, miłości i śmierci Abelarda i Heloizy. ("Sie et non" - na podstawie "Abelarda i Heloizy" Ronalda Duncana, spolszczył Jerzy S. Sito. Scenariusz, reżyseria i scenografia Andrzej Dziuk).

Wieczór IV. Aktorzy krążą wśród publiczności, czekającej przed wejściem do teatru. Zachowują się dziwnie, "zwracają uwagę". Andrzej Jesionek w krótkich spodenkach i podkolanówkach odbija piłkę. Piotr Sambor z umalowaną na biało twarzą mruczy coś komuś do ucha demonicznym szeptem. Maria Szmigielska rozdaje programy. Piotr Dąbrowski i Krzysztof Najbor sprawdzają bilety.

Wchodzimy do poczekalni-foyer. Pod ścianami krzesła i poduszki, rozłożone na podłodze. W środku stolik, nad nim lampa z dużym abażurem. Z boku - fortepian. Karina Krzywicka roznosi szklaneczki z sokiem porzeczkowym.

Dziewięciu aktorów w ostrej charakteryzacji - to dziewięć różnych witkacowskich "typów". Nimfomanka, Muza, Demon z dziurą w czole, "wybielony" Lokaj, Hrabia z monoklem, zdziecinniały Wyrostek, Garbus, Bolszewik ze zwisającym czerwonym językiem-tasiemką, góralka Jabuchna. Na podstawie kilku tekstów Stanisława Ignacego Witkiewicza ("Negatyw szkicu", "Romans schizofrenika", "Redemptoary" oraz wiersze) Dziuk skomponował "niesmaczny góralsko-ceperski skecz pt. Witkacy-Autoparodia" i wyreżyserował go w szaleńczym tempie, z zawrotną ilością pomysłów absolutnie witkacowskich.

Postaci wchodzą. Grają swoje krwawe dramaty. Wychodzą. Za szklanymi drzwiami Lokaj wiesza się. Ktoś tańczy tango. Za oknem wrzask. Demon wpada na szalejącego w obłędzie miłosnym Hrabiego. Piotr Sambor śpiewa arię operową obok orgiastycznego Garbusa, poskramianego przez kobiety. Nóż w ciele. Tryska i rozlewa się po białej sukni krew. Lokaj dusi Muzę... Zdarzenie za zdarzeniem. Obrazy-słowa, muzyka. I - niebywałe! - wszystko to tworzy logiczną całość, zgodną z teorią teatru, wyłożoną w "Czystej formie" przez samego Witkacego.

Wszyscy aktorzy grają i śpiewają znakomicie. Specjalnie chcę wyróżnić Krzysztofa Najbora, Piotra Dąbrowskiego i piękną Dorotę Ficoń. Przedstawienie jest potwierdzeniem błyskotliwej wyobraźni teatralnej Dziuka. (W przedstawieniu uczestniczy prawdziwa kapela góralska Maśniaków).

Wieczór V. Julia Wernio - adaptatorka i reżyserka "Gracza" wg F. Dostojewskiego - aranżuje początek przedstawienia znakomicie. O godzinie 19 wśród widzów, zebranych w foyer zjawia się Piotr Sambor w czerwonym przebraniu krupiera, zapowiada po francusku początek seansu. Prowadzi nas korytarzami i schodami na scenę. Każdy widz jest indywidualnie anonsowany przed kurtyną i po wyczytaniu nazwiska wchodzi do sali, która jest kasynem gry. Światła, lampiony, trzyosobowy zespół muzyczny. Aktorzy podchodzą do widzów, witają się.

Na środku - wielki stół, przykryty zielonym suknem i prawdziwa ruleta. Jesteśmy w domu hazardu, gdzie spotyka się arystokratyczna klientela po to, aby grać, dyskutować, skandalizować i rozprawiać o sensie, a raczej - o bezsensie życia. W przerwie spektaklu w ruletę grają widzowie; zaproszeni przez krupiera tłumnie zasiadają przy stole (moja córka wygrała aż 200 rubli!). Wspaniała zabawa, pomysł wart Oscara.

Prawdziwą gwiazdą tego wieczoru jest Izabela Olszewska, aktorka Starego Teatru w Krakowie, występująca gościnnie w roli Antonidy Wasiliewny. Gra starą, sparaliżowaną arystokratkę rosyjską, na której śmierć czekają w różny sposób związani z nią bywalcy kasyna. Pojawiła się w Wiesbaden, aby - odkrywszy w sobie żyłkę hazardu - przegrać następnie całą fortunę. Wspaniała rola. Obok Olszewskiej - Edward Dobrzański (także gościnnie) - w roli generała Zagoriańskiego.

Młodzi aktorzy Teatru im. Witkacego swoje zadania wykonują z pełnym zaangażowaniem. Zwłaszcza podobał mi się Piotr Dąbrowski - tytułowy Gracz, Aleksy. Finał przedstawienia - to jego zupełna utrata | świadomości i samokontroli. Aleksy pogrąża się w ekstazie. Na koniec uświadamia sobie jednak własną klęskę i niemożność odwrócenia losu. Po scenach pełnych obłędu, histerii i krzyku - zapada cisza, przygasa światło, Aleksy, skulony i stłamszony, siedzi na schodach. Czarne firanki w oknach powoli zasuwają się.

Jeszcze w ciemności rozlegają się oklaski. Na scenę wchodzi Izabela Olszewska i prowadzi korowodem kłaniający się zespół pomiędzy widzami. Publiczność wstaje. Potem długotrwała owacja na stojąco. Tego nie widziałam w żadnym teatrze od dawna...

Wieczór VI. Dzisiaj kabaret "Dziura". Autorami tekstów ("W oparach absurdu") są poeci, Antoni Słonimski i Julian Tuwim - dwaj klasycy polskiej poezji rozrywkowej, mistrzowie dowcipu. Scenariusz, reżyseria i scenografia - Andrzej Dziuk.

Publiczność siedzi przy okrągłych stolikach, świece. Czarnobiała perspektywa. Czarny fortepian i Jerzy Chruściński w czarnym ubraniu. Aktorzy w białych smokingach, aktorki również ubrane w biel - na tle czarnych kotar. Śpiewają, recytują, tańczą, dialogują i robią to wszystko, co należy robić w dobrym kabarecie.

Dziuk przyrządził widowisko niezmiernie smakowite, skrzące się tysiącem {bez przesady) barw i pomysłów. Brzmią znana szlagiery i znane skecze, dla których znaleziono tu nową formę interpretacji. Wszyscy wykonawcy imponują sprawnością ruchową i wyszkoleniem wokalnym. Galerią typków i cwaniaków tworzą Krzysztof Najbor, Piotr Dąbrowski, Andrzej Jesionek, Piotr Sambor i Krzysztof Łakomik. Atrakcyjnym dopełnieniem są Marta Szmigielska, Dorota Ficoń i Karina Krzywicka.

Aktorzy kończą przedstawienie zabawną interpretacją piosenki "A-a-a, kotki dwa...", a publiczność wypełniająca salę do ostatniego miejsca, zmusza ich do kilkunastokrotnych bisów.

Wieczór VII. "Historia" według Witolda Gombrowicza - scenariusz i reżyseria Julii Wernio, scenografia Elżbiety Wernio.

Tym razem wchodzi się od razu w przestrzeń gry. Wielki przedpokój jest ciasno umeblowany. Wieszaki na płaszcze, szafy, toaletka, lustra, maszyna do szycia, walizki. I jeszcze na niewysokim podeście poduszki. Tutaj zasiądą za chwilę widzowie. Ale przedtem można obejrzeć całą przestrzeń. A więc z przedpokoju wejście do salonu: fortepian, fotele... a na ścianach rodzinne fotografie. Z salonu wchodzimy do gabinetu: wielki stół, na nim porozrzucane egzemplarze kurierka, książki, pisma. Złociste, podwieszone kotary i dywan na podłodze.

To mieszkanie jest miejscem, na którym dziś zostanie zagrana przez sześciu aktorów historia kilku lat życia Gombrowicza - przeinscenizowana w zabawę, wykonywaną przez Witolda oraz jego rodziców i rodzeństwo. W zabawę istniejącą w wyobraźni młodego pisarza.

Przedmiotem gry scenicznej są ważne wydarzenia z jego życia. Niektóre dzieją się we śnie, inne są wyolbrzymiane przez pamięć. Bardzo ciekawymi środkami teatralnymi została skonstruowana fabuła tego widowiska, w którym wśród zwykłych przedmiotów i rekwizytów poruszają się niezwyczajni ludzie. Są jak postaci z wyblakłych fotografii, na chwilę ożywione. Aktorzy bardzo dobrze czują styl, narzucony przez reżyserkę. Wspaniale grają rolę Matki Marta Szmigielska i Ojca Piotr Dąbrowski. Przedstawienie kończy fragment uwertury z "Traviaty", śpiewany przez Karinę Krzywicką i Andrzeja Jesionka.

Zakopane ma wreszcie teatr. Jego twórca, Andrzej Dziuk, artysta niezwykły, obdarzony wielką wyobraźnią, realizuje własną wizję teatru w sposób oryginalny. Ma do dyspozycji sprawny, zdyscyplinowany zespół aktorów, przejętych wspólną ideą i wspólnym aktem twórczym. Teatr Dziuka jest swoistym wyzwaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji