Spotkanie pederasty z rewolucjonistą
"Pocałunek kobiety-pająka" jest szokującym hitem literackim i teatralnym. Na zdobycie publiczności, na wywołanie skandalu. Już pierwsza scena inscenizacji olsztyńskiej, będącej dość wiernym przeniesieniem przedstawienia zrealizowanego przez warszawski teatr "Scena Prezentacje" spełnia założenia i oczekiwania. Na scenie kobieta-wamp, blond włosy, białe futro, ostra charakteryzacja. Połączenie osobowości Marleny Dietrich i Marilyn Monroe. Skojarzenia z tą pierwszą wzmacnia wykonywana przez postać piosenka. "Postać" śpiewając rozbiera się. "Postacią" jest mężczyzna. A miejscem akcji nie estrada koncertowa atelier filmowe - ale cela więzienna.
Pierwszy efekt zostaje złamany. Od iluzji przechodzimy do szarej rzeczywistości. Homoseksualista w celi więziennej ma partnera - drugiego skazańca o zgoła odmiennym rodowodzie, skazańca - rewolucjonistę.
Taki jest punkt wyjścia sztuki pisarza argentyńskiego Manuela Puiga "Pocałunek kobiety-pająka". Autora już znamy w Polsce. Wydano u nas dwie jego najgłośniejsze powieści: "Przeklęte tango" (1975) oraz "Pocałunek kobiety-pająka" (1984). Puiga studiował architekturę, filologię i filozofię. Pracę podjął w filmie najpierw jako technik, później scenarzysta i reżyser. Wędruje po całym świecie. Dużo publikuje, ale największy rozgłos zapewnia mu "Pocałunek kobiety-pająka". Pierwsza wersja teatralna utworu pojawia się w 1981 roku w Walencji. Cztery lata później sukcesem kończy się ekranizacja "Pocałunku..." dokonana przez Hectora Babenco. Wiliam Hurt za rolę Moliny otrzymuje "Oskara". Film w świetlała niedawno polska telewizja.
Polska prapremiera adaptacji teatralnej miała miejsce we Wrocławiu w 1988 roku w reżyserii Jerzego Schejbala. Potem sztuką zainteresował się Romuald Szejd, wystawiając ją najpierw w Warszawie, a obecnie w Olsztynie. Przed urlopem odbyły się trzy przedstawienia przedpremierowe. Teraz spektakl wszedł na dłużej do eksploatacji.
Czy może liczyć na powodzenie? Obyczajowa odmienność tematyki stanowi dodatkowy czynnik frekwencyjny. Ale główna wartość dzieła tkwi gdzie indziej. Gdyby tak nie było - trudno zrozumieć światowy sukces książki i adaptacji. To coś polega na niecodziennym spotkaniu dwóch osobowości. Nie tylko na spotkaniu, ale również na konsekwencjach wynikających ze spotkania. Dwaj bohaterowie sztuki reprezentują tak odmienne światy, postawy życiowe, mentalności, że kontakt w normalnych okolicznościach byłby niemożliwy. I to jest jedyna drobna słabość problemu artystycznego.
Manuel Puiga posługuje się znaną w literaturze i w sztukach widowiskowych zasadą izolacji, laboratoryjnego wyłączenia ludzi ze środowiska społecznego, aby lepiej obserwować ich reakcje, poznawać osobowości. Pomysł jest prosty i stary, osłabia oryginalność dzieła. Trzeba wybaczyć. Postępowali tak inni, postąpił też Puiga.
Odmienność postępowania Argentyńczyka na tym polega, że doprowadził do spotkania krańcowo różnych indywidualności. Dodatkową komplikacją dramaturgiczną jest nałożenie na jedną postać funkcji obserwatora, nasłanego inwigilatora. Ogrom sprzeczności każe przypuszczać, że z takiej znajomości nie może wyniknąć nic dobrego. A jednak dzieje się coś dziwnego. Dwóch mężczyzn znajduje do siebie drogę. Odnajdują się przełamując swoje zasady. Idą na kompromis. Poznając siebie potrafią odejść od jednostronnej indywidualności. Weryfikują przyjęty model życia. Starają się nawzajem zrozumieć. Odnaleźć granice tolerancji.
Nie przychodzi to łatwo ani nie kończy się pełnym optymizmem. Droga człowieka do człowieka nie jest usłana różami. Trzeba płacić wysoką cenę. Humanistyczne przesłanie sztuki Manuela Puiga jest naznaczone goryczą. Tak dzieje się w każdej autentycznej twórczości. Nie bywa łatwa ani przyjemna. Dlatego zyskuje wiarygodność. Walor oczyszczający odbiorcę.
Przedstawienie olsztyńskie utrzymuje humanistyczny pułap zdarzenia. Unika niebezpieczeństw taniej i płaskiej sensacyjności. Chwilami wytwarza nastrój głęboko ludzkiego dramatu. Słabości bohaterów przedstawienia są wycieniowane, tuszowane. Górę biorą zalety, szukanie dobrego.
Romuald Szejd jako reżyser unika ostrych, drastycznych efektów. Poza muzyką wkraczającą mocno, kontrapunktującą epizody akcji, całe zdarzenie jest wyciszone. Trzyma widownię. Również dzięki kreacjom dwóch aktorów. Możliwości Artura Steranki znamy. Do kilku wyróżniających się ról dorzucił jeszcze jedną. Jako Wiktor - rewolucjonista przechodzi ciekawą metamorfozę. Ryzykuje, ufając partnerowi. Ufność zostaje doceniona. Janusz Kulik jako Molina pojawia się po raz pierwszy na olsztyńskiej scenie. Debiut jest udany. Z trudnego zadania aktor wywiązuje się bardzo dobrze, ujawniając znaczne predyspozycje do ról liryczno-bohaterskich.
Spektakl grany jest w sali kameralnej, gdzie para scenografów Andrzej Piątkowski i Marcin Stajewski zaprojektowała celę więzienną oraz dość niezwykłą oprawę kostiumową.