Artykuły

Tęsknota Piotra Zaremby

Czytywany przeze mnie z uwagą publicysta Piotr Zaremba, napisał ostatnio w Rzeczpospolitej: "Brak mi dawnego teatru. Należy Pan - Panie Piotrze - do wielkiego grona ludzi, którzy tęsknią do teatru normalnego, tradycyjnie pojmowanego, niechby wyrażanego środkami supernowoczesnymi i podejmującego sprawy najbardziej kontrowersyjne - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

Czytywany przeze mnie z uwagą publicysta Piotr Zaremba, wspominając śmierć Zbigniewa Zapasiewicza, Adama Hanuszkiewicza, Krzysztofa Kolbergera i Erwina Axera, napisał ostatnio w Rzeczpospolitej: "Brak mi dawnego teatru. Odchodzenie tych ludzi uświadamia mi powstawanie bolesnej wyrwy, której nic nie zapełni. Lub może raczej przypomina, że ta wyrwa istnieje już od dłuższego czasu". I dalej: "...dzisiejszy teatr to mieszanina kabotyńskiego zjadania własnego ogona (teatr o teatrze), pustego ekshibicjonizmu, formalnych sztuczek i doraźnego agitowania (jednego roku za gejami, innego za kobietami)... I czy publiczność kazała niemłodemu, skądinąd wybitnemu aktorowi recytować niedawno Szekspira z gołym przyrodzeniem?".

Należy Pan - Panie Piotrze - do wielkiego grona ludzi, którzy tęsknią do teatru normalnego, tradycyjnie pojmowanego, niechby wyrażanego środkami supernowoczesnymi i podejmującego sprawy najbardziej kontrowersyjne.

W operze jest jeszcze gorzej. Przykłady tylko z ostatniego okresu: Ogłoszenie sezonu rokiem kobiet, a następnego rokiem mężczyzn. Gdyby nie wywalenie twórcy i wykonawcy tych idiotyzmów, mielibyśmy zapewne następny sezon rokiem dzieci, potem zwierząt, mniejszości seksualnych, litościwych sponsorów i obiecujących polityków. Akcji tzw. opery kieszonkowej nie będę opisywał, bo szkoda czasu.

Nieustanne "poprawianie" tematów operowych poprzez zmianę miejsca akcji, środowiska, epoki, a nawet motywacji protagonistów, to istna operowa epidemia. Tak zwani reżyserzy tłumaczą to znudzeniem publiczności i nieodpartą potrzebą odkrywania na nowo dawno odkrytych Oniegina, Turandot, Otella, Traviaty, Holendra, a nawet poczciwej Halki i Strasznego dworu. Wykluwają się z tego sceniczne potworki, pozostają długi teatralne, nowe rzesze wprowadzonych w błąd widzów myślących, że chodzi o twórczą interpretację intencji kompozytorów, a nie o honoraria, ściągnięcie na siebie uwagi, poklask ignorantów i robienie w balona nas wszystkich.

Granie w kółko tego samego repertuaru na czele z "Baronem cygańskim", "Toscą", "Carmen", "Cyganerią" i "Butterfly", to zwykła krajowa norma. Natomiast "Jezioro łabędzie", "Romeo i Julia" oraz "Don Kichot" stały się anonsami Polskiego Baletu Narodowego na najbliższe sezony. Słusznie. W III akcie Jeziora tańczą przecież mazura, Romeo i Julia byli krakowiakami, których Szekspir zesłał do Werony, a Don Kichot, to stary Polak porzucony w Hiszpanii przez zbankrutowane biuro turystyczne.

Wreszcie problem polskich solistów śpiewaków, który czyni teatr operowy coraz mniej normalnym, z bolesną wyrwą, zjadający własny ogon, poprzez pseudoreżyserów preferujących ekshibicjonizm i, pożal się Boże, formalne sztuczki. Ponieważ prawie żaden dobry śpiewak nie pracuje już dziś na etacie, trudno zmusić kogokolwiek do śpiewania z gołym przyrodzeniem lub jego odpowiednikiem w przypadku śpiewaczki. Garstka solistów pozostawionych na stałe w teatrach od dawna nie ma już co pokazywać i wykańczana jest niewolniczymi przesłuchaniami w celu aż takiego zdarcia głosu, aby nie protestowali na zebraniach, cokolwiek mówiąc.

Nowo pozyskani bywalcy nie tęsknią już za swymi ulubieńcami związanymi na stałe z Wrocławiem, Poznaniem, Bytomiem, Łodzią czy Warszawą. Miejscowi śpiewacy rzadko pojawiają się na scenie lub ich po prostu nie ma. Coraz liczniejsi dobrze wykształceni absolwenci wydziałów wokalnych na skutek braku rynku pracy błąkają się po chałturach, kościołach i pogrzebach, a nawet rezygnują z uprawiania tej fascynującej profesji.

Oni powinni tkwić codziennie w rozpędzonych repertuarowo teatrach, studiować partie operowe, podpatrywać nestorów, doskonalić umiejętności sceniczne na próbach i czekać na każdą okazję, aby zabłysnąć w spektaklach, zapełniając wyrwę po mistrzach.

Taki teatr jest normalny nie dlatego, że tak było dawniej. Powinno tak być zawsze, również teraz i w przyszłości. Dlatego tęsknimy za tym z Piotrem Zarembą, publicznością, a przede wszystkim pozbawionymi rzetelnej codzienności teatralnej artystami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji