Komedia nudna
Smutna jest komedia, która nie śmieszy. Smutno wyglądają aktorzy, którzy stroją miny, by rozbawić drzemiącą publiczność. Smutny jest teatr, który mówi o niczym.
Przy całej życzliwości dla Teatru Kwadrat, aktorów i pamięci autora nie sposób udawać wesołość wychodząc z przedstawienia "Księgi Hioba" Bruno Winawera. Owszem, widzowie od czasu do czasu zachichocą doceniając zręczne sformułowanie czy rozpaczliwy wysiłek aktora, ale w istocie to, co się dzieje na scenie pozostawia tak dalece obojętnym, że w pewnym momencie przychodzi zdziwienie: co ja tu robię? Po co oni się tak męczą?
Większość z dwudziestu pięciu utworów scenicznych Winawera - w tym także i "Księga Hioba" - opiera się na identycznym schemacie: arcyuczciwy, arcyzdolny, a niezaradny życiowo inżynier lub fizyk bezskutecznie usiłuje znaleźć swe miejsce w świecie oszustów, karciarzy, łapówkarzy i nierobów. Po czym pojawia się rezolutna, choć nieco sentymentalna dziewczyna, która bierze nieszczęśnika pod opiekę. Wszystkie postaci są papierowe, nie ma mowy o jakichkolwiek psychologicznych niuansach. Jednowymiarowi bohaterowie toczą dialogi polegające na kalamburowej grze słów, sytuacje niewiele z życiem mają wspólnego. Winawer, zaliczany do najpopularniejszych komediopisarzy dwudziestolecia międzywojennego, nie dał się ekshumować. I to wcale nie dlatego, że problematyka jego sztuk zdezaktualizowała się. Przeciwnie - niedowartościowanie ludzi nauki i kultury, biurokracja, rola "czynników nadrzędnych", kłopoty mieszkaniowe itd. itd. - długo ciągnąć by można tę listę spraw, które także dzisiaj mogą być tematem komedii. Ale Winawer przysposabia je dla sceny nie na miarę naszych dzisiejszych artystycznych i literackich apetytów. Proszę mnie nie posądzać o niechęć do lekkiego repertuaru w ogóle. Komedia jest teatrowi potrzebna jak powietrze. Teatr komediowy może być teatrem znakomitym. Publiczność Kwadratu wie o tym najlepiej. Ale nie wystarczy sięgnąć po sztuczkę, która ponoć kiedyś kogoś setnie bawiła i pokazać ją dzisiaj, ot tylko dlatego, że sympatyczna. Nie wystarczy oprzeć się na paru błahych dowcipach i kilku doświadczonych aktorach. To zbyt mało. Nie zagra. Głupio się robi widzom, a chyba i aktorom także.
Poza tym przedstawienie jest po prostu źle zrobione. A raczej - nie jest zrobione w ogóle. Każdy gra wedle własnego uznania i własnego pomysłu. Jeden Józef Duriasz (Doktor Herup) zachowuje umiar i kulturę, broni się przed tanim efekciarstwem. Barbara Rylska (Mary) daje popis minoderii w najgorszym guście. Nie bacząc na nic stroi do publiczności wdzięczne minki. W bogactwie mimiki prześciga ją tylko, Jerzy Kozłowski (Macierzan). Aktor ten w kilkuminutowej scenie usiłuje upchnąć pomysły na parę innych ról. To, co robi stanowi najjaskrawszy przykład indolencji reżysera. Całkiem prawdopodobne, że Kozłowski powstrzymany w swym rozbujałym temperamencie i poprowadzony bardziej wprawną ręką, zagrałby zupełnie dobrze.
W Kwadracie zanadto zaufano tekstowi Winawera i zbyt optymistycznie oceniono siły. Z marnego materiału nieudolny krawiec nic nie uszyje. Toteż efekt jego pracy budzić może jedynie zażenowanie.
W "Księdze Hioba" poza słowną żonglerką różnego lotu naprawdę nic się nie dzieje. Zupełnie zwietrzała satyra obyczajowa i społeczna nadaje się już raczej do muzeum. Winawer swą sztukę opatrzył podtytułem "komedia nudna". Wygląda na to, że w Kwadracie zrozumiano to dosłownie. Publiczność szczerze znudzona oczekiwaniem na rozpoczęcie właściwej akcji z niedowierzaniem przygląda się kurtynie, która w pewnym momencie nieoczekiwanie spada.