Artykuły

Duszy gra

- Stanisławski nie żądał, by aktor przypominał sobie, co czuł, gdy rzuciła go kobieta, albo jak strasznie płakał po śmierci tatusia. Cała sztuka polega na tym, by się tak "rozbujać", by nie przypominać sobie tego, tylko żeby postać się nad tym zastanawiała - mówi ADAM FERENCY w Twoim Stylu.

Czy gra w Teatrze Dramatycznym, czy w "Niani" na plotkarskich portalach nie ma o nim ani słowa, ani jednego zdjęcia. Przyznaje: popularność przyszła późno, ale postanowił, że gdy zauważy u siebie symptomy narcyzmu, da sobie "po mordzie". Wie, co ważne: miłość i rodzina. Od lat ta sama żona, czas na rozmowy z dziećmi. Jak urlop, to na wsi, nie w modnym kurorcie, jak kawiarnia, to nigdy taka, gdzie się bywa. Gdy ma kłopoty, zmaga się z nimi metodami "ludowymi", nie biega do terapeutów i nie opowiada o tym w telewizji. Sto pięćdziesiąt ról w filmach, serialach, ale to teatr jest jego narkotykiem. Tak mocnym że pilnuje się, by nie skończyć w wariatkowie. Więc dyscyplina : gdy wypruwa duszę na scenie, myśli jak wygląda... palec u nogi

Adam Ferency sprawia wrażenie powściągliwego, zamkniętego, ale mówi, że emocje się z niego nie wylewają, za to w środku buzują. W kinie gra, określając to delikatnie, postacie charakterystyczne. A mówiąc wprost - paskudne. Kto bywa w teatrze, wie: równie przekonujący z niego Otello, jak i Król Lear. Dla tego, kto ogląda tylko seriale, jest Kondziem, czyli kamerdynerem z Niani. Ale i w tej roli przywodzi na myśl szekspirowskiego błazna, a nic majordomusa z willi na przedmieściach. Tak czy siak - i na ekranie, i na scenie grał u najlepszych: u Holland, Wajdy, Kieślowskiego, Kutza, Łomnickiego, Warlikowskiego. Z urodzenia warszawiak, a znając go, aż się prosi dodać "i aktor". Rodzina nie miała jednak tradycji artystycznych: mama była urzędniczką w Ministerstwie Zdrowia, ojciec inżynierem. A polonistka na wieść, że Ferency chce zdawać do szkoły teatralnej, zareagowała śmiechem. Na szczęście się tym nie przejął.

Twój STYL: Zastanawiałam się, czy na żywo będę się Pana bała tak jak w kinie. Na szczęście nie...

Adam Ferency: Zawsze mnie to zdumiewało, że idzie za mną fama, że jestem potworny i nieprzyjazny! Klisza taka. Bo kwadratowy i łysy.

TS: No, nagrał się Pan sporo tych strasznych ubeków, bolszewików. Brak włosów miał tu istotne znaczenie?

AF: W jakimś sensie tak. Dopóki miałem włosy, grałem pozytywnych bohaterów. Potem już definitywnie przestałem. Jak Hoffman zaproponował mi rolę w "Bitwie warszawskiej", dostałem ataku śmiechu, że znowu klisza działa, ale powiedziałem sobie: "Dobrze, po starej znajomości". Przyjemnie było grać czasem role wbrew warunkom, jak np. w "Pornografii" u Janka Kolskiego. To wyjątki. Zwykle działała wspomniana klisza. Ja się ze swoim wyglądem świetnie czuję, ale producenci nie chcą łysego pozytywnego bohatera. Godzą się na bandytę, kata.

TS: A Bruce Willis? Pozytywny!

AF: No ale Bruce Willis jest jeden!

TS: A porucznik Kojak?!

AF: Ale to rola specjalnie dla Savalasa napisana! Zresztą Kojak działa na granicy świata przestępczego i praworządnego i ta dwuznaczność sprawia, że może być łysy. Gdyby pani kręciła film o profesorze uniwersytetu, to zapewniam panią - nie byłby łysy.

TS: Myślał Pan może o peruce czy przeszczepie włosów? Mnie się akurat podobają łysi mężczyźni, ale z tego, co Pan mówi, to poszerzyłoby wachlarz ról...

AF: Grać w peruce nie lubię, zresztą nie wygląda się w niej naturalnie. Tym bardziej z moją twarzą. Jestem rozpoznawalny, więc w peruce budziłbym tylko śmiech. Mógłbym zagrać jedynie w komedii - facet włożył perukę i coś z tego wynika. A przeszczep włosów? Nigdy w życiu!

TS: To niemęskie?

AF: Mamy dominację kobiet, wiec mężczyźni zaczynają się bawić lalkami i falbankami. Nie jestem zwolennikiem modelu rodziny, w którym kobieta wychowuje dzieci, a mężczyzna siedzi z kolegami - najpierw w pracy, potem w knajpie. Nie mam nic przeciwko knajpom, ale dzieci trzeba wychowywać wspólnie, więc jeśli facet chce iść na urlop wychowawczy - jestem za. Ale nie do końca zgadzam się z feministkami, gdy mówią, że kobiety wciąż muszą walczyć, bo np. mniej zarabiają. Pracuję w miejscu, w którym kobieta zarabia tyle samo, ile mężczyzna, jeśli jest równie dobra. Myślę, że generalnie świat idzie ku utracie męskości. Taki jest trend.

TS: To skąd ten trend?

AF: W Europie chyba z długiego okresu pokoju. Wyłączając Bałkany, wojny nic było od 1945 roku. Jej brak powoduje zniewieścienie panów.

TS: Uważa Pan, że współczesnym mężczyznom przydałaby się wojna?!

AF: Współczesnym mężczyznom bardzo by się przydała. Nie tęsknię do wojny, bo dotyka nie tylko mężczyzn. Choć dla nich zrobiłbym obowiązkową.

TS: Był Pan w wojsku?

AF: Broń Boże! W czasie studiów raz w tygodniu wkładałem mundur i ciężarówką byłem wożony na poligon pod Warszawę, więc pewną namiastkę wojska miałem. Tylko namiastkę. Dwa lata służby czynnej pewnie inaczej bym wspominał. Wojsko to przykre miejsce, wrażliwy człowiek jest tam niszczony.

TS: Mówi Pan, że wojsko tamie wrażliwość, a życzy mężczyznom wojny?!

AF: Ja mam w nosie wrażliwość różnych mężczyzn! Mówię o swojej wrażliwości, którą by złamało. U tych, którzy walczą na stadionach, nie ma czego łamać, a wojna zdjęłaby z nich stres - wyprztykaliby się. A do tego wojna wymusza na mężczyznach mniejsze zajmowanie się własnym wyglądem. Zresztą nie tylko ona. W czasach komunistycznych, choć byliśmy tak zniewoleni, że nie można było pisnąć, nie istnieli styliści. I jakoś dało się żyć. TS: Pan akurat mógł "pisnąć" - w filmach. Gorączka, Matka Królów, Przypadek, Przesłuchanie... Miał Pan wtedy poczucie misji?

AF: Zupełnie nie! Kryterium przy wyborze ról było jedno: chciałem brać udział w przedsięwzięciu, które ma wartość artystyczną. Oczywiście ważne było, by mimo kłopotów ustrojowo-cenzuralnych nie mówić kompletnych kłamstw o tamtych czasach. Ale czy grałem ubeka, listonosza czy działacza opozycji, nie miało dla mnie znaczenia.

TS: Z komuną Pan nie walczył? Mówił Pan chyba, że czasy PRL-u wydają się Panu śmieszne, nie straszne. Ma Pan do tego czeskie podejście?

AF: Tak, tu się z panią zgodzę - mam "czeskie" podejście do tamtego czasu. Wprawdzie byłem środowiskowo związany z ludźmi, którzy działali w opozycji - sprzyjałem im, kibicowałem, piłem z nimi wódkę, ale nie biegałem z ulotkami ani nie drukowałem po nocach "Robotnika". Byłem jak najdalej od wszelkiego społecznikostwa, próbowałem raczej spędzić twórczo, ciekawie i przyjemnie swoją młodość. Czasy PRL-u postrzegam jako piękne, bo właśnie na nią przypadły. Zresztą nie tylko dlatego - ustrój, który teraz panuje, postrzegam jako haniebny. To rodzaj totalitaryzmu, tyle że wprowadzonego przez banki. To daleko bardziej opresyjny system niż tamten...

TS: No ale do górników dziś nie strzelają.

AF: Za chwilę sami zaczną sobie strzelać w głowy. Zobaczy pani, skończy się tak, że bankruci będą popełniać samobójstwa. To kapitalizm a'la Emil Zola. Tylko w innym opakowaniu. Z panią też nie mogę po prostu porozmawiać. Czysta myśl, rozmowa nikogo nic obchodzi. Musi być jeszcze fota, więc będzie sesja zdjęciowa. A ja mam bardzo niechętny stosunek do fotografii.

TS: Dziwne, że sesja tak Panu przeszkadza. Jest Pan aktorem, więc jest Pan przyzwyczajony do kamer.

AF: Kamera to co innego, ale fotografia zatrzymuje ruch. A czym jest zatrzymany ruch? To śmierć! Wmawianie mi, że będą "żywe, fajne zdjęcia" jest próbą robienia mnie w trąbę. Nienawidzę fotografii, bo jest trupia.

TS: Boi się Pan śmierci?

AF: A pani nie?

TS: Ja? Bardzo.

AF: No, ja też. Tylko że ja się chcę do niej z godnością przygotować, więc całe życie to robię.

TS: Też chcę z godnością, no ale żeby całe życie, to bez przesady. Jung twierdził, że od czterdziestki człowiek zajmuje się swoim przemijaniem...

AF: Od czterdziestki? To późno zaczął.

TS: Późno, mówi Pan...

AF: Ja w każdym razie miałem to wcześniej.

TS: Można to jakoś umiejscowić w czasie?

AF: Można. O nie! To takie osobiste, intymne, że nie będę o tym gadał! W każdym razie lekko nie jest.

TS: Pomogłaby wiara... Pan jest niewierzący?

AF: Niestety. Bardzo z tego powodu cierpię

TS: A ja Panu zazdroszczę.

AF: Czego?! Nie ma czego.

TS: A choćby i braku strachu przed karą albo tego, że jak jest bardzo źle, można sobie zażyczyć eutanazji bez poczucia winy.

AF: Per saldo to nic wiem, czy ateizm się opłaca. Ja np. jestem nieszczęśliwy, cierpię z tego powodu, że nie wierzę w to, że jest coś jeszcze. No nie mówię, że chciałbym wierzyć w Boga osobowego, ale wystarczyłaby mi choćby wiara w jakiś inny wymiar.

TS: Role po Panu zostaną. To jednak jakiś rodzaj nieśmiertelności jest...

AF: Rzeczywiście, jest we mnie bardzo silne poczucie, że ta multiplikacja losów daje mi jednak jakiegoś "lizaka". Mogę sobie wmówić, że jednak jestem "nieśmiertelny". Ale to lizak przez szybę.

TS: Ale jednak lizak. A nawet kilka. Tyle ról, więc żył Pan wiele razy.

AF:Tak, liczbowo to nieźle wychodzi!

TS: Można być zadowolonym.

AF: Jeśli w ogóle można, to tak. Tylko że ja jestem bardzo rzadko. Taki mam defekt. Jest kilka ról, na które mogę bez przykrości patrzeć - w "Gorączce" i "Kanalii", ale na większość - z przykrością. W dodatku mam się za człowieka leniwego. Choć gdy nagle muszę jakiś okres podsumować, to się okazuje, że to i to zrobiłem i że jest nieźle.

TS: Podsumowanie z okazji 60. urodzin Pan robił?

AF: Urodziny w tym roku akurat były zabawne. Wypadły w dniu premiery "Opowieści afrykańskich" w reżyserii Krzyśka Warlikowskiego. Dlatego cierpienie spowodowane refleksją na temat przybliżającej się śmierci zostało troszkę rozwodnione. Wszystko rozeszło się po kościach dosyć łatwo, bo premiera to zawsze premiera.

TS: A jak nie ma premiery? Jak Pan sobie radzi?

AF: Różnie sobie radzę. Są sposoby.

TS: To może Pan coś podpowie?

AF: Nie! Każdy musi się dopracować własnej metody. Wiele lat uczyłem aktorstwa. Przestałem, bo zrozumiałem, że jest tyle dróg dojścia do jakiejkolwiek twórczości, że każdy musi znaleźć własną. Tak samo sam musi się pogodzić z nieuchronnością śmierci.

TS: Swoim dzieciom, tak jak studentom, też dawał Pan wolność w poszukiwaniu własnej drogi? Jak Pan je wychowywał?

AF: Świetnie. Kij i marchewka.

TS: W wersji raz marchewka, raz kij czy mamienie marchewką, za którą dziecko goni?

AF: Najważniejsze, żeby dziecko czuło, że jest kochane. I tyle. To najlepsza metoda. I trzeba umieć rozmawiać. Ale jak człowiek jest zakochany, to rozmawia bez problemu.

TS: Zakochany w dziecku?

AF: Tak, ale to działa też w sensie damsko-męskim.

TS: Być zakochanym w jednej osobie przez kilkadziesiąt lat to trudne.

AF: Recept nic ma, jak na wszystko w życiu, ale wydaje mi się to możliwe.

TS: W Pana profesji pewnie łatwo być zakochanym w samym sobie?

AF: Wchodząc do tego zawodu, nie wiedziałem, jak mi pójdzie, ale już wtedy postanowiłem, że rzeczy nieważne pozostaną nieważnymi. Wiedziałem, że jedną z podstawowych chorób aktora jest samouwielbienie, narcyzm. I że z tym trzeba walczyć. Gdy człowiek widzi pierwsze sygnały, to sobie powinien po mordzie dawać.

TS: Często Pan sobie dawał "po mordzie"?

AF Bywało, że dawałem. Aktor bardzo potrzebuje słów uznania, bo musi się podobać. Inaczej mu podziękują. To trudne podobać się, a jednocześnie nie iść na ten lep. Jak się pójdzie, to wtedy tańczy się tak, jak widz zagra. I w pewnym momencie człowiek podejdzie do lustra i się wyrzyga na własny widok. Na szczęście dla mnie masowa popularność przyszła późno - po "Niani". Wcześniej jedna na sto osób wiedziała, jak się nazywam.

TS: A teraz Jedna na sto nie wie?

AF: Nie szalejmy, nie jest aż tak, ale jednak serial oglądało kilka milionów ludzi. Popularność się wzmogła, ale byłem na tyle dużym chłopcem, by mnie te sytuacje jakoś nie ruszyły.

TS: Zwykle to byty mile sytuacje?

AF: Wszystko zależy od tego, czy spotykam ludzi, którzy są dobrze wychowani, czy nie. Bo bywa tak, że jakiś facet ma w domu telewizor i w nim ma swojego Kondzia, który jest jego własnością. I jak go spotyka na ulicy, to wali w plecy i krzyczy: "Kondzio!". Wtedy bywam przykry.

TS: Ale generalnie z aktorstwa więcej czerpie Pan przyjemności?

AF: Ten zawód wprawia mnie nawet w rodzaj narkotycznego haju. Wejście w inny świat daje ułudę życia na podwyższonej adrenalinie. Gdy go długo nie ma, jestem zaniepokojony. W filmie granie krótkich sekwencji wyklucza osadzenie się na dłużej w takim narkotycznym i stanie, w którym człowiek zdążyłby się tym ' napaść. To mi się zdarza w teatrze.

TS: Publiczność to czuje?

AF: Tak. I nie wiem, co jest pierwsze - jajko czy kura-nie wiem, czy to ja daję impuls publiczności, czy raczej sygnał wychodzi od niej. Nie wiem, ale to sprzężenie zwrotne. Tak, w teatrze . zdarza mi się doświadczać narkotycznego haju.

TS: Wraca Pan do domu i co się dzieje?

AF: Bywały role, po których miałem kłopot z wyjściem z postaci. Szczególnie gdy grałem Bceketta, miałem problem z tym, by zrzucić z siebie Hamma i wrócić do Ferencego. Coraz słabiej sobie z tym radziłem, zacząłem się bać, że będę się kwalifikował do leczenia szpitalnego. Przestałem go grać.

TS: Rodzina widziała, że coś jest nie tak?

AF: Moja rodzina jest dosyć tolerancyjna, ma świadomość, że mogą się dziać ze mną różne rzeczy. To ja czułem, że wracam do domu z tym Hammem na plecach. Czułem rodzaj przygnębienia rolą i cały ten przygnębiający świat zaczął mi towarzyszyć. TS: Ratował się Pan prozakiem?

AF: Nie, nie! Znacznie prostszymi metodami wypędzałem tego diabła. Ludowymi. TS: Alkoholem?

AF: Na przykład alkoholem.

TS: A wizyta u terapeuty?

AF: Terapeuta?! Nigdy! To moda. Dawniej nie było psychoanalityków i dobrze się żyło. Czy pani rozmawiała kiedyś serio z psychoterapeutą? Bo ja z kilkoma tak. Ale nie po to, by się leczyć, ale żeby ich poznać. I wiem już, że musiałbym być kompletnym idiotą, by się u nich "stołować". Większość z nich jestem w stanie w kilka minut owinąć sobie wokół palca.

TS: Jest Pan dobrym manipulantem?

AF: Jestem. A oni się starają być. I większości to wychodzi, bo całkiem dobrze z tego żyją. Za to poziom ich refleksji na temat kondycji psychicznej człowieka... To jest obraźliwe.

TS: No może trochę tak jest...

AF: Trochę?! Bój się Boga, kobieto! Najważniejsze, by w młodości jak najszybciej wyrwać się z ogólnych trendów. Bo na ogół wszystko, co nam proponują,

jest produktem taśmowym. Przeznaczonym dla wszystkich, czyli do dupy.

AF: Serial jest masowy. "Niania" - szczególnie.

AF: Ale serial nie jest szkodliwy.

TS: Zależy, jak na to spojrzeć... Choć przynajmniej

daje aktorowi wolność finansową.

AF: Jasne.

TS: A reklama? Widziałam Pana w jednej społecznej.

AF: Tak, bo nie grałem w żadnej innej. Nic dają mi wystarczająco dużych pieniędzy. Jak miałbym już reklamować makaron czterojajeczny, chciałbym mieć poczucie, że coś z tego jednak mam. Pamiętam, gdy ktoś dzwonił i proponował mi reklamę. Kiedy padła kwota, odłożyłem słuchawkę. W tej reklamie społecznej (zachęcała Polaków do zwolnienia tempa życia, by ustrzec się chorób układu krążenia - red.) zgodziłem się zagrać pod warunkiem, że będzie napisane, że robię to za darmo. Uważam, że branie udziału w akcjach, które mogą poprawić ludziom jakość życia, jest godne polecenia. Bo życie jest paskudne.

TS: A Pan jeszcze sobie dokłada tymi Beckettami, jakimiś metodami Stanisławskiego...

AF: To nieporozumienie. Stanisławski nie żądał, by aktor przypominał sobie, co czuł, gdy rzuciła go kobieta, albo jak strasznie płakał po śmierci tatusia. Cała sztuka polega na tym, by się tak "rozbujać", by nie przypominać sobie tego, tylko żeby postać się nad tym zastanawiała. Ciągłe robienie wiwisekcji na własnym życiu musi spowodować szpital dla wariatów w konsekwencji. Musi. Nieuchronnie.

TS: Jak Pan się chroni?

AF: W najbardziej emocjonalnej scenie, stojąc na scenie, lubię pamiętać o tym, jak wygląda mój mały palec u nogi. To bezpieczne zakotwiczenie w świecie "zdrowym" i lekarstwo na to, by nie skończyć w wariatkowie. Aktor musi umieć prowadzić tzw. monolog równoległy. Jeden to monolog postaci, a drugi w głowic. Wtedy ten pierwszy staje się tajemniczy. W przeciwnym razie to tylko klepanie tekstu.

TS: I na przykład kiedy w "Przesłuchaniu" przesłuchiwał Pan Krystynę Jandę, o czym Pan myślał?

AF: W filmie to jest inaczej. Bo ekipa, kamera zastępują ten "palec u nogi", więc na planie Przesłuchania pozostało mi już tylko myśleć o Krysi. A w teatrze na ogół jest tak, że ten drugi monolog jest brany z chwili. Na przykład wchodzę na scenę i mam do powiedzenia dwadzieścia wersów z Szekspira. Zaczynam mówić, ale mam przed sobą partnera i jednocześnie myślę o tym, jak on głupio dziś wygląda i czy się nie pomyli. Stoi przede mną Romeo, ale też myślę: "O, Wojtek stoi jak idiota!". TS: Niepotrzebnie mi Pan to powiedział. Już mam poczucie, że mnie Pan też non stop "komentuje".

AF: Oczywiście, że to robię! A pani nic?! Pani przecież robi to samo. Nic nadzwyczajnego. Pani rozmawia ze mną, a myśli: "O, okazał się taki czy inny".

TS: Raczej inny... Choć w pierwszej chwili tego po Panu nie widać...

AF: Ludzie nie widzą, co się we mnie dzieje, bo jestem introwertyczny. To wszystko się ze mnie nie wylewa, ale w środku jest.

TS: Tomografię trzeba by Panu zrobić.

AF: Sekcja zwłok wszystko wykaże. Czasem naprawdę mam wrażenie, że ktoś mi duszę w imadle ściska. Tylko że już tak mam, że nie latam z tym do "telewizorów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji